Mariusz Treliński podbija najlepsze operowe sceny świata
W Berlinie będzie pracował nad "Damą pikową" Piotra Czajkowskiego. W Los Angeles wyreżyseruje "Don Giovanniego" Wolfganga Amadeusza Mozarta. Najprawdopodobniej będzie też reżyserem galowego przedstawienia na otwarcie sezonu w nowojorskiej Metropolitan Opera (może to być "Faust" Charles’a Gounoda). W przedstawieniach tych mają wystąpić najwybitniejsi współcześni śpiewacy i dyrygenci. Będzie też polska premiera - "Eugeniusz Oniegin" Piotra Czajkowskiego w Operze Narodowej. Wszystkie te spektakle wyreżyseruje czterdziestoletni Mariusz Treliński, jeden z najbardziej wziętych reżyserów operowych na świecie.
Seria propozycji z renomowanych oper pojawiła się po zeszłorocznym sukcesie waszyngtońskiej "Madame Butterfly" - wiernej kopii przedstawienia, które wciąż możemy oglądać w Warszawie. Zdjęcia z tego spektaklu zobaczył Placido Domingo, dyrektor Washington Opera, po czym w Teatrze Wielkim w Warszawie pojawili się jego wysłannicy. Teraz Treliński szybkim krokiem zmierza do pierwszej ligi operowych reżyserów. Wcześniej nie udało się to żadnemu Polakowi.
Opera, czyli krzywe zwierciadło
W Polsce operę może wyreżyserować praktycznie każdy: aktor, były tancerz, śpiewaczka, w lepszym wypadku reżyser dramatyczny, a w najlepszym (co zdarza się rzadko) reżyser dramatyczny umiejący przeczytać partyturę. Nie dziwi więc, że o efektach porównywalnych choćby do "średniej europejskiej" nie mogło być mowy. Kilka niezłych przedstawień w Łodzi czy Poznaniu nie zmienia wrażenia, że nasz teatr operowy to głęboka artystyczna prowincja. Oczywiście, opera jest teatrem luksusowym, ale tłumaczenie brakiem pieniędzy niedostatku pomysłów i królującej wszędzie amatorszczyzny jest równie humorystyczne jak bohaterka "Traviaty", pokazująca gestami z epoki kina niemego, że choruje na suchoty.
Ktoś, kto chce profesjonalnie zainscenizować operę, musi się sam tego nauczyć. Nie może liczyć na szkoły teatralne i muzyczne, a mistrzów w tej dziedzinie - obytych w świecie i szczycących się zweryfikowanym na światowych scenach dorobkiem - nigdy u nas nie było. Tym większy jest sukces samouka Trelińskiego. Dla tego absolwenta łódzkiej szkoły filmowej pojęcie "operowy" oznacza tyle, co wyrazisty w formie, konwencjonalny, a zatem sztuczny, będący krzywym zwierciadłem rzeczywistości, a nie jej lustrem. Taki właśnie był jego debiutancki film "Pożegnanie jesieni", taki był spektakl "Sny" według wizjonerskiej "Pieśni Maldorora" Lautréamonta w warszawskim Teatrze Studio. Także w "Madame Butterfly", "Królu Rogerze" i "Otellu" w Operze Narodowej nie znajdziemy niczego, co imituje "prawdziwe" życie. - Nie umiałbym ubrać pań w kimona i kazać im nosić parasolki. To ponad moje siły! - mówi Treliński.
Aktorzy nieprowincjonalni
Znając poglądy Trelińskiego na operę, dziwny może się wydawać wybór "Eugeniusza Oniegina" (w końcu realistycznego melodramacidła na cztery fajerki). Treliński jednak czerpał inspirację nie tyle ze łzawego, jednowymiarowego libretta, ile z oryginału: genialnego, pełnego dygresji, niedomówień i ironii poematu Puszkina. Dlatego na scenie pojawia się ktoś w rodzaju narratora, a zarazem starego Oniegina (niema rola Jana Peszka). Ta postać, nie mogąc zmienić biegu wydarzeń, musi je przeżyć, przyglądając się im z tragiczną świadomością, że wszystko zostało stracone. Tatiana nigdy nie zostanie jego żoną, a Leński, najbliższy przyjaciel, zginie z jego ręki w głupim pojedynku. To już nie łzawy melodramat, ale niemal antyczna tragedia.
Przedstawienie Mariusza Trelińskiego (z niezwykłą scenografią Borysa F. Kudlickiego i kostiumami Joanny Klimas) zapowiada się tyleż niebanalnie, co kontrowersyjnie (to również można policzyć reżyserowi na plus, bo sztuka robiona "po bożemu" zdążyła nas śmiertelnie znudzić). W słynnej scenie poloneza profesjonalne modelki demonstrują pokaz dekadenckiej mody. Nie bez znaczenia jest naprawdę nieprowincjonalna obsada: partię tytułową śpiewają Mariusz Kwiecień, młody baryton, który występował m.in. w Metropolitan Opera, La Scali oraz odniósł sukces na prestiżowym festiwalu w Glyndebourne (w kieszeni ma już międzynarodowe kontrakty na najbliższe pięć lat), oraz Marcin Bronikowski, trzydziestokilkulatek oklaskiwany w londyńskiej Covent Garden. Partnerować im będą m.in. Jekaterina Sołowiowa (Tatiana) i Tomasz Kuk (Leński), laureaci zeszłorocznego Międzynarodowego Konkursu im. Stanisława Moniuszki.
Jak się to robi
Mimo że Mariusz Treliński osiągnął w teatrze operowym więcej niż w filmie, nie zamierza zerwać z kinem. Pytany o połączenie obu gatunków w film operowy odpowiada: - To byłby twór bez twarzy. W kinie fascynujący jest pewnego rodzaju happening, gra międzyludzka, którą tworzy się w danej chwili, prowokuje i rejestruje na taśmie. W operze natomiast dominuje rytuał, odtwarzany każdego wieczoru od nowa. Filmem i teatrem rządzą odmienne zasady twórcze - to jest zupełnie inna praca i o inne efekty chodzi.
Na razie nie ma więc szans na to, by filmowa "Halka" w reżyserii Trelińskiego ubiegała się o Oscara. Są natomiast realne szanse na to, by Treliński stał się prawdziwym mistrzem gatunku, uczącym przyszłe pokolenia polskich reżyserów operowych, "jak się to robi".
Więcej możesz przeczytać w 14/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.