Unia hipokrytów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Lewacki terroryzm Frakcji Czerwonej Armii (RAF) kosztował życie 68 Niemców
Jedyne, co użytecznego mogą zrobić Europejczycy na Bliskim Wschodzie, to nie przeszkadzać Amerykanom 

Islamscy fanatycy, którzy szantażowali w 1995 r. Paryż, zdołali zabić pięć osób. To wystarczyło, by niemieckie i francuskie służby specjalne otrzymały rozkaz rozprawienia się z terrorystami zgodnie z zasadą "zero tolerancji". W Hiszpanii w latach 80., nie przebierając w środkach, zgładzono co najmniej 28 terrorystów ETA; równie bezpardonowa była wojna, jaką Włosi wydali Czerwonym Brygadom. Dlaczego więc dziś najpoważniejsi politycy Starego Kontynentu odmawiają Izraelowi prawa do obrony przed terroryzmem na skalę nie znaną wręcz we współczesnym świecie? Czyżby europejskie kunktatorstwo objawiało się tym razem stosowaniem podwójnej miary wobec "gorszego" i "lepszego" terroryzmu? Dlaczego Europa potrafi być bardziej wyrozumiała dla szaleńców wysadzających się obok kobiet i dzieci niż dla lewackich terrorystów w rodzaju Andreasa Badera czy Ulriki Meinhoff?

Europejski święty spokój
"Przywiozłem wam pokój!" - obwieścił Brytyjczykom wracający z Monachium w 1938 r. premier Neville Chamberlain. Naprawdę wiózł tchórzliwą i haniebną zgodę na zbrodnię. Żydzi znacznie lepiej niż inni Europejczycy pamiętają, jaką cenę zapłacili za niezdecydowanie polityków wobec widocznego już wówczas gołym okiem zagrożenia. Europa "walczyła o pokój". Polegało to głównie na ustępstwach wobec "śmiesznego człowieczka z Monachium" w nadziei, że w końcu zostawi on w spokoju sąsiadów. Prawie nikt nie chciał dostrzec dymiących już wtedy kominów krematoriów, a "Mein Kampf" nie był przecież tajnym dokumentem wewnętrznym NSDAP. Co pozostało z bolesnej lekcji historii? Niewiele.
Pół wieku później z silnej, sytej i zadowolonej z siebie Europy zakpił "mocny człowiek z Belgradu". Nikt z możnych naszego kontynentu nie psuł dobrego samopoczucia Milosevicia nawet wówczas, gdy zapełniły się bałkańskie obozy koncentracyjne i cmentarze. Europejczycy radzili, "podejmowali inicjatywy", ogłaszali rezolucje, posyłali do Sarajewa dyplomatów i pomoc humanitarną. Holenderscy oficerowie popijali rakiję z serbskimi kolegami, podczas gdy podwładni tych ostatnich mordowali Bośniaków pod Srebrenicą. Wszystko w imię pokoju, a raczej spokoju. Świętego spokoju.
Na szczęście dla Europy znaleźli się tacy, którzy o pokoju mają inne wyobrażenie. Jak wyglądałaby Europa, gdyby Amerykanie uznali, że wojna z Hitlerem to nie ich sprawa? A gdyby stwierdzili, że europejskie państwa NATO same powinny rozwiązać problem bałkański? Może oblężenie Sarajewa trwałoby do dziś, a kolejny szczyt UE apelowałby o "sprawiedliwy pokój". Wniosek z tych niedawnych doświadczeń płynie prosty: jedyne, co użytecznego mogą zrobić dziś Europejczycy na Bliskim Wschodzie, to nie przeszkadzać Amerykanom.

Datek na terror
W Paryżu nie było demonstracji, gdy palestyńscy terroryści detonowali bomby w izraelskich autobusach, dyskotekach i centrach handlowych. Teraz uczestnicy zorganizowanego przez Zielonych i komunistów wiecu solidarności z Palestyńczykami skandują "Bush i Szaron to mordercy!", "Wszyscy jesteśmy Palestyńczykami!". Tysiące Niemców potępiają Izrael w Bonn, Dortmundzie, Hanowerze i Bremie. Zupełnie jak podczas sławetnych marszów wielkanocnych, gdy tysiące "użytecznych idiotów" maszerowało pod dyktando sowieckiej propagandy, by protestować przeciw zapewniającym im bezpieczeństwo Amerykanom.
Winę za ostatnie wydarzenia na Bliskim Wschodzie ponosi wyłącznie Izrael - do takiej konkluzji można by dojść, słuchając europejskich polityków. Josep Pique, minister spraw zagranicznych przewodniczącej UE Hiszpanii, stwierdził, że "unia rozważy nałożenie sankcji na Izrael, jeśli Tel Awiw będzie nadał odrzucał wezwania do zawieszenia broni". Jego belgijski kolega Louis Michel zagroził ograniczeniem stosunków handlowych z Izraelem po tym, gdy Javier Solana i Pique nie otrzymali zgody na spotkanie z Jaserem Arafatem. Swoją drogą ciekawe, jak zareagowałby rząd hiszpański na żądanie zorganizowania spotkania zagranicznych dyplomatów z przywódcami ETA?
A może przedstawiciele unii chcieli zapytać Arafata, na co przeznaczył 2 mld euro otrzymane w latach 1994-2000 od Brukseli (nie licząc dotacji poszczególnych państw członkowskich)? Gdzie są zbudowane za te pieniądze drogi i szkoły? Nie ma ich, są natomiast znalezione w kwaterze Arafata dokumenty świadczące o zakupach broni i finansowaniu terrorystów z Hamasu.

Antysemityzm poprawny politycznie
A może ujawniająca się dzisiaj "antyizraelskość" to tylko eufemizm, pod którym kryje się echo starego jak Stary Kontynent antysemityzmu? - Mimo upływu ponad 50 lat od zakończenia II wojny światowej wciąż nie brakuje polityków zbijających kapitał polityczny na antysemityzmie - mówi "Wprost" Szymon Wiesenthal, dyrektor Żydowskiego Centrum Dokumentacyjnego w Wiedniu.
W wielu krajach europejskich wciąż dają o sobie znać politycy, którzy w czytelny sposób odwołują się do antysemityzmu. Francuzi mają swego Le Pena, Austriacy Jörga Haidera, Włosi Umberto Bossiego. To nie są przywódcy skinów, lecz politycy zasiadający w parlamentach. Podczas ostatniej kampanii wyborczej węgierski prawicowy radykał István Csurka rzucał gromy na "tych, którzy nie mają węgierskich serc". Jego zwolennicy zrozumieli aluzję, gryzmoląc na plakatach przeciwników "Achtung Juden!".

Chuligan apolityczny, czyli spokojne sumienie
Gdy rok temu w Zurychu zastrzelono siedemdziesięcioletniego rabina Abrahama Grünbauma, Szwajcarzy przypomnieli sobie o przeprowadzonym w 2000 r. sondażu, z którego wynikało, że 16 proc. obywateli spokojnej Helwecji ma antysemickie poglądy, a 60 proc. "wykazuje pewne antysemickie tendencje". Gabriel Gutmann ze studenckiej organizacji żydowskiej (VJS) skarży się, że coraz częściej na ulicach ludzie podnoszą przed nim ręce w hitlerowskim pozdrowieniu.
Holenderscy Żydzi alarmują, że obraźliwe zachowanie wobec nich stało się codziennością. Pod synagogę w Emmen podrzucono bombę, synagogę w Oss obrzucono kamieniami, a w Amsterdamie wierni mogli wyjść ze świąty-ni tylko z policyjną obstawą. W Rzymie dzielnica żydowska wraz z synagogą jest pod stałą obserwacją kamer i dyskretną opieką policji. W Niemczech przykładów bezczeszczenia kultu religijnego, pomników i innych żydowskich obiektów było tak wiele, że trudno mówić o ich nasileniu w związku z obecnym konfliktem arabsko-izraelskim. Michel Friedman, wiceszef Centralnej Rady Żydów, przypomina, że co roku bezczeszczonych jest około 60 cmentarzy. Ataki przeprowadza ciągle ta sama grupa skrajnych prawicowców. Nie żyją oni jednak w próżni - Europejska Komisja przeciw Rasizmowi i Nietolerancji (ECRI) wytknęła Niemcom, że "skrywany antysemityzm" przejawia co najmniej 15 proc. społeczeństwa.
W ostatnich dniach najwięcej antyżydowskich prowokacji odnotowano we Francji (od początku tzw. drugiej intifady zdarzyło się już 405 "wybryków antyżydowskich") i w Belgii. Szczyt tej fali przypadł w weekend wielkanocny: spłonęła synagoga w Marsylii. Staranowano skradzionymi samochodami i częściowo spalono wrota synagog w Lyonie i Strasburgu. Podpalono niewielkie oratorium na obrzeżu żydowskiego cmentarza na przedmieściu Strasburga. - Trudno przewidzieć, czy ostatnie wypadki oznaczają wzrost nastrojów antysemickich w Europie, czy są to tylko ekscesy arabskich imigrantów niezadowolonych z rozwoju sytuacji na Bliskim Wschodzie - mówi Szymon Wiesenthal.
Ratując nadwerężony wizerunek kraju, władze musiały okazać zdecydowanie. Premier Lionel Jospin polecił rozmieścić 1100 policjantów i żandarmów w pobliżu żydowskich świątyń, szkół i ośrodków kulturalnych. Policja aresztowała około 40 podejrzanych o dokonanie ataków na obiekty żydowskie, ale według Alaina Tourrea z Dyrekcji Generalnej Policji, żaden z zatrzymanych nie należy podobno do organizacji antyżydowskiej lub antysyjonistycznej, a za ich działaniami nie stoi "ani organizacja, ani polityka". Interpretacja antyżydowskich zajść jako chuligańskich wybryków wydaje się jednak zbyt prosta.

Ekumenizm antyizraelski
Stronniczo krytyczne wobec Izraela stanowisko zajmują nie tylko rządy europejskie. Coraz bardziej propalestyńskie wypowiedzi dochodzą też z Watykanu. Prestiżowa gazeta "La Stampa" opublikowała niedawno artykuł "Partia Arafata pod kopułą". Wśród organizacji współpracujących ze skrajnymi frakcjami palestyńskimi umieściła Pax Christi, katolickich antyglobalistów z sieci Liliput, proafrykańską organizację charytatywną Nigrizia i kilka kongregacji misyjnych, m.in. ksawerianów i kombonianów.
Nie tylko "La Stampa" wskazała łacińskiego patriarchę Jerozolimy, Palestyńczyka Michela Sabbaha, jako przywódcę jawnie antyizraelskiego nurtu kościelnego. Na gorzką ironię zakrawa fakt, że jedność ekumeniczną patriarchowie wszystkich niemal działających w Ziemi Świętej kościołów i wspólnot chrześcijańskich odnaleźli tylko w niechęci do Izraela. Ich odezwy do złudzenia przypominają proklamacje umiarkowanych odłamów al Fatahu. Wyraźnie antyizraelsko nastawiony jest ojciec David Jegger, rzecznik kustodii franciszkańskiej w Ziemi Świętej, domagający się bezkarnego wypuszczenia na wolność terrorystów okupujących Bazylikę Narodzenia Pańskiego. Izrael jest krytykowany w "LOsservatore Romano" i Radiu Watykańskim. Za co? Za prawo do obrony swych obywateli?



Ja, Oriana Fallaci,
uważam za haniebne...

Oriana Fallaci nie chce milczeć. Pół roku po pamiętnym eseju "Wściekłość i duma" (skierowanym przeciw intelektualistom broniącym terrorystów) wybitna włoska dziennikarka zarzuca Europejczykom - w opublikowanej w "Corriere della Sera" i "Panoramie" pełnej pasji filipice - skrywany antysemityzm, hipokryzję, małoduszność i krótką pamięć.

"Uważam za haniebne, że we Włoszech odbywa się manifestacja osobników, którzy ubrani jak kamikadze rzucają wstrętne obelgi przeciwko Izraelowi, podnoszą fotografie izraelskich przywódców, na których czołach wymalowali swastyki, wzywają naród do nienawiści do Żydów. (...)
Uważam za haniebne, że we Francji, we Francji od Liberté-Egalité-Fraternité, pali się synagogi, terroryzuje się Żydów i profanuje się ich cmentarze. (...) Uważam za haniebne, że (...) w Szwecji wezwano do wycofania Pokojowej Nagrody Nobla przyznanej Szimonowi Peresowi w 1994 r. i pozostawienia jej w rękach tego gołąbka pokoju z gałązką oliwną w dziobie, tj. Arafata. (...)
Uważam za haniebne, że LOsservatore Romano - czyli dziennik papieża, papieża, który nie tak dawno temu pozostawił w szczelinie Ściany Płaczu list z przeprosinami dla Żydów - oskarża o dokonywanie eksterminacji naród milionami eksterminowany przez chrześcijan. Przez Europejczyków. Uważam za haniebne, że tym, którzy przeżyli (ludziom noszącym jeszcze numer na ramieniu), ten sam dziennik odmawia prawa do reakcji, do obrony, do przeciwdziałania kolejnej eksterminacji. (...)
Uważam za haniebne, że prawie cała lewica (...) zapomina o wkładzie Żydów w walkę z faszyzmem. (...) Uważam za haniebne, że również z winy lewicy, ba, przede wszystkim z winy lewicy, (...) Żydzi z włoskich miast znów się boją. I w miastach francuskich, i holenderskich, i duńskich, i niemieckich to samo. Uważam za haniebne, że trzęsą się, kiedy przechodzą dranie przebrani za kamikadze, jak trzęśli się podczas "nocy kryształowej", kiedy Hitler zapoczątkował Polowanie na Żyda".


Terroryzm intelektualny
Rozmowa z SZEWACHEM WEISSEM, ambasadorem Izraela w Polsce

"Wprost": Dlaczego kraje Unii Europejskiej są tak pobłażliwe dla Palestyńczyków, a tak krytyczne wobec Izraela?
Szewach Weiss: Ten stosunek wynika ze słabości Europy. Przecież wszystkie porozumienia pokojowe, które zawarliśmy, były skutkiem mediacji Ameryki, a nie Europy. Bez pomocy Stanów Zjednoczonych Europa nie potrafiła opanować sytuacji na Bałkanach. Skoro nie jest zdolna utrzymać porządku u siebie, jak może go zaprowadzić u nas?
- Szczególną ochotę do zaprowadzania porządku w Izraelu ma europejska lewica.
- Europejska lewica zawsze miała poczucie, że walczy o sprawiedliwość. Ma ona jednak bardzo dialektyczne podejście do tej sprawy. Dla nich Arabowie, Palestyńczycy, są "ofiarami ofiar". Lewicowi intelektualiści mówią, że to, co się dzieje w Ramallah, przypomina Oświęcim. To jest terroryzm intelektualny! Mało tego, to nawet nie jest postawa intelektualna, lecz antyintelektualna. Czy my palimy ludzi? Czy dokonujemy systematycznej zagłady milionów? Jak można w ogóle czynić takie porównania! Większość krytykujących dziś moją ojczyznę to nie są antysemici, lecz ludzie, którzy niewiele wiedzą o przebiegu konfliktu. Dla nich wszystko zaczyna się, kiedy czołgi izraelskie wkraczają do Ramallah. Nie widzą zabitych izraelskich kobiet i dzieci. Dlaczego odmawiają nam prawa do obrony przed terrorem, chociaż sami sobie takie prawo przyznają?
- Z czego wynika ta ślepota?
- Kiedyś zachodnioeuropejska lewica miała bardzo specyficzne podejście do Stalina. Gdy mordował setki tysięcy ludzi, oni w demokratycznych państwach Europy prowadzili prostalinowską propagandę. Niech teraz spojrzą na swoje błędy. Oczywiście nie wszyscy są tacy. Dobrą wolę wykazuje Joschka Fischer, minister spraw zagranicznych Niemiec, a w Polsce prezydent Kwaśniewski, minister Cimoszewicz, Władysław Bartoszewski. Oni myślą inaczej. Ale nie ma jednej Europy. Amerykanie demonstrują bardziej wyważone, sprawiedliwe podejście, choć prowadzimy z nimi burzliwe dyskusje.
- Mimo nowych aktów terroru Europa proponuje Arafatowi pomoc finansową. Czy to nie wygląda jak nagradzanie terroryzmu?
- Rzeczywiście tak to wygląda.
- Czy atmosfera pobłażliwości dla terrorystów mogła mieć wpływ na ostatnie antysemickie ekscesy we Francji?
- Francja jest tradycyjnie antysemicka. Mieszka tam wielu ludzi o islamskich korzeniach. Ale kiedy prezydent czy premier Francji mówią, że walczą z antysemityzmem, to ja im wierzę.
- Czy Arafat jest nadal dla Izraela partnerem, skoro jedną rękę wyciąga do zgody, a w drugiej trzyma bombę?
- Wokół Arafata krążą politycy, którzy są realistami gotowymi zdjąć mundur i rozmawiać przy stole, tak jak rozmawiają z sobą ludzie biznesu. Ale czy my mamy prawo wskazywać im lidera, który będzie z nami współpracował? Palestyńczycy wybrali Arafata i on jest ich liderem. Nie zamierzamy go zabijać. Gdyby tak się stało, popełnilibyśmy historyczny błąd.
- Uważa pan, że premier Szaron i przewodniczący Arafat mogą jeszcze usiąść przy wspólnym stole?
- Na pewno nie od razu. Arafat musi udowodnić, że sprawuje jeszcze kontrolę nad palestyńskimi strukturami. Teraz wpadły nam w ręce dokumenty podpisane przez Arafata, świadczące o tym, że jest on głównym terrorystą na Bliskim Wschodzie. Nie wiemy, gdzie jest bin Laden i czy w ogóle żyje. Dlatego głównym terrorystą na świecie jest teraz Arafat.
- Skoro Arafat jest terrorystą, jakie są szanse, że można z nim rozmawiać o pokoju?
- Wielkim błędem Arafata jest to, że powróciliśmy do nienawiści. Trudno będzie zasiąść do negocjacji, bo polało się zbyt dużo krwi. W ostatnim roku zamordowano 480 Izraelczyków, w tym 80 dzieci. Po stronie palestyńskiej ofiar było jeszcze więcej. Nie wiem, jak z tej rzeki krwi wydostaniemy się na brzeg trwałego pokoju. Gdyby Arafat dotrzymał porozumień z Oslo, dzisiaj mielibyśmy samodzielne państwo palestyńskie ze stolicą w Jerozolimie. Granice byłyby otwarte. Zamiast 250-300 tys. robotników z całego świata pracujących w Izraelu, byłoby 150-200 tys. Palestyńczyków. Marzę, żeby przyjeżdżali oni do nas pracować, a nie mordować.
- Benjamin Netaniahu, były premier Izraela, uważa, że pokój trzeba zaprowadzić siłą.
- Co oznacza polityka siły? Rząd każdego państwa jest zobowiązany do obrony własnego narodu. Ale stosowanie polityki siły nie jest żadnym trwałym rozwiązaniem.


Więcej możesz przeczytać w 16/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.