Wenezuela leży bliżej Polski, niż to wynika z mapy. Wyciągnijmy wnioski z jej problemów
Ameryka Łacińska przykuwa uwagę. Niedawno pisałem o Argentynie, dziś chciałbym parę słów poświęcić Wenezueli. Są to kraje odległe od Polski, ale ich doświadczenia mogą być dla nas interesujące, a może nawet pouczające.
W grudniu 1998 r. miażdżące zwycięstwo w wyborach prezydenckich w Wenezueli odniósł pułkownik Hugo Chavez. Urząd objął w lutym 1999 r., a w lipcu w równie wielkim stylu wygrał wybory do Zgromadzenia Konstytucyjnego, zdobywając dla swoich zwolenników 125 spośród 131 miejsc. Zgromadzenie uchwaliło podyktowaną przez Chaveza konstytucję, którą społeczeństwo Wenezueli zatwierdziło w referendum w grudniu 1999 r. Jeszcze do niedawna wskaźniki popularności Chaveza sięgały 90 proc.
Pod koniec 2001 r. rozlała się w Wenezueli fala demonstracji przeciwko niedawne-mu bohaterowi narodowemu. Protestowali niemal wszyscy: partie lewicowe i prawicowe, związki zawodowe i pracodawcy, bogatsi i biedniejsi. Wskaźnik popularności prezydenta spadł poniżej 30 proc.
9 kwietnia tego roku wybuchł strajk generalny, rozpoczęły się nowe demonstracje. Doszło do rozlewu krwi. Chavez podpisał podsuniętą mu przez dowódców armii rezygnację, ale następnego dnia wrócił do władzy. Teraz, kiedy piszę ten szkic, nie sposób określić, jaki będzie dalszy rozwój sytuacji. Ale jedno jest jasne - mało kto we współczesnej demokracji upadł tak szybko i tak głęboko z takich szczytów popularności. Rodzi się oczywiście pytanie, jak można było osiągnąć takie szczyty społecznego poparcia i co legło u podłoża upadku.
Przekleństwo ropy
Odpowiedź na pierwsze pytanie wydaje się stosunkowo prosta: Chavez wykorzystał masowe niezadowolenie Wenezuelczyków - zwłaszcza biedniejszych warstw społeczeństwa - z sytuacji życiowej i w kampanii wyborczej rozbudził ich ogromne oczekiwania. Zaatakował cały system polityczny jako skorumpowany i odizolowany od społeczeństwa. Zapowiedział także, że wprowadzi nowy porządek konstytucyjny. Dostał szansę zrealizowania tych obietnic od wyborców, którzy - trzeba przyznać - mieli w większości powody do niezadowolenia. Dochody, zwłaszcza uboższych grup, zmniejszały się, gdyż wzrost PKB nie nadążał za wzrostem liczby ludności. PKB rósł w latach 80. przeciętnie tylko o 1,1 proc. rocznie, a w latach 90. zaledwie o 1,6 proc. Dochód per capita obniżał się odpowiednio o 1,4 proc. i 0,6 proc. Towarzyszyła temu inflacja rzędu kilkudziesięciu procent rocznie i okresowe kryzysy budżetowe, wymuszające próby zaciskania pasa.
W 1989 r. doszło na tym tle do rozruchów, które pochłonęły kilkaset ofiar. A wszystko to działo się w kraju o ogromnych bogactwach naturalnych. Oprócz wielkich zasobów ropy naftowej Wenezuela ma złoto, diamenty, węgiel, energię wodną.
Połączenie dużych bogactw naturalnych i wielkich problemów społeczno-gospodarczych nie jest rzadkie - te pierwsze mogą bowiem na różne sposoby zagrażać rozwojowi gospodarki. Związane z nimi duże dochody budżetu prowadzą do rozdęcia publicznych wydatków, dając politykom łatwe możliwości kupowania poparcia wyborców. Odciąga to uwagę od trwałych źródeł społecznego bogactwa: tworzenia dogodnych warunków dla uczciwej przedsiębiorczości i porządnej, wydajnej pracy. Ogromne bogactwa naturalne tworzą wiele pokus i możliwości korupcyjnych. Duża rola eksportu surowców uzależnia gospodarkę i budżet od wahań ich cen na rynkach światowych. Dochody z eksportu ropy i produktów petrochemicznych stanowiły w Wenezueli w 2000 r. 33 proc. PKB, 80 proc. eksportu i ponad 50 proc. wpływów do centralnego budżetu. Duże przychody dewizowe - jeśli odpowiednia ich część nie jest odkładana - prowadzą do nadmiernego wzmocnienia krajowej waluty i w ten sposób mogą także ograniczać rozwój gospodarczy (tzw. choroba holenderska).
Wina "dzikiego neoliberalizmu"
Chavez doszedł do władzy, gdy w wenezuelskiej gospodarce panowała recesja, wywołana przez wyjątkowo niskie ceny ropy w 1998 r. Wynosiły one niewiele ponad 8 dolarów za baryłkę. Nowe władze zaczęły więc urzędowanie od prób ograniczania wydatków oraz podwyższania podatków. Zmniejszono też liczbę ministerstw oraz zredukowano bariery napływu zagranicznych inwestycji bezpośrednich. W 1999 r. rozpoczyna się bonanza - ceny ropy wzrosły o 50 proc. w porównaniu z rokiem 1998 r., a w 2000 r. zwiększyły się o kolejne 75 proc. W efekcie za baryłkę ropy Wenezuela otrzymywała w 2000 r. mniej więcej 2,5 razy więcej niż dwa lata wcześniej.
Wzrost cen ropy umożliwił gwałtowne zwiększanie wydatków publicznych. Z rewolucyjną niecierpliwością Chavez uruchomił społeczne programy, którymi miała zarządzać armia. Realizował w swoim kraju postulaty wielu naszych polityków: "grzał" (innymi słowy: pobudzał) gospodarkę, jak się dało, a jednocześnie potępiał "dziki neoliberalizm" (to cytat; ten, kto nie chce rozdawać pieniędzy innych ludzi, jest dzikim neoliberałem). Oprócz tego angażował się w odcinkowy interwencjonizm, ogłaszając - począwszy od lutego 2000 r. - programy rozwoju dla kolejnych sektorów: rolnictwa, górnictwa, przemysłu, turystyki, petrochemii, infrastruktury itp. Wprowadził też - a jakże - strefy wolne od podatków.
Na kłopoty - dekrety
W 2001 r. ceny ropy spadły o 20 proc., a polityka gospodarcza nie dawała, bo nie mogła dać, oczekiwanych rezultatów. W obliczu gwałtownie spadającej popularności Chavez ogłosił w listopadzie zeszłego roku 49 dekretów, które zjednoczyły przeciwko niemu właściwie całą opozycję. Dekrety - skalkulowane tak, aby utrzymać poparcie najbiedniejszych - oznaczały zamach na prywatną własność. Na przykład dekret o ziemi dawał urzędnikom państwowym prawo do orzekania, że dane grunty są niewłaściwie wykorzystywane, i przekazywania ich w inne ręce.
Gdy zyski z ropy malały,
a napięcia społeczno-polity-czne rosły, kapitał zaczął gwałtownie odpływać za granicę. W ciągu pierwszych sześciu tygodni 2002 r. rezerwy dewizowe Wenezueli zmniejszyły się o 15 proc. W efekcie bank centralny musiał odstąpić od stabilizowania kursu bolivara, co doprowadziło do jego deprecjacji, a w konsekwencji do wzrostu inflacji. To był kolejny niedobry skręt w polityczno-gospodarczym korkociągu.
Pułkownik Chavez bardzo dobrze zaczął, nie jestem jednak pewien, czy dobrze skończy.
W grudniu 1998 r. miażdżące zwycięstwo w wyborach prezydenckich w Wenezueli odniósł pułkownik Hugo Chavez. Urząd objął w lutym 1999 r., a w lipcu w równie wielkim stylu wygrał wybory do Zgromadzenia Konstytucyjnego, zdobywając dla swoich zwolenników 125 spośród 131 miejsc. Zgromadzenie uchwaliło podyktowaną przez Chaveza konstytucję, którą społeczeństwo Wenezueli zatwierdziło w referendum w grudniu 1999 r. Jeszcze do niedawna wskaźniki popularności Chaveza sięgały 90 proc.
Pod koniec 2001 r. rozlała się w Wenezueli fala demonstracji przeciwko niedawne-mu bohaterowi narodowemu. Protestowali niemal wszyscy: partie lewicowe i prawicowe, związki zawodowe i pracodawcy, bogatsi i biedniejsi. Wskaźnik popularności prezydenta spadł poniżej 30 proc.
9 kwietnia tego roku wybuchł strajk generalny, rozpoczęły się nowe demonstracje. Doszło do rozlewu krwi. Chavez podpisał podsuniętą mu przez dowódców armii rezygnację, ale następnego dnia wrócił do władzy. Teraz, kiedy piszę ten szkic, nie sposób określić, jaki będzie dalszy rozwój sytuacji. Ale jedno jest jasne - mało kto we współczesnej demokracji upadł tak szybko i tak głęboko z takich szczytów popularności. Rodzi się oczywiście pytanie, jak można było osiągnąć takie szczyty społecznego poparcia i co legło u podłoża upadku.
Przekleństwo ropy
Odpowiedź na pierwsze pytanie wydaje się stosunkowo prosta: Chavez wykorzystał masowe niezadowolenie Wenezuelczyków - zwłaszcza biedniejszych warstw społeczeństwa - z sytuacji życiowej i w kampanii wyborczej rozbudził ich ogromne oczekiwania. Zaatakował cały system polityczny jako skorumpowany i odizolowany od społeczeństwa. Zapowiedział także, że wprowadzi nowy porządek konstytucyjny. Dostał szansę zrealizowania tych obietnic od wyborców, którzy - trzeba przyznać - mieli w większości powody do niezadowolenia. Dochody, zwłaszcza uboższych grup, zmniejszały się, gdyż wzrost PKB nie nadążał za wzrostem liczby ludności. PKB rósł w latach 80. przeciętnie tylko o 1,1 proc. rocznie, a w latach 90. zaledwie o 1,6 proc. Dochód per capita obniżał się odpowiednio o 1,4 proc. i 0,6 proc. Towarzyszyła temu inflacja rzędu kilkudziesięciu procent rocznie i okresowe kryzysy budżetowe, wymuszające próby zaciskania pasa.
W 1989 r. doszło na tym tle do rozruchów, które pochłonęły kilkaset ofiar. A wszystko to działo się w kraju o ogromnych bogactwach naturalnych. Oprócz wielkich zasobów ropy naftowej Wenezuela ma złoto, diamenty, węgiel, energię wodną.
Połączenie dużych bogactw naturalnych i wielkich problemów społeczno-gospodarczych nie jest rzadkie - te pierwsze mogą bowiem na różne sposoby zagrażać rozwojowi gospodarki. Związane z nimi duże dochody budżetu prowadzą do rozdęcia publicznych wydatków, dając politykom łatwe możliwości kupowania poparcia wyborców. Odciąga to uwagę od trwałych źródeł społecznego bogactwa: tworzenia dogodnych warunków dla uczciwej przedsiębiorczości i porządnej, wydajnej pracy. Ogromne bogactwa naturalne tworzą wiele pokus i możliwości korupcyjnych. Duża rola eksportu surowców uzależnia gospodarkę i budżet od wahań ich cen na rynkach światowych. Dochody z eksportu ropy i produktów petrochemicznych stanowiły w Wenezueli w 2000 r. 33 proc. PKB, 80 proc. eksportu i ponad 50 proc. wpływów do centralnego budżetu. Duże przychody dewizowe - jeśli odpowiednia ich część nie jest odkładana - prowadzą do nadmiernego wzmocnienia krajowej waluty i w ten sposób mogą także ograniczać rozwój gospodarczy (tzw. choroba holenderska).
Wina "dzikiego neoliberalizmu"
Chavez doszedł do władzy, gdy w wenezuelskiej gospodarce panowała recesja, wywołana przez wyjątkowo niskie ceny ropy w 1998 r. Wynosiły one niewiele ponad 8 dolarów za baryłkę. Nowe władze zaczęły więc urzędowanie od prób ograniczania wydatków oraz podwyższania podatków. Zmniejszono też liczbę ministerstw oraz zredukowano bariery napływu zagranicznych inwestycji bezpośrednich. W 1999 r. rozpoczyna się bonanza - ceny ropy wzrosły o 50 proc. w porównaniu z rokiem 1998 r., a w 2000 r. zwiększyły się o kolejne 75 proc. W efekcie za baryłkę ropy Wenezuela otrzymywała w 2000 r. mniej więcej 2,5 razy więcej niż dwa lata wcześniej.
Wzrost cen ropy umożliwił gwałtowne zwiększanie wydatków publicznych. Z rewolucyjną niecierpliwością Chavez uruchomił społeczne programy, którymi miała zarządzać armia. Realizował w swoim kraju postulaty wielu naszych polityków: "grzał" (innymi słowy: pobudzał) gospodarkę, jak się dało, a jednocześnie potępiał "dziki neoliberalizm" (to cytat; ten, kto nie chce rozdawać pieniędzy innych ludzi, jest dzikim neoliberałem). Oprócz tego angażował się w odcinkowy interwencjonizm, ogłaszając - począwszy od lutego 2000 r. - programy rozwoju dla kolejnych sektorów: rolnictwa, górnictwa, przemysłu, turystyki, petrochemii, infrastruktury itp. Wprowadził też - a jakże - strefy wolne od podatków.
Na kłopoty - dekrety
W 2001 r. ceny ropy spadły o 20 proc., a polityka gospodarcza nie dawała, bo nie mogła dać, oczekiwanych rezultatów. W obliczu gwałtownie spadającej popularności Chavez ogłosił w listopadzie zeszłego roku 49 dekretów, które zjednoczyły przeciwko niemu właściwie całą opozycję. Dekrety - skalkulowane tak, aby utrzymać poparcie najbiedniejszych - oznaczały zamach na prywatną własność. Na przykład dekret o ziemi dawał urzędnikom państwowym prawo do orzekania, że dane grunty są niewłaściwie wykorzystywane, i przekazywania ich w inne ręce.
Gdy zyski z ropy malały,
a napięcia społeczno-polity-czne rosły, kapitał zaczął gwałtownie odpływać za granicę. W ciągu pierwszych sześciu tygodni 2002 r. rezerwy dewizowe Wenezueli zmniejszyły się o 15 proc. W efekcie bank centralny musiał odstąpić od stabilizowania kursu bolivara, co doprowadziło do jego deprecjacji, a w konsekwencji do wzrostu inflacji. To był kolejny niedobry skręt w polityczno-gospodarczym korkociągu.
Pułkownik Chavez bardzo dobrze zaczął, nie jestem jednak pewien, czy dobrze skończy.
Więcej możesz przeczytać w 17/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.