Generał Muszarraf chce zostać pakistańskim Pinochetem
Generał Muszarraf chce zostać pakistańskim Pinochetem
To sukinsyn, ale nasz sukinsyn" - tak amerykańscy politycy tłumaczyli swoje poparcie dla dyktatorów będących sojusznikami Zachodu w walce z radzieckim "imperium zła". Dziś w taki sam sposób Stany Zjednoczone i cały Zachód odnoszą się do samozwańczego prezydenta Pakistanu Perweza Muszarrafa. Mimo że na oczach świata generał zrobił właśnie farsę z demokracji, organizując referendum, w którym poparło go... 98 proc. głosujących.
Sojusznik Waszyngtonu
Gdy w 1999 r. Muszarraf przejął władzę w Islamabadzie, organizując pucz wojskowy, zachodnie salony dyplomatyczne zamknęły przed nim drzwi. George Bush - jeszcze jako kandydat na prezydenta - nie mógł sobie nawet przypomnieć nazwiska generała. Po zamachu stanu Waszyngton zaostrzył sankcje nałożone wcześniej na Pakistan za przeprowadzanie próbnych wybuchów jądrowych.
Wszystko zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy dyktator stanął po stronie USA podczas operacji w Afganistanie, udostępniając Amerykanom bazy, przestrzeń powietrzną i informacje wywiadowcze, a przede wszystkim odwracając się od popieranego wcześniej sąsiada. Ameryka zrewanżowała się, znosząc sankcje i pomagając gospodarczo Pakistanowi. Muszarraf stał się nagle w Waszyngtonie chętnie widzianym gościem. Z puczysty poddanego ostracyzmowi awansował do roli męża stanu. Bush nazwał nawet generała człowiekiem "wielkiej odwagi i wizji".
Zwracając się przeciw talibom, których ruch narodził się w Pakistanie, Muszarraf ryzykował bardzo wiele, może nawet utratę życia. W Peszawarze byłem świadkiem demonstracji, podczas których nazywano go psem i zdrajcą muzułmańskich interesów.
Wielka gra generała
W sojuszu z Ameryką Muszarraf zwietrzył szansę na wyprowadzenie kraju z izolacji międzynarodowej i uporządkowanie sytuacji wewnętrznej, a co za tym idzie - umocnienie swojej władzy. Trwanie przy talibach mogło go prowadzić tylko wprost do katastrofy.
Przejmując władzę, Muszarraf przekonywał, że robi to jedynie na pewien czas, by położyć kres korupcji i bałaganowi. Obiecał demokratyczne wybory. Miały się odbyć w październiku tego roku, ale generał postanowił zorganizować wcześniej referendum, które przedłuży jego władzę o pięć lat. Wybory do parlamentu, którego działalność zawieszono od czasu puczu, będą tylko dekoracją. Taką samą jak cywilne ubranie, w jakim generał udał się do urny. Parlament i regionalne zgromadzenia nie będą już miały prawa wyboru prezydenta, gdyż Muszarraf zadbał o odpowiednie retusze zapisów konstytucji. Dwie główne partie, czując swą bezsilność, wezwały do bojkotu referendum. Benazir Bhutto i Nawaz Szarif - ich liderzy, dawniej zajmujący stanowiska premierów - są na emigracji.
Muszarraf nie wymyślił prochu. Wojskowi rządzili przez połowę pięćdziesięciopięcioletniej historii Pakistanu. Dwaj byli dyktatorzy też przedłużali swą władzę dzięki zmanipulowanym referendom. Generał mówi, że potrzebuje kolejnych pięciu lat, by kontynuować reformy gospodarki, wyplenić powszechną korupcję i zwalczyć religijnych ekstremistów. Czy pójdzie w ślady innego sławnego "naszego sukinsyna" i zostanie pakistańskim Pinochetem?
Na razie generał nawołuje do postawienia na rozwój i postęp technologiczny, czyli "prawdziwy dżihad". Jedno jest pewne: dopóki Muszarraf będzie pomagał zwalczać radykałów, dopóty Zachód nie będzie go kłopotał pytaniami o demokratyczną legitymację władzy.
Juliusz Urbanowicz
To sukinsyn, ale nasz sukinsyn" - tak amerykańscy politycy tłumaczyli swoje poparcie dla dyktatorów będących sojusznikami Zachodu w walce z radzieckim "imperium zła". Dziś w taki sam sposób Stany Zjednoczone i cały Zachód odnoszą się do samozwańczego prezydenta Pakistanu Perweza Muszarrafa. Mimo że na oczach świata generał zrobił właśnie farsę z demokracji, organizując referendum, w którym poparło go... 98 proc. głosujących.
Sojusznik Waszyngtonu
Gdy w 1999 r. Muszarraf przejął władzę w Islamabadzie, organizując pucz wojskowy, zachodnie salony dyplomatyczne zamknęły przed nim drzwi. George Bush - jeszcze jako kandydat na prezydenta - nie mógł sobie nawet przypomnieć nazwiska generała. Po zamachu stanu Waszyngton zaostrzył sankcje nałożone wcześniej na Pakistan za przeprowadzanie próbnych wybuchów jądrowych.
Wszystko zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy dyktator stanął po stronie USA podczas operacji w Afganistanie, udostępniając Amerykanom bazy, przestrzeń powietrzną i informacje wywiadowcze, a przede wszystkim odwracając się od popieranego wcześniej sąsiada. Ameryka zrewanżowała się, znosząc sankcje i pomagając gospodarczo Pakistanowi. Muszarraf stał się nagle w Waszyngtonie chętnie widzianym gościem. Z puczysty poddanego ostracyzmowi awansował do roli męża stanu. Bush nazwał nawet generała człowiekiem "wielkiej odwagi i wizji".
Zwracając się przeciw talibom, których ruch narodził się w Pakistanie, Muszarraf ryzykował bardzo wiele, może nawet utratę życia. W Peszawarze byłem świadkiem demonstracji, podczas których nazywano go psem i zdrajcą muzułmańskich interesów.
Wielka gra generała
W sojuszu z Ameryką Muszarraf zwietrzył szansę na wyprowadzenie kraju z izolacji międzynarodowej i uporządkowanie sytuacji wewnętrznej, a co za tym idzie - umocnienie swojej władzy. Trwanie przy talibach mogło go prowadzić tylko wprost do katastrofy.
Przejmując władzę, Muszarraf przekonywał, że robi to jedynie na pewien czas, by położyć kres korupcji i bałaganowi. Obiecał demokratyczne wybory. Miały się odbyć w październiku tego roku, ale generał postanowił zorganizować wcześniej referendum, które przedłuży jego władzę o pięć lat. Wybory do parlamentu, którego działalność zawieszono od czasu puczu, będą tylko dekoracją. Taką samą jak cywilne ubranie, w jakim generał udał się do urny. Parlament i regionalne zgromadzenia nie będą już miały prawa wyboru prezydenta, gdyż Muszarraf zadbał o odpowiednie retusze zapisów konstytucji. Dwie główne partie, czując swą bezsilność, wezwały do bojkotu referendum. Benazir Bhutto i Nawaz Szarif - ich liderzy, dawniej zajmujący stanowiska premierów - są na emigracji.
Muszarraf nie wymyślił prochu. Wojskowi rządzili przez połowę pięćdziesięciopięcioletniej historii Pakistanu. Dwaj byli dyktatorzy też przedłużali swą władzę dzięki zmanipulowanym referendom. Generał mówi, że potrzebuje kolejnych pięciu lat, by kontynuować reformy gospodarki, wyplenić powszechną korupcję i zwalczyć religijnych ekstremistów. Czy pójdzie w ślady innego sławnego "naszego sukinsyna" i zostanie pakistańskim Pinochetem?
Na razie generał nawołuje do postawienia na rozwój i postęp technologiczny, czyli "prawdziwy dżihad". Jedno jest pewne: dopóki Muszarraf będzie pomagał zwalczać radykałów, dopóty Zachód nie będzie go kłopotał pytaniami o demokratyczną legitymację władzy.
Juliusz Urbanowicz
Wysoki lot generała |
---|
Perwez Muszarraf przejął władzę w Pakistanie, będąc... na pokładzie samolotu. Jako szef sił zbrojnych wracał w 1999 r. do kraju, gdy dowiedział się, że premier Nawaz Szarif zabronił mu lądowania w kraju. Generał szybko porozumiał się z kolegami z sił zbrojnych i dzięki ich pomocy wylądował, obejmując władzę w bezkrwawym zamachu stanu. Paradoksalnie, awans na najwyższe stanowisko w armii zawdzięczał temu, że nie należał do dominującej grupy pendżabskich oficerów. Miało to uchronić kraj przed puczem. Wcześniej Muszarraf służył między innymi w artylerii i jednostce komandosów, w czasie wojny z Indiami w 1965 r. został odznaczony za odwagę. Urodził się w 1943 r. w Indiach, po podziale byłej brytyjskiej kolonii na dwa państwa jego rodzina wyjechała do Pakistanu. |
Więcej możesz przeczytać w 19/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.