Takiej okazji do narodowej fety Korea Północna jeszcze nie miała: w odstępie dwóch miesięcy poddani komunistycznego reżimu mogli obchodzić sześćdziesiąte urodziny Ukochanego Przywódcy Kim Dzong Ila i dziewięćdziesiątą rocznicę urodzin jego ojca, zmarłego w 1994 r. Kim Ir Sena
Północnokoreański gułag nie ulegnie powolnej erozji
Cykl obchodów ku czci "dynastii" rozpoczęto w lutym, ale uroczystości potrwają aż do czerwca. W zamyśle partyjnych propagandzistów oprócz uczczenia "największych przywódców narodu w historii" chodziło również o odwrócenie uwagi świata od przygotowywanych tuż za miedzą mistrzostw świata w piłce nożnej. Liczyli oni także na to, że ściągną do Phenianu część zachodnich turystów.
Kariera Jury Irsenowicza
Kim Dzong Il ma powody do hucznej fety. Kiedy umierał wszechwładny Kim Ir Sen, można było tylko zgadywać, co zademonstruje światu jego tajemniczy sukcesor. Z informacji docierających zza północnokoreańskiej żelaznej kurtyny można było się najwyżej dowiedzieć, że jest geniuszem piszącym opery i projektującym najwyższe budynki w Phenianie. Jego życie owiane jest wykreowaną przez propagandę legendą, zaczynająca się od opisu "cudu narodzin" na świętej górze Pektu-san, którym towarzyszyło pojawienie się podwójnej tęczy i rozbłysk nowej gwiazdy na niebie (w rzeczywistości urodził się jako Jura Irsenowicz Kim w obozie 88. Brygady Snajperów koło Chabarowska).
Na Zachodzie północnokoreański despota uchodził za playboya i nieobliczalnego kabotyna, prowadzącego swój szczelnie odgrodzony od świata kraj ku katastrofie. Dzisiaj okazuje się, że jest on sprytniejszy i bardziej przebiegły, niż można było się spodziewać. Od czasu, gdy pod koniec lat 90. wyszedł wreszcie z cienia ojca, zdołał bocznymi drzwiami wejść na salony polityczne świata. Odwiedził Pekin i Moskwę, przyjmował wysłanników kilku państw zachodnich i ONZ, zaczął nawet rozmawiać ze "sługusami imperializmu", jak w oficjalnym żargonie nazywany jest rząd południowokoreański.
Szaleniec z brzytwą
Kim świetnie gra rolę szaleńca z brzytwą. Doskonale zdaje sobie sprawę, że Zachód uważa jego reżim za zagrożenie dla stabilności w Azji, a nawet na świecie. Budując rakiety balistyczne Taepodong i eksperymentując z bronią masowego rażenia, Korea Północna bez wątpienia zasłużyła sobie na miejsce na osi zła prezydenta Georgea Busha. Ukochany Przywódca okazał się jednak mistrzem gier politycznych, które na razie zapewniają mu mocną pozycję.
Przede wszystkim doskonale wykorzystał rozbieżności w ocenie sytuacji na Półwyspie Koreańskim między Waszyngtonem, Moskwą, Pekinem i Tokio. Mimo że Rosja i Chiny już dawno wstrzymały hojną pomoc ekonomiczną dla Korei Północnej, państwa te nadal skłonne są przedkładać wytrwałą perswazję nad amerykańską politykę z pozycji siły. Zastrzeżenia mają też Japończycy, którzy muszą się liczyć z wpływową diasporą północnokoreańską w ich kraju. Prezydent Korei Południowej Kim De Dzung z uporem forsuje swoją "słoneczną politykę", polegającą na robieniu małych kroków, jak choćby organizowaniu spotkań rodzin rozdzielonych przez wojnę koreańską lub wycieczek do Gór Diamentowych na Północy. Cały czas do Phenianu dociera także międzynarodowa pomoc humanitarna dla niedożywionych poddanych Kim Dzong Ila.
Więcej marchewki niż kija
Tymczasem sytuacja Korei Północnej w ostatnich dwóch latach nieco się poprawiła. W klasyfikacji Banku Światowego dochód narodowy w wysokości 1000 USD na mieszkańca stawia KRLD w grupie mniej zaawansowanych krajów rozwijających się, ale nie biednych. Stosunkowo niski poziom życia ludności wiąże się z gigantycznymi wydatkami na armię, będącą filarem systemu. Północnokoreańskie siły zbrojne liczą 1,055 mln żołnierzy - to obecnie czwarta armia świata, na której potrzeby przeznacza się prawie trzecią część funduszy budżetowych. Niektórzy obserwatorzy twierdzą, że lwia część zagranicznej pomocy żywnościowej trafiła właśnie do wojska.
Według źródeł dyplomatycznych, od 2000 r. mieszkańcom Korei Północnej nie zagraża już głód. Państwo wznowiło przerwane w 1994 r. wydawanie ryżu, a normy żywnościowe wydają się wystarczające. Wygląda na to, że Kim Dzong Ilowi niewiele zaszkodził amerykański kij, natomiast wyraźnie pomogła mu międzynarodowa marchewka. Trudno ocenić sytuację na prowincji, jednak w stolicy warunki życia stały się (jak na miejscowe standardy) dość znośne. Nadal kiepska jest infrastruktura i transport, a dystrybucją większości dóbr zajmuje się państwo. Pojawiły się jednak sklepy dewizowe (podobne do dawnych polskich peweksów). Są dobrze zaopatrzone, a kupować w nich może każdy, kto ma walutę zagraniczną. Niektórzy pheniańscy dyplomaci twierdzą wręcz, że część miejscowych elit politycznych zaczyna nieśmiało wspominać o konieczności szerszej ekonomicznej współpracy z zagranicą. Jeszcze niedawno taki pogląd uznawano za herezję.
Gra pozorów
Hwang Dzang Jop, członek północnokoreańskiego kierownictwa partyjnego, który kilka lat temu uciekł do Seulu, twierdzi, że rzekoma poprawa sytuacji na Północy to jedynie gra pozorów. W swoich wspomnieniach opisuje Kim Dzong Ila jako cynika, który zawsze potrafił wykorzystać nieznajomość pheniańskich realiów na świecie, i przypomina, że reżim nie zaprzestał kontroli i indoktrynacji obywateli. Z kolei ustępując Amerykanom i rezygnując z prac nad skonstruowaniem broni strategicznej, koreański dyktator straciłby jedyny atut, który sprawia, że świat czuje przed nim respekt. Nawet jeśli jest to respekt przed niebezpiecznym szaleńcem.
Znawca problemów Korei prof. Victor D. Cha z Uniwersytetu Georgetown w Waszyngtonie przypomina, że początek końca najgorszych reżimów nie następował w apogeum nędzy i prześladowań, lecz w czasie względnej odwilży. Kim Dzong Il zapewne dobrze o tym wie i właśnie dlatego wiara w powolną erozję północnokoreańskiego gułagu może się okazać iluzją.
Cykl obchodów ku czci "dynastii" rozpoczęto w lutym, ale uroczystości potrwają aż do czerwca. W zamyśle partyjnych propagandzistów oprócz uczczenia "największych przywódców narodu w historii" chodziło również o odwrócenie uwagi świata od przygotowywanych tuż za miedzą mistrzostw świata w piłce nożnej. Liczyli oni także na to, że ściągną do Phenianu część zachodnich turystów.
Kariera Jury Irsenowicza
Kim Dzong Il ma powody do hucznej fety. Kiedy umierał wszechwładny Kim Ir Sen, można było tylko zgadywać, co zademonstruje światu jego tajemniczy sukcesor. Z informacji docierających zza północnokoreańskiej żelaznej kurtyny można było się najwyżej dowiedzieć, że jest geniuszem piszącym opery i projektującym najwyższe budynki w Phenianie. Jego życie owiane jest wykreowaną przez propagandę legendą, zaczynająca się od opisu "cudu narodzin" na świętej górze Pektu-san, którym towarzyszyło pojawienie się podwójnej tęczy i rozbłysk nowej gwiazdy na niebie (w rzeczywistości urodził się jako Jura Irsenowicz Kim w obozie 88. Brygady Snajperów koło Chabarowska).
Na Zachodzie północnokoreański despota uchodził za playboya i nieobliczalnego kabotyna, prowadzącego swój szczelnie odgrodzony od świata kraj ku katastrofie. Dzisiaj okazuje się, że jest on sprytniejszy i bardziej przebiegły, niż można było się spodziewać. Od czasu, gdy pod koniec lat 90. wyszedł wreszcie z cienia ojca, zdołał bocznymi drzwiami wejść na salony polityczne świata. Odwiedził Pekin i Moskwę, przyjmował wysłanników kilku państw zachodnich i ONZ, zaczął nawet rozmawiać ze "sługusami imperializmu", jak w oficjalnym żargonie nazywany jest rząd południowokoreański.
Szaleniec z brzytwą
Kim świetnie gra rolę szaleńca z brzytwą. Doskonale zdaje sobie sprawę, że Zachód uważa jego reżim za zagrożenie dla stabilności w Azji, a nawet na świecie. Budując rakiety balistyczne Taepodong i eksperymentując z bronią masowego rażenia, Korea Północna bez wątpienia zasłużyła sobie na miejsce na osi zła prezydenta Georgea Busha. Ukochany Przywódca okazał się jednak mistrzem gier politycznych, które na razie zapewniają mu mocną pozycję.
Przede wszystkim doskonale wykorzystał rozbieżności w ocenie sytuacji na Półwyspie Koreańskim między Waszyngtonem, Moskwą, Pekinem i Tokio. Mimo że Rosja i Chiny już dawno wstrzymały hojną pomoc ekonomiczną dla Korei Północnej, państwa te nadal skłonne są przedkładać wytrwałą perswazję nad amerykańską politykę z pozycji siły. Zastrzeżenia mają też Japończycy, którzy muszą się liczyć z wpływową diasporą północnokoreańską w ich kraju. Prezydent Korei Południowej Kim De Dzung z uporem forsuje swoją "słoneczną politykę", polegającą na robieniu małych kroków, jak choćby organizowaniu spotkań rodzin rozdzielonych przez wojnę koreańską lub wycieczek do Gór Diamentowych na Północy. Cały czas do Phenianu dociera także międzynarodowa pomoc humanitarna dla niedożywionych poddanych Kim Dzong Ila.
Więcej marchewki niż kija
Tymczasem sytuacja Korei Północnej w ostatnich dwóch latach nieco się poprawiła. W klasyfikacji Banku Światowego dochód narodowy w wysokości 1000 USD na mieszkańca stawia KRLD w grupie mniej zaawansowanych krajów rozwijających się, ale nie biednych. Stosunkowo niski poziom życia ludności wiąże się z gigantycznymi wydatkami na armię, będącą filarem systemu. Północnokoreańskie siły zbrojne liczą 1,055 mln żołnierzy - to obecnie czwarta armia świata, na której potrzeby przeznacza się prawie trzecią część funduszy budżetowych. Niektórzy obserwatorzy twierdzą, że lwia część zagranicznej pomocy żywnościowej trafiła właśnie do wojska.
Według źródeł dyplomatycznych, od 2000 r. mieszkańcom Korei Północnej nie zagraża już głód. Państwo wznowiło przerwane w 1994 r. wydawanie ryżu, a normy żywnościowe wydają się wystarczające. Wygląda na to, że Kim Dzong Ilowi niewiele zaszkodził amerykański kij, natomiast wyraźnie pomogła mu międzynarodowa marchewka. Trudno ocenić sytuację na prowincji, jednak w stolicy warunki życia stały się (jak na miejscowe standardy) dość znośne. Nadal kiepska jest infrastruktura i transport, a dystrybucją większości dóbr zajmuje się państwo. Pojawiły się jednak sklepy dewizowe (podobne do dawnych polskich peweksów). Są dobrze zaopatrzone, a kupować w nich może każdy, kto ma walutę zagraniczną. Niektórzy pheniańscy dyplomaci twierdzą wręcz, że część miejscowych elit politycznych zaczyna nieśmiało wspominać o konieczności szerszej ekonomicznej współpracy z zagranicą. Jeszcze niedawno taki pogląd uznawano za herezję.
Gra pozorów
Hwang Dzang Jop, członek północnokoreańskiego kierownictwa partyjnego, który kilka lat temu uciekł do Seulu, twierdzi, że rzekoma poprawa sytuacji na Północy to jedynie gra pozorów. W swoich wspomnieniach opisuje Kim Dzong Ila jako cynika, który zawsze potrafił wykorzystać nieznajomość pheniańskich realiów na świecie, i przypomina, że reżim nie zaprzestał kontroli i indoktrynacji obywateli. Z kolei ustępując Amerykanom i rezygnując z prac nad skonstruowaniem broni strategicznej, koreański dyktator straciłby jedyny atut, który sprawia, że świat czuje przed nim respekt. Nawet jeśli jest to respekt przed niebezpiecznym szaleńcem.
Znawca problemów Korei prof. Victor D. Cha z Uniwersytetu Georgetown w Waszyngtonie przypomina, że początek końca najgorszych reżimów nie następował w apogeum nędzy i prześladowań, lecz w czasie względnej odwilży. Kim Dzong Il zapewne dobrze o tym wie i właśnie dlatego wiara w powolną erozję północnokoreańskiego gułagu może się okazać iluzją.
Twórca rezerwatu Zmarły w 1994 r. Kim Ir Sen był najdłużej rządzącym dyktatorem po II wojnie światowej. Przywódcą koreańskich komunistów, a potem premierem został z namaszczenia radzieckich i chińskich towarzyszy. Później dorzucił do tego tytuły marszałka i prezydenta. To on - z poduszczenia Moskwy - rozpoczął koreańską wojnę domową (1950-1953), którą wykorzystał do rozprawy z politycznymi rywalami. Zasłynął jako założyciel państwa niemal żywcem wyjętego z dzieł Orwella. Pod wodzą otoczonego niemal boskim kultem Ojca Narodu - jak nazywała go oficjalna propaganda - Korea Północna była najbardziej autarkicznym reżimem komunistycznym. Kraj stał się rezerwatem zastoju i represji. Podczas gdy miliony Koreańczyków głodowały na przełomie lat 80. i 90., z polecenia Kim Ir Sena w KRLD realizowano pełna parą program budowy bomby atomowej i rakiet balistycznych. Wódz stworzył własną komunistyczno-nacjonalistyczną ideologię pełnej samowystarczalności (dżucze), by wmówić żyjącym w nędzy rodakom, że stworzony przez niego system jest "szczytowym punktem rozwoju ludzkości". (JU) |
Więcej możesz przeczytać w 20/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.