Sprawa odwołanego dziś wiceministra zdrowia Krzysztofa Grzegorka potwierdza pozycję Julii Pitery w rządzie. A dokładnie - brak jakiejkolwiek pozycji.
Pół roku Julii Pitery na stanowisku pełnomocnika rządu ds. walki z korupcją to pasmo porażek. Najpierw zapowiadała odwołanie tuż po zwycięskich wyborach Mariusza Kamińskiego. Okazało się jednak, że premier Donald Tusk jest w stanie dać szefowi CBA jeszcze jedną szansę. Do zmiany decyzji nie przekonał go nawet szumnie zapowiadany raport o nieprawidłowościach w CBA. Nie przekonał, bo nie mógł. Zamiast raportu powstała jedynie nigdy nie ujawniona "notatka służbowa". Również kolejna głośna inicjatywa Pitery - dokument na temat wydatków ministrów PiS, Samoobrony i LPR ze służbowych kart kredytowych - być może nie ujrzy nigdy światła dziennego. Podobno dlatego, że obraz jest tak żałosny i straszny, iż Pitera nie chce... straszyć nim wyborców.
Największą porażką Pitery może być jednak sprawa Grzegorka. Nie chodzi nawet o sam fakt, że wiceministrem interesuje się prokuratura. Kompromitujące jest to, że o aferze Pitera dowiaduje się z telewizji, choć wiedziała o niej np. minister zdrowia Ewa Kopacz.
Jak zatem "kowboja Piterę" poważnie mają traktować dziennikarze czy wyborcy, jeśli nie traktują jej w ten sposób nawet koledzy z rządu?
Największą porażką Pitery może być jednak sprawa Grzegorka. Nie chodzi nawet o sam fakt, że wiceministrem interesuje się prokuratura. Kompromitujące jest to, że o aferze Pitera dowiaduje się z telewizji, choć wiedziała o niej np. minister zdrowia Ewa Kopacz.
Jak zatem "kowboja Piterę" poważnie mają traktować dziennikarze czy wyborcy, jeśli nie traktują jej w ten sposób nawet koledzy z rządu?