Liberalizm amerykański zapewnia pełne zatrudnienie w znacznie wyższym stopniu niż zachodnioeuropejskie państwo opiekuńcze
Nieznajomość stanu wiedzy, niedostateczna orientacja w realiach otaczającego nas świata - to dziś na ogół braki wstydliwe, skrzętnie ukrywane i nadrabiane. Ale nie u nas. U nas można się ze swoją ignorancją obnosić, buńczucznie wygłaszając żenujące, gdzie indziej dyskwalifikujące poglądy. Mało tego, przedstawia się je jako przejaw zdrowego rozsądku, zdrowego, ludowego, narodowego, społecznego (dobór przymiotnika według gustu) oporu przeciw rzekomo fałszywym i szkodliwym doktrynom.
Głoszenie poglądów sprzecznych ze stanem wiedzy, całkowicie błędna wykładnia podstawowych pojęć społecznych i ekonomicznych u nas politykom nie przeszkadza. Zwłaszcza że owe zwykle bardzo tanie sformułowania są nośne społecznie i mogą przysporzyć głosów maluczkich. Dlatego u nas można być prezesem dużego stronnictwa i w roku 2000 proklamować walkę z liberalizmem - nie tylko jako imperatyw chwilowy, lecz generalny. Można w programie dużej partii umieścić - jako postulat fundamentalny - utrzymanie wysokiej stopy redystrybucji produktu krajowego, choć wiadomo, że im wyższa ta stopa, tym niższa stopa inwestycji i wzrostu gospodarczego. Wszystko to oczywiście pod hasłem wrażliwości społecznej, tej najtańszej, obliczonej na doraźne efekty. Dlatego też co krok spotykamy się u nas z błędnymi, na poły socjalistycznymi interpretacjami pojęcia społecznej gospodarki rynkowej, a "monetarysta" funkcjonuje u nas jako pejoratywny epitet obok "liberała", który na pewno pójdzie do piekła.
Żeby nie było wątpliwości, oświadczam, iż jestem liberałem i monetarystą, bo te właśnie kierunki polityki gospodarczej odniosły autentyczny sukces, wykazały swoją przewagę nie tylko teoretyczną, lecz także społeczną, zapewniając szybki i uporządkowany wzrost gospodarczy. Przerzucanie na liberalizm i monetaryzm odpowiedzialności za złą gospodarkę różnych grup rządzących jest po prostu nieuczciwością. Negacja tych doktryn pod hasłem ich aspołeczności dowodzi albo ich nieznajomości, albo świadomie fałszywej ich wykładni. Zresztą zaproponujmy mieszkańcom brazylijskich faweli zamianę na raj u Fidela Castro. Ciekawe, czy poszliby na taką zamianę...
Przypomnijmy więc raz jeszcze, że ten wredny liberalizm amerykański zapewnia pełne zatrudnienie w znacznie wyższym stopniu aniżeli zachodnioeuropejskie państwo opiekuńcze. Przypomnijmy też, że to właśnie monetaryzm zapewnił dzisiejszą stabilność pieniądza. Zapomnieliśmy już, że pod koniec lat 70. w USA neokeynesizm zaowocował inflacją w wysokości 10-12 proc., a zdusiła ją dopiero ta wredna polityka monetarystyczna.
Niektórzy nasi politycy do dziś nie chcą przyjąć do wiadomości, że społeczna gospodarka rynkowa - tak jak ją pojmowali jej twórcy: Müller-Armack i Erhard - nie miała nic wspólnego z socjalizmem i socjaldemokracją. Przymiotnik "społeczna" został przydany tej gospodarce dla kontrastu z "socjalistyczną" gospodarką w NRD. Czy pamiętamy, że - w przeciwieństwie do zafascynowanych gospodarką radziecką Francuzów, Anglików i Włochów - w Niemczech Zachodnich po II wojnie światowej nie stworzono sektora państwowego, z którym są tylko kłopoty? Czy wiemy, jak trudno jest w niemieckiej społecznej gospodarce rynkowej wywołać strajk?
Czas się obudzić! 130 miliardów złotych długu publicznego powstało już po roku 1990, tylko i wyłącznie ze względu na "społecznie uzasadnione" wydatki budżetowe. Dlatego państwo ma dziś do dyspozycji nie 100 proc., lecz zaledwie 86 proc. budżetu! Dlatego dzieci i wnuki spłacać będą nasze długi.
Głoszenie poglądów sprzecznych ze stanem wiedzy, całkowicie błędna wykładnia podstawowych pojęć społecznych i ekonomicznych u nas politykom nie przeszkadza. Zwłaszcza że owe zwykle bardzo tanie sformułowania są nośne społecznie i mogą przysporzyć głosów maluczkich. Dlatego u nas można być prezesem dużego stronnictwa i w roku 2000 proklamować walkę z liberalizmem - nie tylko jako imperatyw chwilowy, lecz generalny. Można w programie dużej partii umieścić - jako postulat fundamentalny - utrzymanie wysokiej stopy redystrybucji produktu krajowego, choć wiadomo, że im wyższa ta stopa, tym niższa stopa inwestycji i wzrostu gospodarczego. Wszystko to oczywiście pod hasłem wrażliwości społecznej, tej najtańszej, obliczonej na doraźne efekty. Dlatego też co krok spotykamy się u nas z błędnymi, na poły socjalistycznymi interpretacjami pojęcia społecznej gospodarki rynkowej, a "monetarysta" funkcjonuje u nas jako pejoratywny epitet obok "liberała", który na pewno pójdzie do piekła.
Żeby nie było wątpliwości, oświadczam, iż jestem liberałem i monetarystą, bo te właśnie kierunki polityki gospodarczej odniosły autentyczny sukces, wykazały swoją przewagę nie tylko teoretyczną, lecz także społeczną, zapewniając szybki i uporządkowany wzrost gospodarczy. Przerzucanie na liberalizm i monetaryzm odpowiedzialności za złą gospodarkę różnych grup rządzących jest po prostu nieuczciwością. Negacja tych doktryn pod hasłem ich aspołeczności dowodzi albo ich nieznajomości, albo świadomie fałszywej ich wykładni. Zresztą zaproponujmy mieszkańcom brazylijskich faweli zamianę na raj u Fidela Castro. Ciekawe, czy poszliby na taką zamianę...
Przypomnijmy więc raz jeszcze, że ten wredny liberalizm amerykański zapewnia pełne zatrudnienie w znacznie wyższym stopniu aniżeli zachodnioeuropejskie państwo opiekuńcze. Przypomnijmy też, że to właśnie monetaryzm zapewnił dzisiejszą stabilność pieniądza. Zapomnieliśmy już, że pod koniec lat 70. w USA neokeynesizm zaowocował inflacją w wysokości 10-12 proc., a zdusiła ją dopiero ta wredna polityka monetarystyczna.
Niektórzy nasi politycy do dziś nie chcą przyjąć do wiadomości, że społeczna gospodarka rynkowa - tak jak ją pojmowali jej twórcy: Müller-Armack i Erhard - nie miała nic wspólnego z socjalizmem i socjaldemokracją. Przymiotnik "społeczna" został przydany tej gospodarce dla kontrastu z "socjalistyczną" gospodarką w NRD. Czy pamiętamy, że - w przeciwieństwie do zafascynowanych gospodarką radziecką Francuzów, Anglików i Włochów - w Niemczech Zachodnich po II wojnie światowej nie stworzono sektora państwowego, z którym są tylko kłopoty? Czy wiemy, jak trudno jest w niemieckiej społecznej gospodarce rynkowej wywołać strajk?
Czas się obudzić! 130 miliardów złotych długu publicznego powstało już po roku 1990, tylko i wyłącznie ze względu na "społecznie uzasadnione" wydatki budżetowe. Dlatego państwo ma dziś do dyspozycji nie 100 proc., lecz zaledwie 86 proc. budżetu! Dlatego dzieci i wnuki spłacać będą nasze długi.
Więcej możesz przeczytać w 17/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.