51:39 - Taki byłby wynik wyborczego starcia Gerharda Schrödera z rzucającym mu wyzwanie kandydatem prawicy Edmundem Stoiberem, gdyby w Niemczech o tym, kto zostanie kanclerzem, decydowały wybory bezpośrednie
"Wyrwiemy nasz kraj z letargu dzięki obniżce podatków i własnej przedsiębiorczości" - przekonuje wyborców Edmund Stoiber
Schröder jest powszechnie lubiany, potrafi dobrze przemawiać i znacznie lepiej od konkurenta prezentuje się w mediach. To jednak pozbawiony charyzmy Stoiber ma większe szanse, by we wrześniu wprowadzić się do Urzędu Kanclerskiego. Popularność Schrödera nie zdaje się na wiele w sytuacji, gdy niemieccy wyborcy oddają głosy na partie. Lewica nie jest ich już w stanie przekonać, że umie ożywić pogrążoną w stagnacji gospodarkę i zmniejszyć liczbę bezrobotnych do zapowiadanego kiedyś poziomu 3,5 mln (obecnie 6 mln). "Wierzę, że wyborcy nie mianują kozła ogrodnikiem" - ironizuje Schröder, komentując notowania przedwyborcze. Kanclerzowi nie jest jednak do śmiechu. Gdyby wybory odbywały się już dziś, jego partię od porażki mógłby uratować tylko cud. Trzy miesiące przed wyborami przewaga CDU/CSU nad socjaldemokratami wynosi 5 proc. - a to bardzo wiele w stabilnym systemie politycznym - i wciąż rośnie.
Mała rewolucja niemiecka
"Jesteśmy na ostatnim miejscu w Europie pod względem wzrostu gospodarczego. Mamy za to najszybszy wzrost bezrobocia i zadłużenia wewnętrznego" - przyznał niedawno Stoiber. Taktyka kontrkandydata Schrödera nie opiera się jednak tylko na krytyce "nieudolnej i niewiarygodnej czerwono-zielonej koalicji". Stoiber ma wizję "lepszej przyszłości Niemiec", które nazywane są za oceanem "śpiącym olbrzymem Europy".
Stoiber zapewnia przy każdej okazji, że jego obietnice stworzenia 700 tys. miejsc pracy zostaną zrealizowane, bo w przeciwieństwie do lewicy on wie, jak to zrobić. Panaceum na gospodarcze problemy Niemiec ma być przede wszystkim obniżka podatków - z obowiązującego dziś przedziału 19-47 proc. do 15-40 proc. Stoiber planuje też zmniejszenie obciążeń średnich i małych przedsiębiorstw, które znacznie lepiej niż molochy dają sobie radę na rynku w czasie kryzysu. Prawica szczególnie ostro krytykuje rozszerzenie w ostatnich latach praw pracowniczych i wprowadzanie preferencji dla najmniej zarabiających.
Stoiber wie jednak , że jego rodacy aż nazbyt zdążyli się przyzwyczaić do gwarantowanego zatrudnienia i wysokiego poziomu bezpieczeństwa socjalnego. "Dlatego konieczne będzie zachowanie pewnych regulacji na poziomie państwa" - przyznał w jednym z wywiadów, nie kryjąc, że najbardziej zależy mu na obudzeniu inicjatywy Niemców, choćby przez zwiększenie skali samozatrudnienia pracowników na wzór amerykański i odebranie zasiłków sporej części "bezrobotnych leni", dla których "socjal" jest sposobem na życie.
Propozycje Stoibera na tle doświadczeń amerykańskich czy brytyjskich nie są rewolucyjne, mimo to w Niemczech próba ich realizacji, nawet w okrojonej formie, wywoła rewoltę związków zawodowych. Bossów związkowych do szału doprowadza zapowiedź decentralizacji negocjacji układów zbiorowych i możliwości obniżania wynegocjowanych płac w celu zachowania miejsc pracy. Jeszcze bardziej przeraża ich perspektywa utraty wpływów. Nic dziwnego, że Michael Sommer, nowy szef centrali DGB, mówi o wypowiedzeniu wojny, a Frank Bsirske, przewodniczący związku Ver.di, ostrzega, że "nie dopuści do demontażu państwa socjalnego".
Program skuteczności
Obietnica kandydata CDU/CSU dotycząca podwyżek zasiłków (na każde dziecko rodzice mają otrzymać od 300 do 600 euro) i "walki z niesprawiedliwością oraz wszelkiego rodzaju patologiami społecznymi" to próba sprawienia, by Niemcy łatwiej przełknęli gorzką pigułkę kuracji ekonomicznej. Dla Schrödera i jego towarzyszy propozycje naruszenia gospodarczego status quo to oczywiście "dokumentacja obłudy", a propozycja, by najlepiej zarabiający płacili mniejsze podatki, to "zaprogramowana katastrofa Niemiec" i "wyrok na państwo socjalne". To oczywiście hasła obliczone na przestraszenie Niemców perspektywą utraty "naturalnych" przywilejów pracowniczych.
Niemcy są społeczeństwem przywiązanym do osiągniętego poziomu zamożności, lecz nie ślepym: wśród krajów Unii Europejskiej ich gospodarka rozwija się najwolniej. Szefowie koncernów, którzy przed czterema laty zaufali zapewnieniom Schrödera, że odmieni republikę, dziś są rozczarowani. Jürgen Strube, przewodniczący zarządu BASF, przypomina, że początkowy zapał szybko ostygł i nie wprowadzono oczekiwanych reform. Tego samego zdania jest też Werner Wenning, szef koncernu Bayer, który - choć nie bez zastrzeżeń - opowiada się za programem chadeków. Klaus-Peter Müller, rzecznik zarządu Commerzbanku, stwierdza wręcz, że "pod względem gospodarczym Niemcy w ostatnich latach się cofnęły". Lewica jest powszechnie oskarżana o wystawianie czeków bez pokrycia. Nadzieje pokładane w CDU/CSU biorą się nie tyle z wiary w cudowną moc programu prawicy, ile z przekonania o skuteczności Edmunda Stoibera. Tego premierowi Bawarii odmówić nie można.
Bawarskie laboratorium
Wizytówką Stoibera jest tradycyjny bastion CSU - Bawaria. Na polityczny świecznik w tym landzie wyniósł go słynny Franz Josef Strauss. Dzięki jego protekcji Stoiber został sekretarzem CSU i ministrem w monachijskiej kancelarii. Po śmierci Straussa fotel szefa zajął Max Streibl, a Stoiber objął Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Dowiódł, na co go stać, po dymisji Streibla: CSU pod wodzą Stoibera rozgromiła lokalną SPD i rządzi niepodzielnie do dziś. W ciągu powojennego półwiecza Bawaria przeszła metamorfozę. Udział dominującej tu niegdyś gospodarki rolnej i leśnej w wytwarzaniu dochodu tego jedenastomilionowego kraju związkowego stanowi obecnie tylko 3 proc. Rządząca w Monachium prawica przez długie lata promowała "gospodarkę przyszłości". Początkowo był to przemysł lotniczy, samochodowy i petrochemia. Potem wokół Monachium wyrosły nowoczesne fabryki przemysłu elektronicznego, tekstylnego i chemicznego. Bawarski sukces gospodarczy najlepiej ilustruje najniższa w Niemczech stopa bezrobocia, która w ubiegłym roku wyniosła zaledwie 4,6 proc. Podobnym wskaźnikiem może się pochwalić tylko sąsiednia Badenia-Wirtembergia.
Niesławny upadek kanclerza Kohla spowodował, że bawarscy politycy na pewien czas wycofali się na "z góry upatrzone pozycje". Stoiber taktycznie zapewniał nawet, że nie interesuje go walka o Urząd Kanclerski. W rzeczywistości rozgrywał wśród chadeków mistrzowską partię, eliminując wszystkich rywali. Dziś CDU i CSU wierzą, że to on poprowadzi je do zwycięstwa, a Stoiber jest wyjątkowo pewny swego, mówiąc: "Nie kandyduję po to, by przegrać".
Niemieccy ekonomiści przestrzegają, że wiara w proste przeniesienie bawarskich doświadczeń na całe Niemcy byłaby złudna. W okresie najszybszej metamorfozy Bawaria pełnymi garściami czerpała z funduszy federalnych, a potem także z kasy UE. Stoiber twierdzi jednak, że nie chce ustawiać Niemców w kolejce po fundusze rozwojowe (zresztą, w dzisiejszych warunkach niewiele jest w Niemczech obszarów, które mogłyby na taką pomoc liczyć). Jest też przeciwny datkom dla landów wschodnich, w których stała "pomoc bogatego wujka" odebrała sierotom po Honeckerze inicjatywę. "Wyrwiemy nasz kraj z letargu dzięki własnej przedsiębiorczości" - zapowiada Stoiber.
Euro-Stoiber
Powrót do władzy CDU/CSU oznaczałby definitywne przechylenie całej Europy na prawo. Niemcy przyjęłyby też bardziej proamerykański kurs. Podczas pobytu w Waszyngtonie Stoiber szybko znalazł wspólny język z prezydentem Bushem, zwłaszcza że oświadczył, iż popiera plany wywierania nacisków na Irak, a nawet akcję zbrojną przeciwko Husajnowi. Stoiber jest też jednym z niewielu liczących się polityków europejskich wyrażających jednoznaczne poparcie dla Izraela. "W odróżnieniu od innych ja nie mylę przyczyn i skutków" - stwierdził szef CSU, dając do zrozumienia, że w tej dziedzinie nie chce stawać w jednym szeregu z większością przywódców europejskich.
Nie jest to jedyna dziedzina, w której Edmund Stoiber, kanclerz in spe, mógłby się narazić europejskim partnerom. Wprawdzie zaprzecza, jakoby był eurosceptykiem, ale nie jest tajemnicą, że jego poglądy na politykę Brukseli są dalekie od entuzjazmu. Szczególnie krytycznie Stoiber wyraża się o wspólnej polityce rolnej UE.
Można się spodziewać, że zajmując fotel kanclerski, kandydat chadeków nieco złagodzi ton, lecz z pewnością jego polityka będzie bardziej wojownicza i nastawiona na "obronę interesów niemieckich". Tego obawiają się głównie Czesi, z niepokojem obserwujący kordialne stosunki Stoibera z organizacjami przesiedleńców sudeckich. Lewica wypomina mu także antyimigrancką retorykę. Argumenty w stylu: "Nie możemy przyjmować tylu emigrantów, co Stany Zjednoczone" nie brzmią poważnie, ale zdobywają uznanie demonstrujących coraz wyraźniejszą ksenofobię wyborców prawicy.
Stoiber elastyczny
Stoiber ma doskonały instynkt polityczny i wie, jak grać na emocjach wyborców. Gromi lewicę za wpuszczanie cudzoziemców do "przepełnionej łodzi", za "faworyzowanie przedsiębiorców" czy "uderzanie w rencistów". Jak zapowiada, przywróci tradycyjne wartości i znaczenie rodziny, co po masakrze w gimnazjum w Erfurcie, dokonanej przez młodzieńca z rozbitego domu, okazało się strzałem w dziesiątkę. Poza tym unowocześni i powiększy armię ("okrojoną przez Schrödera"), wstrzyma podwyżki cen paliw, likwidację siłowni atomowych i udzielanie urzędowych ślubów gejom i lesbijkom.
Socjaldemokraci coraz mniej przekonująco odpowiadają na hasła Stoibera. Nawet jeśli część z nich pachnie wyborczym populizmem, w programie prawicy można znaleźć zapowiedź zmian, których lewica nie była w stanie przeprowadzić. SPD nie ma nawet chwytliwego hasła wyborczego, a Schröder zdobył ostatnio rozgłos nie w związku z planowaniem przyszłości Niemiec, lecz kolorem włosów. Wiarygodność potwierdzona w sądzie przez fryzjera i nienaganna prezencja to jednak za mało, by marzyć o reelekcji. Jeśli w lecie nie nastąpi nagły spadek bezrobocia i wzrost dynamiki rozwoju gospodarczego (a nic tego nie zapowiada), socjaldemokratyczny kanclerz może zacząć sprzątać biurko.
Schröder jest powszechnie lubiany, potrafi dobrze przemawiać i znacznie lepiej od konkurenta prezentuje się w mediach. To jednak pozbawiony charyzmy Stoiber ma większe szanse, by we wrześniu wprowadzić się do Urzędu Kanclerskiego. Popularność Schrödera nie zdaje się na wiele w sytuacji, gdy niemieccy wyborcy oddają głosy na partie. Lewica nie jest ich już w stanie przekonać, że umie ożywić pogrążoną w stagnacji gospodarkę i zmniejszyć liczbę bezrobotnych do zapowiadanego kiedyś poziomu 3,5 mln (obecnie 6 mln). "Wierzę, że wyborcy nie mianują kozła ogrodnikiem" - ironizuje Schröder, komentując notowania przedwyborcze. Kanclerzowi nie jest jednak do śmiechu. Gdyby wybory odbywały się już dziś, jego partię od porażki mógłby uratować tylko cud. Trzy miesiące przed wyborami przewaga CDU/CSU nad socjaldemokratami wynosi 5 proc. - a to bardzo wiele w stabilnym systemie politycznym - i wciąż rośnie.
Mała rewolucja niemiecka
"Jesteśmy na ostatnim miejscu w Europie pod względem wzrostu gospodarczego. Mamy za to najszybszy wzrost bezrobocia i zadłużenia wewnętrznego" - przyznał niedawno Stoiber. Taktyka kontrkandydata Schrödera nie opiera się jednak tylko na krytyce "nieudolnej i niewiarygodnej czerwono-zielonej koalicji". Stoiber ma wizję "lepszej przyszłości Niemiec", które nazywane są za oceanem "śpiącym olbrzymem Europy".
Stoiber zapewnia przy każdej okazji, że jego obietnice stworzenia 700 tys. miejsc pracy zostaną zrealizowane, bo w przeciwieństwie do lewicy on wie, jak to zrobić. Panaceum na gospodarcze problemy Niemiec ma być przede wszystkim obniżka podatków - z obowiązującego dziś przedziału 19-47 proc. do 15-40 proc. Stoiber planuje też zmniejszenie obciążeń średnich i małych przedsiębiorstw, które znacznie lepiej niż molochy dają sobie radę na rynku w czasie kryzysu. Prawica szczególnie ostro krytykuje rozszerzenie w ostatnich latach praw pracowniczych i wprowadzanie preferencji dla najmniej zarabiających.
Stoiber wie jednak , że jego rodacy aż nazbyt zdążyli się przyzwyczaić do gwarantowanego zatrudnienia i wysokiego poziomu bezpieczeństwa socjalnego. "Dlatego konieczne będzie zachowanie pewnych regulacji na poziomie państwa" - przyznał w jednym z wywiadów, nie kryjąc, że najbardziej zależy mu na obudzeniu inicjatywy Niemców, choćby przez zwiększenie skali samozatrudnienia pracowników na wzór amerykański i odebranie zasiłków sporej części "bezrobotnych leni", dla których "socjal" jest sposobem na życie.
Propozycje Stoibera na tle doświadczeń amerykańskich czy brytyjskich nie są rewolucyjne, mimo to w Niemczech próba ich realizacji, nawet w okrojonej formie, wywoła rewoltę związków zawodowych. Bossów związkowych do szału doprowadza zapowiedź decentralizacji negocjacji układów zbiorowych i możliwości obniżania wynegocjowanych płac w celu zachowania miejsc pracy. Jeszcze bardziej przeraża ich perspektywa utraty wpływów. Nic dziwnego, że Michael Sommer, nowy szef centrali DGB, mówi o wypowiedzeniu wojny, a Frank Bsirske, przewodniczący związku Ver.di, ostrzega, że "nie dopuści do demontażu państwa socjalnego".
Program skuteczności
Obietnica kandydata CDU/CSU dotycząca podwyżek zasiłków (na każde dziecko rodzice mają otrzymać od 300 do 600 euro) i "walki z niesprawiedliwością oraz wszelkiego rodzaju patologiami społecznymi" to próba sprawienia, by Niemcy łatwiej przełknęli gorzką pigułkę kuracji ekonomicznej. Dla Schrödera i jego towarzyszy propozycje naruszenia gospodarczego status quo to oczywiście "dokumentacja obłudy", a propozycja, by najlepiej zarabiający płacili mniejsze podatki, to "zaprogramowana katastrofa Niemiec" i "wyrok na państwo socjalne". To oczywiście hasła obliczone na przestraszenie Niemców perspektywą utraty "naturalnych" przywilejów pracowniczych.
Niemcy są społeczeństwem przywiązanym do osiągniętego poziomu zamożności, lecz nie ślepym: wśród krajów Unii Europejskiej ich gospodarka rozwija się najwolniej. Szefowie koncernów, którzy przed czterema laty zaufali zapewnieniom Schrödera, że odmieni republikę, dziś są rozczarowani. Jürgen Strube, przewodniczący zarządu BASF, przypomina, że początkowy zapał szybko ostygł i nie wprowadzono oczekiwanych reform. Tego samego zdania jest też Werner Wenning, szef koncernu Bayer, który - choć nie bez zastrzeżeń - opowiada się za programem chadeków. Klaus-Peter Müller, rzecznik zarządu Commerzbanku, stwierdza wręcz, że "pod względem gospodarczym Niemcy w ostatnich latach się cofnęły". Lewica jest powszechnie oskarżana o wystawianie czeków bez pokrycia. Nadzieje pokładane w CDU/CSU biorą się nie tyle z wiary w cudowną moc programu prawicy, ile z przekonania o skuteczności Edmunda Stoibera. Tego premierowi Bawarii odmówić nie można.
Bawarskie laboratorium
Wizytówką Stoibera jest tradycyjny bastion CSU - Bawaria. Na polityczny świecznik w tym landzie wyniósł go słynny Franz Josef Strauss. Dzięki jego protekcji Stoiber został sekretarzem CSU i ministrem w monachijskiej kancelarii. Po śmierci Straussa fotel szefa zajął Max Streibl, a Stoiber objął Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Dowiódł, na co go stać, po dymisji Streibla: CSU pod wodzą Stoibera rozgromiła lokalną SPD i rządzi niepodzielnie do dziś. W ciągu powojennego półwiecza Bawaria przeszła metamorfozę. Udział dominującej tu niegdyś gospodarki rolnej i leśnej w wytwarzaniu dochodu tego jedenastomilionowego kraju związkowego stanowi obecnie tylko 3 proc. Rządząca w Monachium prawica przez długie lata promowała "gospodarkę przyszłości". Początkowo był to przemysł lotniczy, samochodowy i petrochemia. Potem wokół Monachium wyrosły nowoczesne fabryki przemysłu elektronicznego, tekstylnego i chemicznego. Bawarski sukces gospodarczy najlepiej ilustruje najniższa w Niemczech stopa bezrobocia, która w ubiegłym roku wyniosła zaledwie 4,6 proc. Podobnym wskaźnikiem może się pochwalić tylko sąsiednia Badenia-Wirtembergia.
Niesławny upadek kanclerza Kohla spowodował, że bawarscy politycy na pewien czas wycofali się na "z góry upatrzone pozycje". Stoiber taktycznie zapewniał nawet, że nie interesuje go walka o Urząd Kanclerski. W rzeczywistości rozgrywał wśród chadeków mistrzowską partię, eliminując wszystkich rywali. Dziś CDU i CSU wierzą, że to on poprowadzi je do zwycięstwa, a Stoiber jest wyjątkowo pewny swego, mówiąc: "Nie kandyduję po to, by przegrać".
Niemieccy ekonomiści przestrzegają, że wiara w proste przeniesienie bawarskich doświadczeń na całe Niemcy byłaby złudna. W okresie najszybszej metamorfozy Bawaria pełnymi garściami czerpała z funduszy federalnych, a potem także z kasy UE. Stoiber twierdzi jednak, że nie chce ustawiać Niemców w kolejce po fundusze rozwojowe (zresztą, w dzisiejszych warunkach niewiele jest w Niemczech obszarów, które mogłyby na taką pomoc liczyć). Jest też przeciwny datkom dla landów wschodnich, w których stała "pomoc bogatego wujka" odebrała sierotom po Honeckerze inicjatywę. "Wyrwiemy nasz kraj z letargu dzięki własnej przedsiębiorczości" - zapowiada Stoiber.
Euro-Stoiber
Powrót do władzy CDU/CSU oznaczałby definitywne przechylenie całej Europy na prawo. Niemcy przyjęłyby też bardziej proamerykański kurs. Podczas pobytu w Waszyngtonie Stoiber szybko znalazł wspólny język z prezydentem Bushem, zwłaszcza że oświadczył, iż popiera plany wywierania nacisków na Irak, a nawet akcję zbrojną przeciwko Husajnowi. Stoiber jest też jednym z niewielu liczących się polityków europejskich wyrażających jednoznaczne poparcie dla Izraela. "W odróżnieniu od innych ja nie mylę przyczyn i skutków" - stwierdził szef CSU, dając do zrozumienia, że w tej dziedzinie nie chce stawać w jednym szeregu z większością przywódców europejskich.
Nie jest to jedyna dziedzina, w której Edmund Stoiber, kanclerz in spe, mógłby się narazić europejskim partnerom. Wprawdzie zaprzecza, jakoby był eurosceptykiem, ale nie jest tajemnicą, że jego poglądy na politykę Brukseli są dalekie od entuzjazmu. Szczególnie krytycznie Stoiber wyraża się o wspólnej polityce rolnej UE.
Można się spodziewać, że zajmując fotel kanclerski, kandydat chadeków nieco złagodzi ton, lecz z pewnością jego polityka będzie bardziej wojownicza i nastawiona na "obronę interesów niemieckich". Tego obawiają się głównie Czesi, z niepokojem obserwujący kordialne stosunki Stoibera z organizacjami przesiedleńców sudeckich. Lewica wypomina mu także antyimigrancką retorykę. Argumenty w stylu: "Nie możemy przyjmować tylu emigrantów, co Stany Zjednoczone" nie brzmią poważnie, ale zdobywają uznanie demonstrujących coraz wyraźniejszą ksenofobię wyborców prawicy.
Stoiber elastyczny
Stoiber ma doskonały instynkt polityczny i wie, jak grać na emocjach wyborców. Gromi lewicę za wpuszczanie cudzoziemców do "przepełnionej łodzi", za "faworyzowanie przedsiębiorców" czy "uderzanie w rencistów". Jak zapowiada, przywróci tradycyjne wartości i znaczenie rodziny, co po masakrze w gimnazjum w Erfurcie, dokonanej przez młodzieńca z rozbitego domu, okazało się strzałem w dziesiątkę. Poza tym unowocześni i powiększy armię ("okrojoną przez Schrödera"), wstrzyma podwyżki cen paliw, likwidację siłowni atomowych i udzielanie urzędowych ślubów gejom i lesbijkom.
Socjaldemokraci coraz mniej przekonująco odpowiadają na hasła Stoibera. Nawet jeśli część z nich pachnie wyborczym populizmem, w programie prawicy można znaleźć zapowiedź zmian, których lewica nie była w stanie przeprowadzić. SPD nie ma nawet chwytliwego hasła wyborczego, a Schröder zdobył ostatnio rozgłos nie w związku z planowaniem przyszłości Niemiec, lecz kolorem włosów. Wiarygodność potwierdzona w sądzie przez fryzjera i nienaganna prezencja to jednak za mało, by marzyć o reelekcji. Jeśli w lecie nie nastąpi nagły spadek bezrobocia i wzrost dynamiki rozwoju gospodarczego (a nic tego nie zapowiada), socjaldemokratyczny kanclerz może zacząć sprzątać biurko.
Kto powinien zostać kanclerzem? Schröder - 52% Stoiber - 38% | Kto lepiej rozwiąże problemy gospodarcze? Schröder - 15% Stoiber - 32% |
Gabinet cieni Stoibera |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 25/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.