"Bulion kulturalny" Bernarda Pivota (nie istniejący od roku), uznawany za jeden z najlepszych programów kulturalnych w Europie, oglądało najwyżej 2,5 proc. Francuzów
Nigdzie na świecie programy kulturalne nie zdobyły masowej widowni
"Kwartet literacki" Marcela Reicha-Ranickiego, również wysoko oceniany, nie oglądało więcej niż 0,95 proc. Niemców. Nie istnieją na świecie programy poświęcone kulturze, które mają masową widownię. Nie mogą więc istnieć także w Polsce. Tym bardziej że u nas praktycznie nie ma wysokiej jakości produktów (filmów, książek, przedstawień teatralnych, obrazów czy wystaw), o których programy kulturalne opowiadają. Mamy więc takie programy, jaki rynek.
Programów kulturalnych jest zresztą na świecie mało. Kanał France 2 przygotowywał dwa (cotygodniowy o książkach oraz comiesięczny o filmach), a obecnie tylko jeden (filmowy). Stacja France 3 nadaje trzy takie programy. Istnieje dotowany kanał kulturalny Arte (francusko-niemiecki), ale nigdy nie zdobył większej widowni. W Polsce TVP 2 emituje siedem programów kulturalnych, TVP 1 - trzy, a TVN i Polsat - po jednym. Pod tym względem należymy więc do europejskiej czołówki. Tyle że większość z tych programów nie ma konkretnego adresata, a przede wszystkim ich autorzy nie bardzo mają o czym mówić, bo rynek kulturalny jest po prostu ubogi.
Wszystko dla wszystkich
Programy nadawane w publicznej Dwójce są przeznaczone dla bardzo różnych odbiorców: od nastolatków ("Jazda kulturalna"), przez przeciętnie wykształconych ciekawskich ("Słowa i znaki") i miłośników ambitniejszego kina ("Kocham kino"), po osoby zorientowane w problemach estetyki, filozofii i aksjologii ("Ogród sztuk"). "Autograf" próbuje być programem dla wszystkich. To jest jeden z powodów jego słabości. Trzy programy publicznej Jedynki - "Pegaz", "Dobre książki" oraz "Rozmowy na początek wieku" - są adresowane do ogólnikowo zdefiniowanej, tradycyjnej inteligencji. Polsat bardzo nieregularnie nadaje program o teatrze (grubo po północy). Z kolei "Multikino" w TVN sprawia wrażenie reklamówki. - Nie jesteśmy na pensji u dystrybutorów. Sami wybieramy to, co wydaje się nam najciekawsze - wyjaśnia Andrzej Sołtysik, współautor programu i zarazem prowadzący . Że można inaczej - lepiej i z pomysłem - opowiadać o kinie, dowodzi autorski program Grażyny Torbickiej "Kocham kino", który jest telewizyjnym odpowiednikiem istniejących niegdyś dyskusyjnych klubów filmowych.
Przerost formy nad treścią
"Pegaz" przez kilkadziesiąt lat przeszedł tyle operacji plastycznych, iż obecnie wygląda jak piosenkarka i aktorka Cher po ostatnim zabiegu - nie wiadomo, co kryje się w środku. Po czasach bezosobowego komentarza zza kadru powrócono do pomysłu, by program miał gospodarza. Jest ich dwóch: Marcin Świetlicki i Grzegorz Dyduch. Nawet gdy wiedzą, o czym mówią, trudno się w tym połapać! Głównie za sprawą niczym nie uzasadnionego szaleństwa komputerowej obróbki. Niedawno Świetlicki rozmawiał z Dyduchem, trzymając jego wyciętą głowę w dłoni - jak Hamlet czaszkę. Goście programu potrafią "wisieć" w krzesłach na pustym, białym tle. W takiej oprawie można chyba rozmawiać tylko o narkotykach bądź psychiatrii. Estetyka awangardowego wideoklipu nie jest w stanie ukryć tego, że w krajowej kulturze (to prawda, że dość ubogiej) dzieje się o wiele więcej, niż to wynika z treści "Pegaza". Na plus autorom (głównie redaktorowi Robertowi Kowalskiemu i reżyserowi Łukaszowi Barczykowi) można zapisać, że program kończą cymeliami z przepastnego archiwum "Pegaza". Po latach te dokumentalne fragmenty są równie abstrakcyjne jak skecze Monty Pythona (na przykład, gdy pisarz Jan Dobraczyński wyjaśnia, jak czytać jego książki).
Największym problemem "Dobrych książek" są prowadzący - Kazimiera Szczuka, Tomasz Łubieński, Witold Bereś, którzy głównie zajmują się sobą. Teoretycznie są to trzy kompetentne osoby o różnych upodobaniach i gustach. W praktyce mamy do czynienia z nieustającą kłótnią (ta forma rozmowy, wymyślona przez autorów scenariusza, wymknęła się spod kontroli), głównie wskutek nadaktywności Kazimiery Szczuki, której w dodatku wszystko kojarzy się feministycznie. - Chodzi o to, że na styku ról przypisanych mężczyznom i kobietom wytwarza się napięcie. Kiedy wychodzę z roli potakującej, uśmiechającej się kobiety, od razu robi się ciekawie - tłumaczy Szczuka. Program wyraźnie wzoruje się na "Kwartecie literackim" Reicha-Ranickiego, tyle że tamten prezentował ostre sądy (na przykład, gdy dzieła Olgi Tokarczuk uznał za literacki skansen). Gospodarze "Dobrych książek" kłócą się o rzeczy błahe. Reich-Ranicki prowadził literacki salon, podczas gdy Szczuka, Bereś i Łubieński - pełen zgiełku bazar.
Kulturalny pociąg
W "Rozmowach na początek wieku", kontynuacji cyklu "Rozmowy na koniec wieku", nikt się nie kłóci. Katarzyna Janowska i Piotr Mucharski goszczą w nim znane osobistości polskiej kultury, dyskutując o sensie życia i sztuki. Pytania zadawane są z takich wyżyn, jakby program rozwiązywał zagadki duszy i wszechświata. Zbyt dużo w nim intelektualnej pozy. W efekcie nieprzygotowany widz ma czasem kłopot, żeby się zorientować, o czym w ogóle jest mowa (Karl Popper nazywał takie rozmowy "metafizycznym mendzeniem").
Przeciwieństwem "Rozmów..." jest "Jazda kulturalna". Co dwa tygodnie widz wsiada do kulturalnego pociągu (autorzy chyba nie wiedzą, że za rządów bolszewików po Rosji jeździły pociągi kulturalno-propagandowe), by znaleźć się w przedziale (wirtualnym) pełnym ciekawych ludzi, płyt, książek, filmów i zaproszeń na imprezy. To całkiem udana próba połączenia informacji o ważnych wydarzeniach z kalendarium najróżniejszych imprez - szybka i chaotyczna jak współczesna rzeczywistość. Para prowadzących nie udaje, że zna się na wszystkim. Od szczegółów są zapraszani goście. Pytania, jakie zadają im Agnieszka Iwańska i Piotr Szwedes, formułowane są tak, by widz szybko się zorientował, w czym rzecz. Ponieważ "Jazda" to z założenia magazyn nowości, nie ma tu miejsca na analizę zjawisk, a jedynie na prezentację tego, o czym się aktualnie mówi lub niebawem będzie mówić.
"Czarne dziury, białe plamy" w Dwójce wyróżnia staranny dobór tematów (najczęściej jest to odbrązawianie znanych postaci) i paradokumentalna forma. W "Czarnych dziurach" nie ma ani przegadania, ani zadęcia, ani przyprawiających o ból głowy sztuczek formalnych. Opowieści o Himilsbachu czy Nikiforze nie były nudne.
Magiczny ogród
"Ogród sztuk" Kamili Dreckiej to dla jednych pretensjonalny, pseudointelektualny bełkot adresowany do snobów, dla drugich zaś program, który próbuje "polizać" kwestie będące przedmiotem uczonych rozpraw i dysput. Próbuje, bo co można w pół godziny powiedzieć o psychoanalizie, wybranym aspekcie filozofii czy modzie intelektualnej. Program wyróżnia czasem ekscentryczna, czasem barokowa scenografia. Niekiedy można odnieść wrażenie, że program mógłby się doskonale obywać bez widza. Na szczęście od niedawna ekscentryczna Kamila Drecka trochę się opamiętała i swoich profesorów, magów i mędrców nakłania, by wyrażali się nieco jaśniej.
Od przestylizowanego "Ogrodu sztuk" Dreckiej bardzo się różnią "Słowa i znaki". Sprawnie zrealizowany program z pogranicza historii i socjologii kultury, łączący "gadające głowy" z pomysłową ilustracją rozmów. Ciekawy i czytelny dla każdego, kto ma maturę. W dodatku emitowany w porze największej oglądalności. Niestety, w tym samym czasie na innych kanałach nadawane są wiadomości, co "Słowom i znakom" zabiera widzów.
Autograf Żakowskiego
W magazynie "Autograf" (prowadzonym przez Jacka Żakowskiego) Stefan Chwin, Krzysztof Knittel, Jerzy Stuhr i Andrzej Osęka egzaminują swoich gości. Do dyskusji włącza się oczywiście Jacek Żakowski oraz publiczność. Czasem "Autograf" ociera się o formułę talk show. - Chcemy, by w barze szybkiej obsługi, jakim jest telewizja, serwowano i chateaubrianda, i krem z trufli, czyli potrawy najwyższej jakości, lecz podawane szybko i wygodnie dla widza - mówi Żakowski. Zamysł psuje nazbyt kawiarniana atmosfera oraz nieudana scenografia. Często można też odnieść wrażenie, że członkowie loży nie tyle przygotowali się do programu, ile po prostu są. I może zbyt gładcy wobec rozmówców, gdy ci zaczynają "metafizycznie mendzić".
Być może pomysłem na telewizyjną kulturę są krótsze, nie przegadane formy - jak emitowane w paśmie regionalnym kilkuminutowe "Książki z górnej półki". Taką kapsułkę łatwo wcisnąć do ramówki o dowolnej porze. Tradycyjne programy kulturalne będą tracić widzów i schodzić z anteny.
"Kwartet literacki" Marcela Reicha-Ranickiego, również wysoko oceniany, nie oglądało więcej niż 0,95 proc. Niemców. Nie istnieją na świecie programy poświęcone kulturze, które mają masową widownię. Nie mogą więc istnieć także w Polsce. Tym bardziej że u nas praktycznie nie ma wysokiej jakości produktów (filmów, książek, przedstawień teatralnych, obrazów czy wystaw), o których programy kulturalne opowiadają. Mamy więc takie programy, jaki rynek.
Programów kulturalnych jest zresztą na świecie mało. Kanał France 2 przygotowywał dwa (cotygodniowy o książkach oraz comiesięczny o filmach), a obecnie tylko jeden (filmowy). Stacja France 3 nadaje trzy takie programy. Istnieje dotowany kanał kulturalny Arte (francusko-niemiecki), ale nigdy nie zdobył większej widowni. W Polsce TVP 2 emituje siedem programów kulturalnych, TVP 1 - trzy, a TVN i Polsat - po jednym. Pod tym względem należymy więc do europejskiej czołówki. Tyle że większość z tych programów nie ma konkretnego adresata, a przede wszystkim ich autorzy nie bardzo mają o czym mówić, bo rynek kulturalny jest po prostu ubogi.
Wszystko dla wszystkich
Programy nadawane w publicznej Dwójce są przeznaczone dla bardzo różnych odbiorców: od nastolatków ("Jazda kulturalna"), przez przeciętnie wykształconych ciekawskich ("Słowa i znaki") i miłośników ambitniejszego kina ("Kocham kino"), po osoby zorientowane w problemach estetyki, filozofii i aksjologii ("Ogród sztuk"). "Autograf" próbuje być programem dla wszystkich. To jest jeden z powodów jego słabości. Trzy programy publicznej Jedynki - "Pegaz", "Dobre książki" oraz "Rozmowy na początek wieku" - są adresowane do ogólnikowo zdefiniowanej, tradycyjnej inteligencji. Polsat bardzo nieregularnie nadaje program o teatrze (grubo po północy). Z kolei "Multikino" w TVN sprawia wrażenie reklamówki. - Nie jesteśmy na pensji u dystrybutorów. Sami wybieramy to, co wydaje się nam najciekawsze - wyjaśnia Andrzej Sołtysik, współautor programu i zarazem prowadzący . Że można inaczej - lepiej i z pomysłem - opowiadać o kinie, dowodzi autorski program Grażyny Torbickiej "Kocham kino", który jest telewizyjnym odpowiednikiem istniejących niegdyś dyskusyjnych klubów filmowych.
Przerost formy nad treścią
"Pegaz" przez kilkadziesiąt lat przeszedł tyle operacji plastycznych, iż obecnie wygląda jak piosenkarka i aktorka Cher po ostatnim zabiegu - nie wiadomo, co kryje się w środku. Po czasach bezosobowego komentarza zza kadru powrócono do pomysłu, by program miał gospodarza. Jest ich dwóch: Marcin Świetlicki i Grzegorz Dyduch. Nawet gdy wiedzą, o czym mówią, trudno się w tym połapać! Głównie za sprawą niczym nie uzasadnionego szaleństwa komputerowej obróbki. Niedawno Świetlicki rozmawiał z Dyduchem, trzymając jego wyciętą głowę w dłoni - jak Hamlet czaszkę. Goście programu potrafią "wisieć" w krzesłach na pustym, białym tle. W takiej oprawie można chyba rozmawiać tylko o narkotykach bądź psychiatrii. Estetyka awangardowego wideoklipu nie jest w stanie ukryć tego, że w krajowej kulturze (to prawda, że dość ubogiej) dzieje się o wiele więcej, niż to wynika z treści "Pegaza". Na plus autorom (głównie redaktorowi Robertowi Kowalskiemu i reżyserowi Łukaszowi Barczykowi) można zapisać, że program kończą cymeliami z przepastnego archiwum "Pegaza". Po latach te dokumentalne fragmenty są równie abstrakcyjne jak skecze Monty Pythona (na przykład, gdy pisarz Jan Dobraczyński wyjaśnia, jak czytać jego książki).
Największym problemem "Dobrych książek" są prowadzący - Kazimiera Szczuka, Tomasz Łubieński, Witold Bereś, którzy głównie zajmują się sobą. Teoretycznie są to trzy kompetentne osoby o różnych upodobaniach i gustach. W praktyce mamy do czynienia z nieustającą kłótnią (ta forma rozmowy, wymyślona przez autorów scenariusza, wymknęła się spod kontroli), głównie wskutek nadaktywności Kazimiery Szczuki, której w dodatku wszystko kojarzy się feministycznie. - Chodzi o to, że na styku ról przypisanych mężczyznom i kobietom wytwarza się napięcie. Kiedy wychodzę z roli potakującej, uśmiechającej się kobiety, od razu robi się ciekawie - tłumaczy Szczuka. Program wyraźnie wzoruje się na "Kwartecie literackim" Reicha-Ranickiego, tyle że tamten prezentował ostre sądy (na przykład, gdy dzieła Olgi Tokarczuk uznał za literacki skansen). Gospodarze "Dobrych książek" kłócą się o rzeczy błahe. Reich-Ranicki prowadził literacki salon, podczas gdy Szczuka, Bereś i Łubieński - pełen zgiełku bazar.
Kulturalny pociąg
W "Rozmowach na początek wieku", kontynuacji cyklu "Rozmowy na koniec wieku", nikt się nie kłóci. Katarzyna Janowska i Piotr Mucharski goszczą w nim znane osobistości polskiej kultury, dyskutując o sensie życia i sztuki. Pytania zadawane są z takich wyżyn, jakby program rozwiązywał zagadki duszy i wszechświata. Zbyt dużo w nim intelektualnej pozy. W efekcie nieprzygotowany widz ma czasem kłopot, żeby się zorientować, o czym w ogóle jest mowa (Karl Popper nazywał takie rozmowy "metafizycznym mendzeniem").
Przeciwieństwem "Rozmów..." jest "Jazda kulturalna". Co dwa tygodnie widz wsiada do kulturalnego pociągu (autorzy chyba nie wiedzą, że za rządów bolszewików po Rosji jeździły pociągi kulturalno-propagandowe), by znaleźć się w przedziale (wirtualnym) pełnym ciekawych ludzi, płyt, książek, filmów i zaproszeń na imprezy. To całkiem udana próba połączenia informacji o ważnych wydarzeniach z kalendarium najróżniejszych imprez - szybka i chaotyczna jak współczesna rzeczywistość. Para prowadzących nie udaje, że zna się na wszystkim. Od szczegółów są zapraszani goście. Pytania, jakie zadają im Agnieszka Iwańska i Piotr Szwedes, formułowane są tak, by widz szybko się zorientował, w czym rzecz. Ponieważ "Jazda" to z założenia magazyn nowości, nie ma tu miejsca na analizę zjawisk, a jedynie na prezentację tego, o czym się aktualnie mówi lub niebawem będzie mówić.
"Czarne dziury, białe plamy" w Dwójce wyróżnia staranny dobór tematów (najczęściej jest to odbrązawianie znanych postaci) i paradokumentalna forma. W "Czarnych dziurach" nie ma ani przegadania, ani zadęcia, ani przyprawiających o ból głowy sztuczek formalnych. Opowieści o Himilsbachu czy Nikiforze nie były nudne.
Magiczny ogród
"Ogród sztuk" Kamili Dreckiej to dla jednych pretensjonalny, pseudointelektualny bełkot adresowany do snobów, dla drugich zaś program, który próbuje "polizać" kwestie będące przedmiotem uczonych rozpraw i dysput. Próbuje, bo co można w pół godziny powiedzieć o psychoanalizie, wybranym aspekcie filozofii czy modzie intelektualnej. Program wyróżnia czasem ekscentryczna, czasem barokowa scenografia. Niekiedy można odnieść wrażenie, że program mógłby się doskonale obywać bez widza. Na szczęście od niedawna ekscentryczna Kamila Drecka trochę się opamiętała i swoich profesorów, magów i mędrców nakłania, by wyrażali się nieco jaśniej.
Od przestylizowanego "Ogrodu sztuk" Dreckiej bardzo się różnią "Słowa i znaki". Sprawnie zrealizowany program z pogranicza historii i socjologii kultury, łączący "gadające głowy" z pomysłową ilustracją rozmów. Ciekawy i czytelny dla każdego, kto ma maturę. W dodatku emitowany w porze największej oglądalności. Niestety, w tym samym czasie na innych kanałach nadawane są wiadomości, co "Słowom i znakom" zabiera widzów.
Autograf Żakowskiego
W magazynie "Autograf" (prowadzonym przez Jacka Żakowskiego) Stefan Chwin, Krzysztof Knittel, Jerzy Stuhr i Andrzej Osęka egzaminują swoich gości. Do dyskusji włącza się oczywiście Jacek Żakowski oraz publiczność. Czasem "Autograf" ociera się o formułę talk show. - Chcemy, by w barze szybkiej obsługi, jakim jest telewizja, serwowano i chateaubrianda, i krem z trufli, czyli potrawy najwyższej jakości, lecz podawane szybko i wygodnie dla widza - mówi Żakowski. Zamysł psuje nazbyt kawiarniana atmosfera oraz nieudana scenografia. Często można też odnieść wrażenie, że członkowie loży nie tyle przygotowali się do programu, ile po prostu są. I może zbyt gładcy wobec rozmówców, gdy ci zaczynają "metafizycznie mendzić".
Być może pomysłem na telewizyjną kulturę są krótsze, nie przegadane formy - jak emitowane w paśmie regionalnym kilkuminutowe "Książki z górnej półki". Taką kapsułkę łatwo wcisnąć do ramówki o dowolnej porze. Tradycyjne programy kulturalne będą tracić widzów i schodzić z anteny.
Klub książki Oprah Stany Zjednoczone są za duże, by mógł tam istnieć odpowiednik naszego "Pegaza". W telewizji publicznej, kablowej i regionalnej jest sporo programów o kulturze. Słynna Oprah Winfrey poleca w swoim "Klubie książki" romanse i prozę obyczajową dla kobiet. Dużą popularnością cieszy się też nadawany raz w tygodniu "Ebert and Roeper", czyli nasi Kałużyński i Raczek oraz "Enterteinment Tonight" - plotki z życia gwiazd filmu, estrady, teatru, opery. Jego odpowiednikiem jest "Access Hollywood". Są też specjalne kanały kulturalne. |
Southbank Show Najpopularniejszy program kulturalny brytyjskiej telewizji (ukazuje się od 25 lat; emitowany zawsze po 22.00). Ma dwadzieście dwie edycje w ciągu roku i ponad 9-milionową widownię. Dominują w nim wywiady z ludźmi estrady, filmu i sceny. Inny profil ma "The Late Review" prowadzony przez aktora, pisarza i malarkę, którzy omawiają najciekawszy film, książkę oraz wystawę tygodnia. Swoje opinie prezentują także zaproszeni do studia twórcy. |
Bulion kulturalny "Król Lire" ("lire" znaczy po francusku "czytać") - tak mówi się we Francji o Bernardzie Pivocie, popularnym autorze telewizyjnych audycji o książkach. Najpierw był program "Otworzyć cudzysłów", potem "Apostrof", a w 1991 r. pojawił się "Bulion kulturalny". Co piątek o wpół do jedenastej wieczorem oglądało go 1-1,5 mln osób. Sprzedaż rekomendowanych w programie książek wzrastała o 20-30 proc. Wśród gości Pivota pojawiali się też Polacy, m.in. Lech Wałęsa, Czesław Miłosz, Gustaw Herling-Grudziński, Roman Polański. Program opierał się na prostym pomyśle: wokół stołu zawalonego książkami siedziało pięciu powieściopisarzy, historyków, biografów, przedstawicieli nauk humanistycznych, którzy mówili o swojej ostatniej książce. |
Kwartet literacki W ciągu jedenastu lat istnienia "Kwartetu" omówiono około 300 książek. Z Marcelem Reichem-Ranickim dyskutowali (czasem obrzucając się obelgami) Sigrid Loeffler z "Die Zeit" oraz Helmuth Karasek, a także zmieniający się goście: publicyści i pisarze. Program nadawano tylko sześć razy w roku. Uczestniczy dyskutowali na żywo głównie o powieściach i dziennikach. Każdy program oglądało około 700-800 tys. osób. Reich-Ranicki wykreował kilka gwiazd, na przykład Ceesa Nootebooma z Holandii - po programie sprzedaż jego książki wzrosła aż czterdziestokrotnie. |
Więcej możesz przeczytać w 25/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.