Poradnik Paska(la)
Zaczęły się wakacje i niejeden z nas wybierze się pewnie do Unii Europejskiej. Jeszcze na własną rękę, bo o wejściu wszystkich na razie trudno mówić - ani unia specjalnie nas nie chce, ani wśród nas nie widać specjalnej ochoty, mimo zachęt redaktora Wołoszańskiego rzucanych z Wiatrem.
Stąd mój pomysł wakacyjnego poradnika dla podróżników. Wiadomo, co kraj, to obyczaj. W Stanach Zjednoczonych wypada trzymać nogi na stole, natomiast w Japonii można zostać zaproszonym na obiad bez stołu, ale nie trzeba od razu brać nóg za pas. Najważniejsza więc jest wiedza: żeby w Hiszpanii nie strzelić byka, nie biegać w Szkocji za byle spódniczką, bo można się nadziać na "kobietę inaczej". We Francji natomiast nie należy jeść żaby pałeczkami, bo żaba tego nie lubi.
Przejdźmy do przykładów. Wyobraźmy sobie, że spragnieni posługi duchowej pukamy do jakiegoś kościoła i otwiera nam kobieta w szatach liturgicznych. Szok! Jak się do niej zwracać? Do kobiety pastora można ewentualnie per "wielebna pastorałko". A do katoliczki, bo pojawiły się takie, jak? "Pani ksiądz? Księżyno?" Nie mówiąc już o wstydzie. Jak się spowiadać obcej kobiecie, kiedy nawet własnej ciężko? Może więc lepiej do meczetu. Tych jest w unii coraz więcej. Tyle że wybierając się tam, należy umyć nogi (wpuszczają tylko bez butów!). Meczety rozpoznaje się po minaretach, takich dzwonnicach ze śpiewakiem zamiast dzwonu. A jeśli akurat nie widać nic takiego, musimy stosować dedukcję - jeśli z budynku wychodzi duża liczba zakwefionych kobiet, najprawdopodobniej jest to świątynia muzułmańska, a jeśli pary mężczyzn w kominiarkach na twarzy - to bank.
Kolejny problem to nasza wrodzona nieśmiałość. Rodak udający się do Europy często robi wrażenie spłoszonego. Zupełnie jakby nie wiedział, że wchodzi do siebie. Przecież Legnica, Wiedeń i cud nad Wisłą wystarczają, byśmy się czuli Europejczykami honoris causa. A więc bez kompleksów! Należy tylko widzieć sprawy w szerszym kontekście. Nasze drogi wprawdzie nie autostrady, ale jakie pobocza! Ile metrów bieżących ma plac Pigalle czy wiedeński Gurtel? A u nas jest parę tysięcy dróg, a wszędzie tam, gdzie kiedyś stały wierzby płaczące, dziś są panienki, śmiejące się... I kto komu zaimponuje?
Przedsiębiorczość? W większości państw Zachodu nie ma sklepów nocnych ani supermarketów czynnych w niedziele, kantorów na każdym rogu, bab z grzybami i malinami przy autostradach. Więcej dumy!
I jeszcze jeden problem - jak się nie zgubić. I jak się znaleźć, jeśli przypadkiem stracimy orientację. Atlasu nie ma, wkoło noc, trochę wypiliśmy... Pozostają zmysły. Węch, smak, wzrok, słuch... Niestety, słuch bywa zawodny - kto odróżni szwedzki od norweskiego? Z węchem lepiej. Z grubsza wiadomo, co czym pachnie - piwo i kiełbaski wskazują na Bawarię, ser zaś na Szwajcarię. Smażone frutti di mare - Grecja, kebaby - Turcja... Jeszcze lepszym informatorem bywa smak - whisky wskazuje na Szkocję, absynt lub jabłecznik na Francję, metaxa na Grecję, porto - Portugalię...
Niestety, w dobie globalizacji o pomyłkę łatwo. Oto na przykład spotykamy francuskiego Murzyna klnącego po angielsku, pociągającego niemieckie piwo pod hamburgera w tureckiej knajpie. Problem? My nie w ciemię bici. Bierzmy menu. Już z pierwszej strony dowiadujemy się, że jest to lokal na warszawskiej Saskiej Kępie. I jesteśmy w domu.
Po co się szwendać po świecie.
Więcej możesz przeczytać w 27/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.