Amerykanie uwierzyli, że jesteśmy krajem sympatycznym. Teraz musimy pokazać, że jesteśmy też krajem poważnym
Prezydent Kwaśniewski wykonał w USA dla Polski dobrą robotę. Mówię to jako człowiek, który na niego nie głosował i dla którego jego słowa, szczególnie słowa wdzięczności dla Stanów Zjednoczonych za wsparcie Polaków w walce z komunizmem, brzmiałyby bardziej wiarygodnie z innych ust. Niemniej trzeba przyznać, że po tej wizycie pozycja Polski w politycznej stolicy świata jest wyższa niż tydzień wcześniej.
Koń a sprawa polska
Genezą obecnego sukcesu była pierwsza wizyta George’a Busha w Europie w czerwcu 2001 r. Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych odwiedził wtedy dwa kraje rządzone przez prawicę - Hiszpanię i Polskę - oraz był gościem szczytu Unii Europejskiej w Göteborgu. Prasa europejska przeżywała wówczas jeden ze swych cyklicznych spazmów antyamerykańskiej histerii. Rozwodzono się nad "przepaścią wartości" między USA a Europą, czego dowodem miało być amerykańskie zamiłowanie do kary śmierci oraz odmowa podpisania protokołu z Kioto. Nieważne, że poparcie dla kary śmierci jest w społeczeństwach europejskich podobne jak wśród Amerykanów i że naukowcy wcale nie są zgodni, czy Ziemia rzeczywiście się nagrzewa. Europejscy politycy, głównie socjaldemokraci, postanowili nauczyć rozumu młodego kowboja z Teksasu. Szczyt w Göteborgu odbył się atmosferze przesłuchania i dziś mamy rezultat: Bush woli rozmawiać z politykiem z kraju, gdzie nie był pouczany, a demonstranci - zamiast rzucać petardy - nieśli transparenty z wyrazami poparcia.
Wspólnota ideowa, czyli polityczny poker
Kwaśniewskiemu udało się nawet sprawić wrażenie, że między nim a jego gospodarzem nie ma różnic ideowych. "W Europie problemy mamy głównie z lewicowcami" - powiedział Bush do byłego lidera SLD (wiem o tym z dobrego źródła w Białym Domu). Iście clintonowski czar złotego dziecka polskiej lewicy zadziałał na przywódcę wolnego świata. Trzymajmy kciuki za to, aby ze strony Ameryki nie padło pokerowe "sprawdzam", bo - jak wiemy - z wypełnianiem obietnic u naszego Olka różnie bywa.
Wizyta przyczyniła się do ugruntowania poczucia, że Polska jest bliższa Ameryce niż wielu jej starych sojuszników. To dobry początek. Aż tyle i nie więcej. Nasze słowa będą teraz wysłuchiwane z zainteresowaniem. Możemy liczyć na to, że gdy nasi politycy będą dzwonić do Waszyngtonu, ich amerykańscy koledzy podniosą słuchawkę. Od nas zależy, czy usłyszą poważne propozycje. Niestety, na razie wpadliśmy w klasycznie nadwiślańską syntezę megalomanii i myślenia magicznego.
Mit pierwszego sojusznika
Po pierwsze, uwierzyliśmy, że Polska może się stać dla Ameryki sojusznikiem porównywalnym z Wielką Brytanią. Trochę realizmu, panowie. Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone poza językiem łączy wspólna historia, kultura konstytucyjna i prawna, status mocarstw atomowych, setki miliardów wzajemnych inwestycji i bliska współpraca wywiadowcza. W najważniejszym momencie operacji antyterrorystycznej w Afganistanie Wielka Brytania na prośbę swego sojusznika przerzuciła na Wschód dodatkowo 1600 komandosów. Polska wydusiła raptem 87 żołnierzy, a i to dopiero po kilku miesiącach. Mówienie o "specjalnych stosunkach" jest miłe naszym uszom, ale jeśli chcemy grać w pierwszej lidze, musimy za to zapłacić. Wątpię, abyśmy mieli społeczną zgodę na wydanie znacznych pieniędzy na wojsko, pomoc zagraniczną i dyplomację. Realistycznym celem jest odegranie przez nas roli przywódcy grupy krajów postkomunistycznych w NATO i Unii Europejskiej i to jest to niebagatelne miejsce, jakie Waszyngton zarezerwował dla Aleksandra Kwaśniewskiego. Promując nowych kandydatów do
NATO, Kwaśniewski zdobywa dla naszego kraju sympatię tam, gdzie Polska może być postrzegana jako wzór. Dzięki pomocy proamerykańskich państw Europy Środkowej Waszyngton chce szachować coraz bardziej niesfornych sojuszników z Europy Zachodniej. Głosy nowych członków niewątpliwie przydadzą się naszemu prezydentowi podczas wyborów następnego sekretarza generalnego NATO.
Przepis na inwestycyjny raj
Po drugie, mamy nadzieję, że dzięki decyzjom Busha i Kwaśniewskiego wzrosną inwestycje amerykańskie w Polsce i obniży się bezrobocie. To mit z epoki centralnego planowania i central handlu zagranicznego. Prezydent USA ma taką samą władzę nad tym, gdzie General Motors postawi fabrykę samochodów, jak prezydent Polski nad tym, gdzie Ursus sprzeda traktory. Przepis na zwiększenie inwestycji amerykańskich istnieje i jest banalny. Kapitał amerykański przyjdzie tam, gdzie są dobre warunki do rozwoju przedsiębiorczości, przede wszystkim rodzimej. W Stanach Zjednoczonych nie ma specjalnych preferencji dla kapitału zagranicznego, lecz właśnie tam świat lokuje pieniądze. Najlepsze, co możemy zrobić, by przyciągnąć obcych przedsiębiorców, to wsłuchać się w głos rodzimego biznesu. Jeśli podatki będą niskie i przewidywalne, drogi przejezdne, urzędnicy sprawni i uczciwi, Internet tani i szybki, a waluta i ceny stabilne, nie trzeba będzie ani specjalnych stref ekonomicznych, ani zachęt polityków.
Szansą polskiej gospodarki w Unii Europejskiej i gestem wobec inwestorów zagranicznych, także z USA, byłoby postawienie na bezpardonową konkurencję podatkową z resztą kontynentu. Gdyby na przykład podatek dochodowy płacony przez firmy obniżyć do 5-10 proc., przedsiębiorstwa zaczęłyby właśnie w Polsce ujawniać zyski. Zważywszy na nasze stosunkowo niskie koszty pracy i dostęp do reszty rynku europejskiego, obce firmy miałyby realny powód, by lokować produkcję właśnie u nas.
Polaku, obroń się sam
Po trzecie, liczymy na to, że Ameryka zreformuje za nas polskie wojsko. Niestety, instrukcje nie przyjdą w zalakowanych kopertach jak za dawnych czasów. Sami odpowiadamy za własne bezpieczeństwo. Miło, że otrzymujemy kolejną fregatę, helikoptery i sprzęt łączności. Byłoby jeszcze lepiej, gdybyśmy wprowadzili w wojsku - od szeregowca po generała - amerykański standard sprawności fizycznej. Swego czasu przesłałem kolegom z MON oryginał instruktażu. W ten sposób bez obciążania kiesy publicznej zrobilibyśmy dla naszej gotowości bojowej i wiarygodności sojuszniczej więcej, niż gdybyśmy kupili niejeden drogi gadżet. A skoro o gadżetach mowa, nie miejmy złudzeń: Polska ma opinię kraju, w którym podejmowanie decyzji o zakupie samolotu trwa dwa razy dłużej niż druga wojna światowa. Najlepsze, co możemy zrobić, to wreszcie się zdecydować, w uczciwym przetargu.
Dopiero wypełnienie treścią dobrych stosunków politycznych da nam szansę na wzrost znaczenia. Wizyta prezydenta Kwaśniewskiego w USA przypomniała Amerykanom, że jesteśmy krajem sympatycznym. Teraz musimy pokazać, że jesteśmy też krajem poważnym.
Doktryna transatlantycka Lista najważniejszych celów w stosunkach polsko-amerykańskich
Polska w Ameryce "Sto lat" i "dziękuję" - te polskie zwroty George W. Bush już zna. Prezydenci Kwaśniewski i Bush nie szczędzili sobie komplementów. Bush z wielkim sentymentem wspominał pobyt w Polsce, podkreślając, że właśnie tam został najlepiej przyjęty podczas ubiegłorocznej europejskiej podróży. Był bardzo otwarty, bezpośredni i spontaniczny. Zajadał się gołąbkami i pierogami w Detroit na spotkaniu z Polonią. Podobno miał też tańczyć polkę. Specjalnie na tę okazję z Chicago przyleciała Miss Polonia USA ’98, która miała porwać Busha na parkiet, ale amerykański prezydent jest znany z niechęci do tańca, więc pomysł nie wypalił. Kwaśniewski nie krył zachwytu przyjęciem, jakie mu zgotowano w Waszyngtonie. Docenił też zaproszenie na pokład Air Force One - trzęsie nim zdecydowanie mniej niż prezydenckim Tu-154. Wizyta była doskonale przygotowana. Jedynym zgrzytem była pomyłka prezydenta Kwaśniewskiego, który wojnę secesyjną nazwał "secession war" zamiast "civil war". Gorzkich słów prezydent Kwaśniewski oraz towarzysząca mu delegacja rządowa i biznesmeni musieli za to wysłuchać podczas spotkania w Izbie Handlu. Amerykańscy inwestorzy narzekali na nieelastyczny kodeks pracy, biurokrację, skomplikowane przepisy podatkowe i celne, które pozwalają urzędnikom na dowolną interpretację, oraz wszechobecną korupcję. Już poza oficjalnym programem prezydent Kwaśniewski złożył wizytę w Forcie Bragg w Karolinie Północnej. Mieści się tam ośrodek szkoleniowy sił specjalnych (trenowali w nim m.in. żołnierze Gromu) oraz centrum dowodzenia operacją "Endure Freedom" w Afganistanie. "Dzień dobry, panie prezydencie" - witali Kwaśniewskiego żołnierze, wielu z nich jest bowiem polskiego pochodzenia. Agnieszka Pukniel Waszyngton, Detroit, Fort Bragg Waszyngton, Detroit, Fort Bragg
|
Więcej możesz przeczytać w 30/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.