"Tak naprawdę to nie wiemy, jaka jest obecnie sytuacja w Południowej Osetii. Nawet dziennikarze - korespondenci z Gruzji nie są w Cchinwali, gdzie toczą się walki, wszyscy prawdopodobnie siedzą w Gori. Wygląda na to, że gruzińskie wojska wkroczyły do miasta Cchinwali i miasto jest przynamniej częściowo w ich rękach. Nie ma wiarygodnych danych na temat ofiar, choć przedstawiciele separatystycznych władz osetyjskich donoszą, że setki osób zginęło. Do Cchinwali zbliżają się właśnie rosyjskie wojska (po godzinie 17 agencje podały, że Rosjanie kontrolują już część miasta - PAP). Jeżeli Rosjanie wyprą Gruzinów z miasta, czy ci ostatni zdecydują się na walkę z regularną rosyjską armią?" - zastanawiał się Jagielski.
Zdaniem dziennikarza zbieżność rozpoczęcia inwazji na Południową Osetię przez Gruzinów z datą rozpoczęcia olimpiady w Pekinie jest przypadkowa. "Co miałby osiągnąć Saakaszwili posyłając wojska akurat w ten dzień, kiedy Putin jest w Pekinie? To co Putin miał do powiedzenia na temat inwazji, powiedział z Pekinu i obecność na olimpiadzie nie przeszkodziła mu w tym. Natomiast Miedwiediew wrócił do Moskwy, zwołał posiedzenie rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa i wysłał wojska do Południowej Osetii" - mówił dziennikarz.
Z drugiej strony, zdaniem Jagielskiego, można dostrzec pewną przewagę, jaką dało Gruzinom rozpoczęcie inwazji właśnie 8 sierpnia.
"Być może gdyby obaj - Putin i Miedwiediew - byli dziś rano w Moskwie, to Rada Bezpieczeństwa zebrałaby się wcześniej i rosyjskie wojska wyruszyłyby wcześniej. Być może nawet Rosjanom udałoby się zająć Cchinwali przed Gruzinami, co mogłoby mieć wpływ na sytuację militarną. Nie sądzę jednak żeby ten, kto podejmował w Tbilisi decyzję o inwazji, liczył na skupienie się uwagi świata na olimpiadzie. Jutro na pierwszych stronach gazet znajdziemy zarówno informacje o otwarciu olimpiady, jak i o wydarzeniach w Południowej Osetii" - powiedział Jagielski.
Osetyjczycy pojawili się w regionie nazywanym obecnie Południową Osetią w XVIII i XIX wieku. "Dla Gruzinów oznacza to, że Osetyjczycy nie mają do tych ziem żadnych praw, Osetyjczycy jednak uważają, że tu właśnie jest ich ojczyzna. Osetyjczycy przyszli z Północnego Kaukazu, terenów określanych dziś jako Północna Osetia. Kaukaz to miejsce bardzo surowe, trudne do życia i wszystkie tamtejsze ludy w swoim czasie przemieszczały się szukając lepszych warunków, pastwisk i wodopojów. Osetyjczyków zaprowadziło to na tereny gruzińskie. Polityka carska, nie pomijająca nigdy okazji do zaognienia jakiegoś konfliktu między społecznościami imperium, popierała zresztą takie migracje" - mówił Jagielski.
"Osetyjczycy uważają, że w całej historii Gruzini traktowali ich niesprawiedliwie, jak obywateli drugiej kategorii. Gruzini odmawiali Osetyjczykom praw, których sami domagali się od Rosji. W niepodległej Gruzji, pod rządami pierwszego, bardzo nacjonalistycznie nastawionego prezydenta Zwiada Gamsachurdii, sytuacja Osetyjczyków, podobnie zresztą jak Abchazów, rzeczywiście była trudna" - przypomniał Jagielski.
Osetyjczycy byli na Kaukazie tradycyjnymi sojusznikami Rosjan. W XVIII wieku dobrowolnie zgodzili się na wcielenie do carskiego imperium widząc w tym sposób ochrony przed kaukaskimi sąsiadami. Władze carskie faworyzowały Osetyjczyków, ich ziemie były główną bazą dla wojsk rosyjskich na Kaukazie.
"Gruzini do Osetyjczyków mają rozliczne pretensje - oskarżali ich głównie o nielojalność wobec Gruzji. Na przykład: Osetyjczycy poparli inwazję bolszewików na Gruzję w 1921 roku, kiedy Gruzja cieszyła się krótką chwilą niepodległości. Zresztą sam Stalin wywodził się nie z rodziny gruzińskiej, tylko właśnie osetyjskiej" - przypomniał Jagielski.
Wojciech Jagielski, dziennikarz "Gazety Wyborczej", zajmuje się problematyką Azji Środkowej i Kaukazu. Jest autorem takich książek jak "Dobre miejsce do umierania", "Modlitwa o deszcz", "Wieże z kamienia".