Wieś szantażuje resztę Polski
Decyzję, że transformacja ustrojowa ominie polską wieś, podjęto u zarania III RP, w roku 1990. Wtedy to utworzono dla wsi osobny system ubezpieczenia społecznego i osobny system podatkowy. W praktyce oznaczało to, że dla prawie jednej trzeciej ludności kraju stworzono skansen, w którym miała ona bezpiecznie przeczekać bóle ustrojowej zmiany do chwili, gdy zreformowana już reszta kraju pociągnie ją za sobą na wyższy poziom cywilizacyjny. Stało się inaczej. Mieszkańcy skansenu nie poczuli się przez swoje państwo chronieni, lecz opuszczeni, "miejska" część gospodarki obciążona utrzymywaniem wsi zamiast pociągnąć ją za sobą, sama straciła rozpęd i - co najważniejsze - ostatecznie to wieś, a nie miasto, ma po dwunastu latach niepodległości decydujący wpływ na strategiczne decyzje. Dowód najdobitniejszy to uzależnienie negocjacji akcesyjnych z Unią Europejską od żądań chłopskiego lobby. Interes całego kraju został podporządkowany wymaganiom sektora, który zatrudniając, według różnych szacunków, od 18 proc. do 27 proc. Polaków, wytworzył w roku 2000 tylko 3 proc. produktu krajowego brutto. Ale ten stan rzeczy nie wziął się znikąd. Pracowało na to kilka kolejnych ekip rządzących.
Sami swoi, czyli zarządcy skansenu
W parze z wyłączeniem gospodarki rolnej spod wprowadzanych w kraju zasad wolnego rynku szła praktyka polityczna uznająca sprawy wsi za wyłączną domenę partii chłopskich. Już podczas konstruowania pierwszego niekomunistycznego rządu uznano za oczywiste, że resort rolnictwa z natury rzeczy należy się ZSL. I tak pozostało. Nie tylko uczyniono ze wsi wyłączony spod ogólnych zasad skansen, ale na dodatek niepodzielną władzę nad tym skansenem oddano partiom, które z niego się wywodziły i poza nim praktycznie nie istniały. Z jakiegoś powodu kolejne siły rządzące Polską uznawały, że na modernizacji i rozwoju wsi nikomu nie powinno zależeć bardziej niż samym chłopom.
Błąd tego rozumowania polegał na utożsamieniu tzw. partii chłopskich z chłopami. Tymczasem PSL - bo to ono dzięki odziedziczonym po Peerelu strukturom łatwo wygrało batalię o "zjednoczenie ruchu ludowego" - reprezentowało przede wszystkim interesy dyrektorów SKR-ów i prezesów banków spółdzielczych oraz własnego aparatu, związanego bardziej z gmachem przy ulicy Grzybowskiej niż ze wsią. Analogiczny układ szybko wykształcił się także w chłopskich partiach postsolidarnościowych, których pierwszym krokiem do współudziału we władzy była wymierzona przeciwko rządowi Mazowieckiego blokada dróg pod Mławą. Zarówno PSL, jak i skłócone odłamy wiejskich ugrupowań postsolidarnościowych znacznie bardziej niż modernizowaniem wsi zainteresowane były pozyskaniem jej głosów. To znaczy zdobywaniem łatwego poklasku i przelicytowaniem rywali w populizmie.
Oddanie polskiej wsi w pacht "wiejskim" politykom było dla niej największym nieszczęściem ostatnich lat. U progu ustrojowej transformacji przyszłość wsi zależała od szybkiego powtórzenia przemian, które rolnictwo krajów zachodnich przeszło na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat. Należało stworzyć warunki umożliwiające komasację gospodarstw, powstanie nowoczesnego przetwórstwa i rynku hurtowego, które mogłyby dać pracę byłym chłoporobotnikom i małorolnym, należało też tworzyć autentyczną spółdzielczość oraz przygotować plan inwestycji infrastrukturalnych. Im szybciej by to zrobiono, tym większe byłyby szanse na sukces.
Tylko że partie chłopskie - z założenia klasowe - żadną z tych spraw nie były zainteresowane. Przeciwnie, farmeryzacja i modernizacja wsi - o autentycznej spółdzielczości nie mówiąc - podcięłyby podstawy ich politycznej siły. W interesie ludowców leżało zakonserwowanie stanu peerelowskiego. I na to właśnie, a nie na modernizację, przeznaczyli oni pieniądze, które udało im się wytransferować na wieś z pozarolniczych sektorów gospodarki.
Mało mocnych
Rolnictwo w Polsce zatrudnia wielu, a produkuje niewiele. Polskie gospodarstwa rolne można podzielić na trzy subsektory (jak to określił prof. Tadeusz Hunek). Mamy subsektor gospodarstw podobnych do tych, które istnieją w rozwiniętych krajach o gospodarce rynkowej. Należy do niego mniej niż 10 proc. gospodarstw, które angażując 20 proc. zatrudnionej w całym rolnictwie siły roboczej, dają 70 proc. jego produkcji. Na przeciwległym biegunie mamy około 70 proc. gospodarstw, które angażując połowę nakładów pracy, dostarczają 5 proc. polskiej produkcji rolniczej. Jest to subsektor wiejskiej nędzy i zastoju, omalże przydomowych działek, podtrzymujących wegetację rodziny swych właścicieli albo w ogóle odłogowanych. To on właśnie odpowiada za tak duże (18-27 proc.) rozbieżności w szacunkach dotyczących odsetka ludności rolniczej. Zależą one od tego, czy uznamy za rolnika mieszkańca wsi, który nie uprawia niczego, nawet na własny użytek, a utrzymuje się z całą rodziną z zasiłku, renty lub emerytury jednego z członków rodziny. Między dużymi i karłowatymi gospodarstwami lokuje się grupa gospodarstw niewielkich i mało produktywnych. Te albo rozwiną się w nowoczesne agroprzedsiębiorstwa, albo stoczą się i powiększą obszar wiejskiej biedy.
Należy dokładać starań, aby 10 proc. najlepszych gospodarstw kwitło, aby dołączyło do nich jak najwięcej gospodarstw z grupy środkowej i aby jedne i drugie w ciągu kilkudziesięciu lat przejęły środki produkcji grupy zubożałej, zwalniając znaczną część ludności wiejskiej do pracy w przetwórstwie, obrotem ziemiopłodami, agroturystyce i innych dziedzinach wiejskiej gospodarki.
Chłop potęgą jest i basta, czyli wiejskie rządy
Polityczny rachunek kieruje się jednak nie pożytkiem dla gospodarki narodowej, ale liczbą głosów, a pod tym względem potęgą jest wiejska biedota. Jej głosy decydują nie tylko o tym, kto jako "reprezentant polskiej wsi" dzieli budżetowe pieniądze na rolnictwo oraz obsadza wspierające rolnictwo agencje, rady nadzorcze spółek rolnych, giełd i KRUS. Głosy wiejskiej biedoty niejednokrotnie decydowały też o władzy w państwie. Już w 1990 r. to jej głosami wygrał Lech Wałęsa, który w miastach zdobył poparcie mniej więcej równe z głównym rywalem. To wiejska biedota w 1995 r. zadecydowała o jego klęsce. To jej głosy dały dwa lata później władzę AWS, a sześć lat później SLD. To wreszcie przekonanie PSL, że może być tych głosów zawsze pewne (przekonanie bezpodstawne, jak się miało okazać) pozwalało mu przez kilka lat odgrywać rolę partii obrotowej, biorącej od wszystkich i zyskującej wpływy niewspółmierne do stanu posiadania w parlamencie. I w końcu, to wiejska biedota stoi za sukcesem Samoobrony.
A przecież Polska wcale nie musiała się stać zakładnikiem elektoratu najbardziej wrogiego modernizacji. Polska polityka rolna nie musiała doprowadzić do tego, że gospodarstwom nowoczesnym i najbardziej produktywnym zaczęło się wieść gorzej niż tym, które tylko wegetują. Przede wszystkim zaś lobby zacofanej, peerelowskiej wsi nie musiało uzyskać tak wielkiego wpływu na przebieg negocjacji z UE, a rządowe założenia w tej kwestii nie musiały być przykrawane do wymogów wojny toczonej między PSL a Samoobroną.
Kunktatorstwo reformatorów sprawiło, że polityczne reprezentacje grup najbardziej zainteresowanych odstąpieniem od unowocześnienia kraju zdobyły sobie w politycznych sporach rangę języczka u wagi. Czas najwyższy, by ten błąd naprawić. Polska wieś wymaga modernizacji podług zasad ekonomicznego zdrowego rozsądku. Warunkiem wstępnym jest odebranie wyłączności na jej sprawy partiom droczącym się o wiejski elektorat.
Obrońcy PGR |
---|
Andrzej Lepper przewodniczący Samoobrony Ludzie, którzy doszli do władzy po 1989 r. na plecach rolników i robotników, powiedzieli: krowy są czerwone, trzeba je wyrżnąć, rzepak czerwony rośnie na polach, nie wolno go siać. W myśl tej zasady zniszczyli kraj. Jarosław Kalinowski wicepremier, minister rolnictwa, prezes PSL Kilka dni temu byliśmy na filmie "Ogniem i mieczem". Niech ta ekranizacja, niech ta powieść Sienkiewicza wywoła refleksję u wszystkich posłów, do czego może doprowadzić zła polityka wobec chłopów. Renata Beger posłanka Samoobrony Naród nie może być bierny wobec tego, co się dzieje. I tamten rząd, i ten nie słucha Samoobrony, nie słucha społeczeństwa, tego, co ono ma do powiedzenia. Rząd robi, co chce. Czas więc najwyższy okazać swoje niezadowolenie. Nie ma innego wyjścia. Zdzisław Podkański poseł PSL Jeśli chodzi o chłopa, to dysparytet dochodów jest taki, jakiego nie było nawet w okresie stalinowskim, w okresie obowiązkowych dostaw. Gabriel Janowski poseł LPR Przyjęcie norm, standardów unijnych oznaczać będzie w niedługim czasie degradację polskiego rolnictwa podobną do tej, jaka nastąpiła na Zachodzie. Janusz Wojciechowski wicemarszałek Sejmu, poseł PSL Polscy rolnicy nigdy nie mieli dobrych czasów. W całej historii, a zwłaszcza w ciągu ostatnich kilkunastu lat (od połowy lat 80.), następowało systematyczne pogarszanie sytuacji rolników. |
Więcej możesz przeczytać w 32/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.