Czy Holandia zerwie z tradycją laboratorium przemian społecznych?
Prostytutki w oknach wystawowych, zapach palonej marihuany w uliczkach, przy których gnieżdżą się coffee shops, przyzwolenia na małżeństwa homoseksualne i eutanazję. W oczach przybyszów zza granicy wszystko to kojarzy się z Holandią równie mocno jak trwałe elementy krajobrazu: poldery czy wiatraki. Wiele wskazuje jednak na to, że po zamordowaniu kontrowersyjnego, otwarcie przyznającego się do homoseksualizmu polityka Pima Fortuyna, co wstrząsnęło tym dostatnim i tolerancyjnym - czy wręcz libertyńskim - krajem, oraz wraz z nastaniem nowego rządu wizerunek Holandii może zostać poddany retuszom. Czy nowy rząd doprowadzi do zastopowania polityki akceptowania obyczajowych i społecznych eksperymentów, do których zaliczany jest także problem masowej imigracji? To pytanie w równym stopniu dotyczy samych Holendrów i przyszłości liberalizmu jako koncepcji organizacji życia społecznego.
Społeczne poldery trzeciej drogi
Nowy gabinet (złożony z chadeków, liberałów i członków antyimigranckiej partii zamordowanego kandydata na premiera) różni się bardzo od wszystkich dotychczasowych ekip, choć tworzą go ugrupowania, którym sprawowanie władzy nie jest obce. Poprzednie rządy - zarówno chadeckie, jak i laburzystowskie - podpisywały się pod liberalnym kompromisem Blaira, Schrödera czy Koka, czyli pod swoistą trzecią drogą rozwoju społecznego między rynkiem a państwem. Chodziło o drogę poza żywiołowym kapitalizmem w stylu amerykańskim z jednej strony oraz reglamentowanym rozwojem jedynie słusznego państwowego socjalizmu ť la Związek Radziecki z drugiej.
Osobliwą holenderską odmianą trzeciej drogi było polderowe laboratorium najbardziej wyzywających pomysłów dotyczących regulacji życia codziennego. Eutanazja? Naturalnie, każdy człowiek ma prawo do fachowej lekarskiej pomocy, jeśli tylko zapragnie zakończyć swoje cierpienia na tym łez padole. Szpitale, fundusze emerytalne i spadkobiercy będą zachwyceni. Małżeństwa homoseksualistów oraz lesbijek? Proszę bardzo, pora skończyć z dyktaturą heteroseksualnej większości. Marihuana w legalnej sprzedaży? Nic prostszego. Lepiej otworzyć kontrolowane przez policję coffee shops, gdzie można legalnie zapalić skręta, niż wsadzać do więzienia żądnych wrażeń nastolatków, którzy wyjdą na wolność zdeprawowani przez innych więźniów, recydywistów, władców więziennego kosmosu. Eliminacja chuliganów z ulic wielkich miast? Nie ma takiej potrzeby - jeśli marokańska albo surinamska młodzież chce się trochę wyszumieć, należy jej pozwolić dać wyraz swej odrębnej kulturze. Cieszmy się z wielokulturowego społeczeństwa! Po co się martwić na zapas?
Czarne chmury
Nad holenderskim modelem postępowego i liberalnego społeczeństwa już od dawna gromadziły się czarne chmury. Cierpliwość obywateli wystawiono na ciężką próbę. Dlaczego bowiem tolerować wybryki niedouczonej, nie nadającej się do pracy w normalnych firmach młodzieży trudniącej się drobną przestępczością? Czy policja nie może ich zmusić do respektowania praw kraju, w którym się osiedlili ich rodzice? Na domiar złego paru skrajnych kaznodziei muzułmańskich zaczęło z ambon holenderskich meczetów głosić własne wizje naprawy świata, nie dbając o zgodność tych poglądów z prawem holenderskim. Pewien imam oświadczył w Rotterdamie, że nie ma nic zdrożnego w tym, że zacny muzułmanin obije od czasu do czasu krnąbrną żonę, choć powinien uważać, żeby nie zostawiać śladów, bo wtedy obita żona może się poskarżyć policji. Inny uznał, że homoseksualizm to groźna choroba, a chorych powinno się kierować na przymusowe leczenie. Jeśli odmówią, to znaczy, że chcą nadal żyć "jak świnie", a wtedy trzeba ich traktować "jak zwierzęta".
Holendrzy zapałali oburzeniem, ale skrajnym imamom nic się nie stało i nadal otrzymują wsparcie finansowe od saudyjskich milionerów oraz pakistańskich szejków. W ostatnich latach rządów Wilema Koka o takich problemach próbowano dyskutować spokojnie. Odpowiedni minister wzywał kaznodzieję, ten mówił, że dziennikarze przekręcili jego słowa, minister prosił, żeby na przyszłość uważał, i na tym się kończyło. Nic dziwnego, że Pim Fortuyn zdobył sobie popularność, gdy powiedział ostro: "Won z Europy, jeśli wam się nasz liberalizm nie podoba". Fortuyn uderzył w czułą strunę tysięcy serc. Podziwiano go bezkrytycznie i bezgranicznie. Fani budują mu marmurowe mauzoleum we Włoszech.
Kłopoty liberalizmu nie kończą się na sprawie imigracji. Nowy holenderski rząd, zdominowany przez chrześcijańskich demokratów, których przywódca i premier Jan Peter Balkenende ma dopiero 46 lat, używa słynnego powiedzenia Churchilla o demokracji w kontekście praw rodziny. Rodzina, powiadają holenderscy politycy, jest najgorszą z możliwych form organizacji życia społecznego, ale ma jedną zaletę - wszystkie pozostałe są jeszcze gorsze. Czy to oznacza, że rząd przestanie łożyć na sterylne domy starców, do których można zesłać starzejących się rodziców, by nie przeszkadzali w rozpasanej konsumpcji podstawowej komórki rodzinnej? Może hospicja, propagowane w Holandii przez polskiego lekarza Bena Żylicza, zastąpią lekarzy specjalizujących się w eutanazji i oddziały terminalnych pacjentów w domach starców?
Czy skończy się tolerancja dla miękkich narkotyków, dzięki której Holendrzy zyskali tysiące młodych turystów, głównie z Francji i Niemiec? W takim wypadku nie wystarczyłoby zamknąć coffee shops, ale trzeba by przestać patrzeć przez palce na hodowle marihuany w szklarniach, mieszkaniach i na polach. Czy policja i żandarmeria nie będą już współpracować z wielkimi siatkami przemytników, dzięki którym Holandia przoduje w produkcji marihuany (bijąc na głowę Amerykę Łacińską) oraz tabletek ecstasy (zostawiając w tyle Europę postkomunistyczną)? Wtedy gazety musiałyby przestać załamywać ręce nad ciężką dolą przyłapanych w USA holenderskich disc jockeyów, którzy pracę w nowojorskiej dyskotece wykorzystywali do przemycania setek tysięcy tabletek ecstasy do USA.
Kryzys liberalizmu
Za wcześnie, aby odpowiedzieć na te pytania. Na prawo do aborcji nikt się raczej targnąć nie odważy. Tolerancja dla miękkich narkotyków też pewnie zostanie, bo przyjęły się jak alkohol. Z eutanazją może być różnie. Bez wątpienia jednak model liberalizmu znalazł się na rozdrożu. Na pewno liberalizm wygrał przez nokaut w starciu z komunizmem o sposób modernizacji gospodarki, społeczeństwa i polityki.
W chwili, gdy przedstawiciele liberalizmu zaczęli się cieszyć z historycznego zwycięstwa, okazało się jednak, że nie jest ono ani ostateczne, ani nawet trwałe. Co prawda, komunizm już nie powstanie z prochów kubańskich ani koreańskich, ale w obliczu zagrożenia światowym terroryzmem trzeba było ograniczyć niektóre swobody demokratyczne. Czy to jeszcze liberalizm, czy może sojusz wielkich korporacji z wielką polityką ponad głowami liberalnych obywateli? Socjalizm już co prawda mas nie porwie, lecz w obliczu narastających nierówności społecznych trzeba ponownie przemyśleć problem emigracji ze świata trzeciego do pierwszego (Europy Zachodniej i USA). Czy warto się opierać masowej emigracji taniej siły roboczej, skoro wiadomo już, że mamy za mało dzieci, by zapracowały na nasze emerytury w latach 2025-2040? Może lepiej patrzeć przez palce na bredzenie imamów, skoro ich wierni są tanimi robotnikami?
Na te pytania będą musieli odpowiedzieć politycy, którzy przyznają się do liberalnego dziedzictwa wolności i własności, a także ich polityczni przeciwnicy, którzy głoszą hasła równości i braterstwa.
Społeczne poldery trzeciej drogi
Nowy gabinet (złożony z chadeków, liberałów i członków antyimigranckiej partii zamordowanego kandydata na premiera) różni się bardzo od wszystkich dotychczasowych ekip, choć tworzą go ugrupowania, którym sprawowanie władzy nie jest obce. Poprzednie rządy - zarówno chadeckie, jak i laburzystowskie - podpisywały się pod liberalnym kompromisem Blaira, Schrödera czy Koka, czyli pod swoistą trzecią drogą rozwoju społecznego między rynkiem a państwem. Chodziło o drogę poza żywiołowym kapitalizmem w stylu amerykańskim z jednej strony oraz reglamentowanym rozwojem jedynie słusznego państwowego socjalizmu ť la Związek Radziecki z drugiej.
Osobliwą holenderską odmianą trzeciej drogi było polderowe laboratorium najbardziej wyzywających pomysłów dotyczących regulacji życia codziennego. Eutanazja? Naturalnie, każdy człowiek ma prawo do fachowej lekarskiej pomocy, jeśli tylko zapragnie zakończyć swoje cierpienia na tym łez padole. Szpitale, fundusze emerytalne i spadkobiercy będą zachwyceni. Małżeństwa homoseksualistów oraz lesbijek? Proszę bardzo, pora skończyć z dyktaturą heteroseksualnej większości. Marihuana w legalnej sprzedaży? Nic prostszego. Lepiej otworzyć kontrolowane przez policję coffee shops, gdzie można legalnie zapalić skręta, niż wsadzać do więzienia żądnych wrażeń nastolatków, którzy wyjdą na wolność zdeprawowani przez innych więźniów, recydywistów, władców więziennego kosmosu. Eliminacja chuliganów z ulic wielkich miast? Nie ma takiej potrzeby - jeśli marokańska albo surinamska młodzież chce się trochę wyszumieć, należy jej pozwolić dać wyraz swej odrębnej kulturze. Cieszmy się z wielokulturowego społeczeństwa! Po co się martwić na zapas?
Czarne chmury
Nad holenderskim modelem postępowego i liberalnego społeczeństwa już od dawna gromadziły się czarne chmury. Cierpliwość obywateli wystawiono na ciężką próbę. Dlaczego bowiem tolerować wybryki niedouczonej, nie nadającej się do pracy w normalnych firmach młodzieży trudniącej się drobną przestępczością? Czy policja nie może ich zmusić do respektowania praw kraju, w którym się osiedlili ich rodzice? Na domiar złego paru skrajnych kaznodziei muzułmańskich zaczęło z ambon holenderskich meczetów głosić własne wizje naprawy świata, nie dbając o zgodność tych poglądów z prawem holenderskim. Pewien imam oświadczył w Rotterdamie, że nie ma nic zdrożnego w tym, że zacny muzułmanin obije od czasu do czasu krnąbrną żonę, choć powinien uważać, żeby nie zostawiać śladów, bo wtedy obita żona może się poskarżyć policji. Inny uznał, że homoseksualizm to groźna choroba, a chorych powinno się kierować na przymusowe leczenie. Jeśli odmówią, to znaczy, że chcą nadal żyć "jak świnie", a wtedy trzeba ich traktować "jak zwierzęta".
Holendrzy zapałali oburzeniem, ale skrajnym imamom nic się nie stało i nadal otrzymują wsparcie finansowe od saudyjskich milionerów oraz pakistańskich szejków. W ostatnich latach rządów Wilema Koka o takich problemach próbowano dyskutować spokojnie. Odpowiedni minister wzywał kaznodzieję, ten mówił, że dziennikarze przekręcili jego słowa, minister prosił, żeby na przyszłość uważał, i na tym się kończyło. Nic dziwnego, że Pim Fortuyn zdobył sobie popularność, gdy powiedział ostro: "Won z Europy, jeśli wam się nasz liberalizm nie podoba". Fortuyn uderzył w czułą strunę tysięcy serc. Podziwiano go bezkrytycznie i bezgranicznie. Fani budują mu marmurowe mauzoleum we Włoszech.
Kłopoty liberalizmu nie kończą się na sprawie imigracji. Nowy holenderski rząd, zdominowany przez chrześcijańskich demokratów, których przywódca i premier Jan Peter Balkenende ma dopiero 46 lat, używa słynnego powiedzenia Churchilla o demokracji w kontekście praw rodziny. Rodzina, powiadają holenderscy politycy, jest najgorszą z możliwych form organizacji życia społecznego, ale ma jedną zaletę - wszystkie pozostałe są jeszcze gorsze. Czy to oznacza, że rząd przestanie łożyć na sterylne domy starców, do których można zesłać starzejących się rodziców, by nie przeszkadzali w rozpasanej konsumpcji podstawowej komórki rodzinnej? Może hospicja, propagowane w Holandii przez polskiego lekarza Bena Żylicza, zastąpią lekarzy specjalizujących się w eutanazji i oddziały terminalnych pacjentów w domach starców?
Czy skończy się tolerancja dla miękkich narkotyków, dzięki której Holendrzy zyskali tysiące młodych turystów, głównie z Francji i Niemiec? W takim wypadku nie wystarczyłoby zamknąć coffee shops, ale trzeba by przestać patrzeć przez palce na hodowle marihuany w szklarniach, mieszkaniach i na polach. Czy policja i żandarmeria nie będą już współpracować z wielkimi siatkami przemytników, dzięki którym Holandia przoduje w produkcji marihuany (bijąc na głowę Amerykę Łacińską) oraz tabletek ecstasy (zostawiając w tyle Europę postkomunistyczną)? Wtedy gazety musiałyby przestać załamywać ręce nad ciężką dolą przyłapanych w USA holenderskich disc jockeyów, którzy pracę w nowojorskiej dyskotece wykorzystywali do przemycania setek tysięcy tabletek ecstasy do USA.
Kryzys liberalizmu
Za wcześnie, aby odpowiedzieć na te pytania. Na prawo do aborcji nikt się raczej targnąć nie odważy. Tolerancja dla miękkich narkotyków też pewnie zostanie, bo przyjęły się jak alkohol. Z eutanazją może być różnie. Bez wątpienia jednak model liberalizmu znalazł się na rozdrożu. Na pewno liberalizm wygrał przez nokaut w starciu z komunizmem o sposób modernizacji gospodarki, społeczeństwa i polityki.
W chwili, gdy przedstawiciele liberalizmu zaczęli się cieszyć z historycznego zwycięstwa, okazało się jednak, że nie jest ono ani ostateczne, ani nawet trwałe. Co prawda, komunizm już nie powstanie z prochów kubańskich ani koreańskich, ale w obliczu zagrożenia światowym terroryzmem trzeba było ograniczyć niektóre swobody demokratyczne. Czy to jeszcze liberalizm, czy może sojusz wielkich korporacji z wielką polityką ponad głowami liberalnych obywateli? Socjalizm już co prawda mas nie porwie, lecz w obliczu narastających nierówności społecznych trzeba ponownie przemyśleć problem emigracji ze świata trzeciego do pierwszego (Europy Zachodniej i USA). Czy warto się opierać masowej emigracji taniej siły roboczej, skoro wiadomo już, że mamy za mało dzieci, by zapracowały na nasze emerytury w latach 2025-2040? Może lepiej patrzeć przez palce na bredzenie imamów, skoro ich wierni są tanimi robotnikami?
Na te pytania będą musieli odpowiedzieć politycy, którzy przyznają się do liberalnego dziedzictwa wolności i własności, a także ich polityczni przeciwnicy, którzy głoszą hasła równości i braterstwa.
Więcej możesz przeczytać w 32/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.