Posłowie i senatorowie chwilowo rozjechali się na wakacje, na odchodne zostawili jednak projekt zobowiązujący państwowe media do pokazywania ich obrad na żywo w znacznie większym niż dotychczas zakresie
Politykę robi się u nas nie dla obywateli, lecz na pokaz
Na całym świecie demonstruje się pod parlamentem, u nas jednak, właśnie za sprawą telewizyjnych transmisji, miejscem demonstracji staje się sam Sejm. Politycy, zamiast pracować tam nad prawem, demonstrują, by nie rzec - popisują się przed wyborcami.
Kiedy kamery gasną, sala pustoszeje, liczba chętnych na mównicę maleje, a ci, którzy się wypowiadają, robią to zdawkowo i bez emocji. Sejm zapada w letarg do następnej transmisji. W czasie transmisji posłowie są wymowni, sypią receptami na Polskę i inwektywami, formułują chwytliwe hasła. Występ bez kamer się nie liczy. To właśnie umieszczanie wystąpień radykałów w pozaantenowej części porządku dnia było kamieniem obrazy i powodem, dla którego LPR złożyła wniosek o odwołanie marszałka Marka Borowskiego, a Samoobrona okupowała sejmową mównicę i przynosiła z sobą własne głośniki.
Reality show na Wiejskiej
Regulamin Sejmu daje posłom kilka sposobów zademonstrowania poglądów. Poseł może zażądać od ministra obrony wyjaśnień, jak jesteśmy przygotowani na inwazję Marsjan, a Sejm uchwalić, co sądzi o Harrym Potterze. Posłowie często korzystają z obu tych możliwości. Składanie indywidualnych zapytań stało się specjalnością Samoobrony, która żąda oficjalnego odniesienia się do niemal każdego akapitu kanonicznego dzieła swego wodza. Z kolei uchwały, pierwotnie służące czczeniu rocznic, stały się sposobem wyrażania przez posłów opinii o sprawach, o których wypowiadanie się nie należy do ich kompetencji, poza tym nie mają po temu intelektualnych możliwości - przykładem uchwała oceniająca politykę pieniężną NBP.
Te zachowania mogą śmieszyć lub irytować, ale mieszczą się w normalności. Niestety, dawno już przestały posłom wystarczać. Poselska potrzeba manifestowania na użytek wyborców podporządkowała sobie to, co stanowi podstawę prac parlamentu - prace ustawodawcze. Sejm produkuje całe tony projektów ustaw nie przemyślanych, niepotrzebnych, a czasem wręcz nonsensownych, które zostały zgłoszone wyłącznie dla efektu medialnego.
n Ustawy na pokaz
Dobrym przykładem uprawiania polityki na pokaz jest los zgłoszonej w ubiegłej kadencji przez AWS ustawy antypornograficznej. Już pierwsze przymiarki wykazały, że za projektem poza AWS zagłosuje tylko PSL, prezydent prawdopodobnie zgłosi weto, a UW przychyli się do idei ograniczenia dostępności pornografii, ale zakazy i kary przewidziane w projekcie uzna za zbyt rygorystyczne. Normalna polityka, obliczona na realizowanie celów, a nie robienie szumu, kazałaby w takiej sytuacji zawrzeć kompromis z UW, łagodząc proponowane kary. AWS wybrała jednak nieprzejednaną obronę najbardziej radykalnej wersji, wskutek czego, jak należało przewidywać, Sejm nie zdołał odrzucić weta i cała praca zdała się psu na budę.
Kiedy na tapecie znalazła się sprawa sprzedaży ziemi i gdy sprawa ta zaczęła być rozgrywana przez opozycję, PSL szybko przygotowało i zgłosiło projekt. To nic, że niespójny, a momentami wręcz absurdalny i uniemożliwiający kupowanie ziemi głównie Polakom. Ważne, że na czas. Niektóre partie - tu zdaje się przodować PiS - wyznają zasadę, że ich obowiązkiem wobec wyborców jest przygotowywanie własnej, osobnej ustawy w każdej sprawie. Trudno powiedzieć, czym się te projekty różnią od pozostałych, potem i tak przepadają w sejmowej maszynerii, ale zawsze można powiedzieć: nie próżnujemy.
Polityk reaguje
Rząd nie pozostaje w tyle. Kiedy Polska wstrzymała oddech po kontrataku bandytów na zatrzymanego przez policję tira, odpowiedzialny minister ogłosił, że wniesie o ustawowe rozszerzenie uprawnień do użycia broni (choć w tej akurat sprawie policjantom uprawnień nie zabrakło). Po czarnej serii wypadków autokarowych minister infrastruktury zapowiedział zaostrzenie przepisów wobec przewoźników. Za jakiś czas jego zapowiedzi utoną w medialnym szumie i zostaną zapomniane. Politycy nauczyli się już, że reagowanie na bulwersujące opinię publiczną wydarzenia rządzi się zasadą sformułowaną przez bohatera powieści Wojnowicza o żołnierzu Czonkinie: "Najważniejsze to w porę głośno krzyknąć tak jest, potem można już nie wykonywać".
Rząd ma tę istotną przewagę nad opozycją, że jego "tak jest" zawsze wypadnie w państwowych mediach głośniej. Opozycja chętnie sięga więc po inną formę zwracania na siebie uwagi - zgłasza wnioski o wotum nieufności dla poszczególnych ministrów. To nic, że wynik głosowania jest przesądzony. Wcześniej odbędzie się debata, oczywiście transmitowana w telewizji.
Politycy zresztą tym chętniej i z większą pompą podejmują różne przedsięwzięcia, im mniej są one realne. Minister zdrowia podpisuje się pod idiotycznym projektem "leków za złotówkę", premier rozpętuje propagandową ofensywę przeciwko RPP i NBP. Nikt nawet nie ukrywa, że to wszystko na pokaz. Główny ideolog SLD, Jerzy Urban, ogłasza publicznie, że czas, aby władza znalazła jakiegoś aferzystę we własnych szeregach. Tylko po to, by zyskać wiarygodność. Walka z korupcją też staje się propagandowym picem, co zresztą można było podejrzewać już dawno, obserwując kolejne spektakularne aresztowania, zawsze w obecności kamer, po których aresztowani cichcem wychodzili na wolność, a do procesu nigdy nie dochodziło.
Jeśli i rząd, i opozycja myślą tylko o doraźnym efekcie propagandowym, to kto myśli o kierunku, w jakim zmierza Polska?
Na całym świecie demonstruje się pod parlamentem, u nas jednak, właśnie za sprawą telewizyjnych transmisji, miejscem demonstracji staje się sam Sejm. Politycy, zamiast pracować tam nad prawem, demonstrują, by nie rzec - popisują się przed wyborcami.
Kiedy kamery gasną, sala pustoszeje, liczba chętnych na mównicę maleje, a ci, którzy się wypowiadają, robią to zdawkowo i bez emocji. Sejm zapada w letarg do następnej transmisji. W czasie transmisji posłowie są wymowni, sypią receptami na Polskę i inwektywami, formułują chwytliwe hasła. Występ bez kamer się nie liczy. To właśnie umieszczanie wystąpień radykałów w pozaantenowej części porządku dnia było kamieniem obrazy i powodem, dla którego LPR złożyła wniosek o odwołanie marszałka Marka Borowskiego, a Samoobrona okupowała sejmową mównicę i przynosiła z sobą własne głośniki.
Reality show na Wiejskiej
Regulamin Sejmu daje posłom kilka sposobów zademonstrowania poglądów. Poseł może zażądać od ministra obrony wyjaśnień, jak jesteśmy przygotowani na inwazję Marsjan, a Sejm uchwalić, co sądzi o Harrym Potterze. Posłowie często korzystają z obu tych możliwości. Składanie indywidualnych zapytań stało się specjalnością Samoobrony, która żąda oficjalnego odniesienia się do niemal każdego akapitu kanonicznego dzieła swego wodza. Z kolei uchwały, pierwotnie służące czczeniu rocznic, stały się sposobem wyrażania przez posłów opinii o sprawach, o których wypowiadanie się nie należy do ich kompetencji, poza tym nie mają po temu intelektualnych możliwości - przykładem uchwała oceniająca politykę pieniężną NBP.
Te zachowania mogą śmieszyć lub irytować, ale mieszczą się w normalności. Niestety, dawno już przestały posłom wystarczać. Poselska potrzeba manifestowania na użytek wyborców podporządkowała sobie to, co stanowi podstawę prac parlamentu - prace ustawodawcze. Sejm produkuje całe tony projektów ustaw nie przemyślanych, niepotrzebnych, a czasem wręcz nonsensownych, które zostały zgłoszone wyłącznie dla efektu medialnego.
n Ustawy na pokaz
Dobrym przykładem uprawiania polityki na pokaz jest los zgłoszonej w ubiegłej kadencji przez AWS ustawy antypornograficznej. Już pierwsze przymiarki wykazały, że za projektem poza AWS zagłosuje tylko PSL, prezydent prawdopodobnie zgłosi weto, a UW przychyli się do idei ograniczenia dostępności pornografii, ale zakazy i kary przewidziane w projekcie uzna za zbyt rygorystyczne. Normalna polityka, obliczona na realizowanie celów, a nie robienie szumu, kazałaby w takiej sytuacji zawrzeć kompromis z UW, łagodząc proponowane kary. AWS wybrała jednak nieprzejednaną obronę najbardziej radykalnej wersji, wskutek czego, jak należało przewidywać, Sejm nie zdołał odrzucić weta i cała praca zdała się psu na budę.
Kiedy na tapecie znalazła się sprawa sprzedaży ziemi i gdy sprawa ta zaczęła być rozgrywana przez opozycję, PSL szybko przygotowało i zgłosiło projekt. To nic, że niespójny, a momentami wręcz absurdalny i uniemożliwiający kupowanie ziemi głównie Polakom. Ważne, że na czas. Niektóre partie - tu zdaje się przodować PiS - wyznają zasadę, że ich obowiązkiem wobec wyborców jest przygotowywanie własnej, osobnej ustawy w każdej sprawie. Trudno powiedzieć, czym się te projekty różnią od pozostałych, potem i tak przepadają w sejmowej maszynerii, ale zawsze można powiedzieć: nie próżnujemy.
Polityk reaguje
Rząd nie pozostaje w tyle. Kiedy Polska wstrzymała oddech po kontrataku bandytów na zatrzymanego przez policję tira, odpowiedzialny minister ogłosił, że wniesie o ustawowe rozszerzenie uprawnień do użycia broni (choć w tej akurat sprawie policjantom uprawnień nie zabrakło). Po czarnej serii wypadków autokarowych minister infrastruktury zapowiedział zaostrzenie przepisów wobec przewoźników. Za jakiś czas jego zapowiedzi utoną w medialnym szumie i zostaną zapomniane. Politycy nauczyli się już, że reagowanie na bulwersujące opinię publiczną wydarzenia rządzi się zasadą sformułowaną przez bohatera powieści Wojnowicza o żołnierzu Czonkinie: "Najważniejsze to w porę głośno krzyknąć tak jest, potem można już nie wykonywać".
Rząd ma tę istotną przewagę nad opozycją, że jego "tak jest" zawsze wypadnie w państwowych mediach głośniej. Opozycja chętnie sięga więc po inną formę zwracania na siebie uwagi - zgłasza wnioski o wotum nieufności dla poszczególnych ministrów. To nic, że wynik głosowania jest przesądzony. Wcześniej odbędzie się debata, oczywiście transmitowana w telewizji.
Politycy zresztą tym chętniej i z większą pompą podejmują różne przedsięwzięcia, im mniej są one realne. Minister zdrowia podpisuje się pod idiotycznym projektem "leków za złotówkę", premier rozpętuje propagandową ofensywę przeciwko RPP i NBP. Nikt nawet nie ukrywa, że to wszystko na pokaz. Główny ideolog SLD, Jerzy Urban, ogłasza publicznie, że czas, aby władza znalazła jakiegoś aferzystę we własnych szeregach. Tylko po to, by zyskać wiarygodność. Walka z korupcją też staje się propagandowym picem, co zresztą można było podejrzewać już dawno, obserwując kolejne spektakularne aresztowania, zawsze w obecności kamer, po których aresztowani cichcem wychodzili na wolność, a do procesu nigdy nie dochodziło.
Jeśli i rząd, i opozycja myślą tylko o doraźnym efekcie propagandowym, to kto myśli o kierunku, w jakim zmierza Polska?
Więcej możesz przeczytać w 33/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.