Internet zabija muzykę, w przyszłości ukatrupi prasę i telewizję. Nikt już niczego nie będzie chciał słuchać ani oglądać na żywo
Za dziesięć lat nie będzie już ani sklepów muzycznych, ani księgarń, ani gazet, ani radia i telewizji. Wszystkie te stare barachła zostaną zastąpione przez komputery i Internet. W Internecie - jak w klubach z gołymi panienkami - wszystko się ściąga. Różnica polega na tym, że w klubie za ściąganie trzeba panience słono płacić, a Internet jest prawie za darmo.
Pierwsze po kieszeniach dostaną sklepy muzyczne. Te znikną za jakieś pięć lat. W Polsce już w tej chwili większość z nich bankrutuje. Mały, miły sklep z ciekawymi płytami to obecnie rzadkość. Sklepów takich namnożyło się po 1989 r., kiedy Balcerowicz ruszył z motyką na słońce. Wreszcie po latach siermiężnej komuny wszystkie światowe nowości można było dostać na każdym rogu ulicy, a właścicielem dobrych płyt mógł być nie tylko Marek Niedźwiecki. Ta epoka już się skończyła.
Jeżeli jeszcze gdzieś przetrwał samotny biały żagiel sklepu płytowego, to tylko dzięki lewym przegrywaniom. Sklep zamawia w hurtowniach muzycznych jeden, góra dwa egzemplarze nowych tytułów, po czym zaufanym klientom - za odpowiednią opłatę - przegrywa płyty ulubionych wykonawców. Jedna płyta czeka w sklepie do przegrania, druga leży na półce i przeznaczona jest dla ewentualnego jelenia, który chce kupić oryginał. Takie przegrywanie zamienia sklepy w punkty usługowe, ale przedłuży ich żywot najwyżej o kilka lat. Po co w ogóle kupować płyty w sklepie, skoro za darmo można je ściągnąć w postaci plików muzycznych z Internetu. Każda nowość jest do ściągnięcia za darmo. Polski przemysł fonograficzny ratuje jeszcze zapóźnienie cywilizacyjne i słabość w dostępie do sieci oraz stosunkowo wysokie opłaty. Ale to tylko kwestia czasu. Wszyscy muzycy powinni się modlić, aby Polska długo jeszcze była na szarym końcu, jeśli chodzi o rozwój Internetu. Im mniej Internetu na wsiach i w małych miastach, tym większa szansa, że jakiś fanatyk pójdzie do sklepu i kupi naszą płytę. Psuje tu robotę prezydent Kwaśniewski, który naiwnie jeździ po prowincji i dla poklasku zakłada pracownie internetowe w szkołach. Biedak nie wie, że młodzież nie szuka w Internecie wiadomości o Unii Europejskiej, tylko gołych bab lub darmowych nagrań Marilyna Mansona.
W przyszłości w wielkich aglomeracjach miejskich zrodzi się subkulturowy, podziemny ruch przeciwko Internetowi. Będzie on walczył z totalitarną siecią Internetu, tak jak w obecnych czasach zmaga się z siecią McDonalda. Pewnie odrodzi się też moda na chodzenie do elitarnych sklepów muzycznych z oryginalnymi płytami. Sklepy te będą jednak funkcjonować tak jak teraz sklepy dla dziwaków, kolekcjonerów czy miłośników starzyzny typu Desa. Dzięki temu żaden z muzyków - na szczęście - nie będzie miał szansy zostać milionerem (bo to tylko przewraca im w głowach i niszczy ich sztukę).
Kilka lat po sklepach muzycznych z tego samego powodu znikną też gazety i księgarnie. Nie będzie "Wprost", "Wyborczej" czy "CKM". Jaki głupek pójdzie do kiosku czy księgarni, skoro wszystkie gazety i nowości wydawnicze będzie miał przez Internet w swoim laptopie, zegarku czy telefonie. Najdłużej zdychać będzie telewizja, ale i ona padnie, gdy byle muł uzyska przez Internet dostęp do pięciuset stacji. Teatr, seks i polityka, a nawet gotowanie ziemniaków i cerowanie skarpet też będzie się odbywać tylko przez Internet. Rzeczy dziejące się poza Internetem staną się nielegalne, a przede wszystkim nieprawdziwe. Zapanuje Zjednoczone Szczęśliwe Państwo Internetowe, którego godłem będzie komputer ze skrzydełkami.
Pierwsze po kieszeniach dostaną sklepy muzyczne. Te znikną za jakieś pięć lat. W Polsce już w tej chwili większość z nich bankrutuje. Mały, miły sklep z ciekawymi płytami to obecnie rzadkość. Sklepów takich namnożyło się po 1989 r., kiedy Balcerowicz ruszył z motyką na słońce. Wreszcie po latach siermiężnej komuny wszystkie światowe nowości można było dostać na każdym rogu ulicy, a właścicielem dobrych płyt mógł być nie tylko Marek Niedźwiecki. Ta epoka już się skończyła.
Jeżeli jeszcze gdzieś przetrwał samotny biały żagiel sklepu płytowego, to tylko dzięki lewym przegrywaniom. Sklep zamawia w hurtowniach muzycznych jeden, góra dwa egzemplarze nowych tytułów, po czym zaufanym klientom - za odpowiednią opłatę - przegrywa płyty ulubionych wykonawców. Jedna płyta czeka w sklepie do przegrania, druga leży na półce i przeznaczona jest dla ewentualnego jelenia, który chce kupić oryginał. Takie przegrywanie zamienia sklepy w punkty usługowe, ale przedłuży ich żywot najwyżej o kilka lat. Po co w ogóle kupować płyty w sklepie, skoro za darmo można je ściągnąć w postaci plików muzycznych z Internetu. Każda nowość jest do ściągnięcia za darmo. Polski przemysł fonograficzny ratuje jeszcze zapóźnienie cywilizacyjne i słabość w dostępie do sieci oraz stosunkowo wysokie opłaty. Ale to tylko kwestia czasu. Wszyscy muzycy powinni się modlić, aby Polska długo jeszcze była na szarym końcu, jeśli chodzi o rozwój Internetu. Im mniej Internetu na wsiach i w małych miastach, tym większa szansa, że jakiś fanatyk pójdzie do sklepu i kupi naszą płytę. Psuje tu robotę prezydent Kwaśniewski, który naiwnie jeździ po prowincji i dla poklasku zakłada pracownie internetowe w szkołach. Biedak nie wie, że młodzież nie szuka w Internecie wiadomości o Unii Europejskiej, tylko gołych bab lub darmowych nagrań Marilyna Mansona.
W przyszłości w wielkich aglomeracjach miejskich zrodzi się subkulturowy, podziemny ruch przeciwko Internetowi. Będzie on walczył z totalitarną siecią Internetu, tak jak w obecnych czasach zmaga się z siecią McDonalda. Pewnie odrodzi się też moda na chodzenie do elitarnych sklepów muzycznych z oryginalnymi płytami. Sklepy te będą jednak funkcjonować tak jak teraz sklepy dla dziwaków, kolekcjonerów czy miłośników starzyzny typu Desa. Dzięki temu żaden z muzyków - na szczęście - nie będzie miał szansy zostać milionerem (bo to tylko przewraca im w głowach i niszczy ich sztukę).
Kilka lat po sklepach muzycznych z tego samego powodu znikną też gazety i księgarnie. Nie będzie "Wprost", "Wyborczej" czy "CKM". Jaki głupek pójdzie do kiosku czy księgarni, skoro wszystkie gazety i nowości wydawnicze będzie miał przez Internet w swoim laptopie, zegarku czy telefonie. Najdłużej zdychać będzie telewizja, ale i ona padnie, gdy byle muł uzyska przez Internet dostęp do pięciuset stacji. Teatr, seks i polityka, a nawet gotowanie ziemniaków i cerowanie skarpet też będzie się odbywać tylko przez Internet. Rzeczy dziejące się poza Internetem staną się nielegalne, a przede wszystkim nieprawdziwe. Zapanuje Zjednoczone Szczęśliwe Państwo Internetowe, którego godłem będzie komputer ze skrzydełkami.
Więcej możesz przeczytać w 36/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.