Prezes IPN Janusz Kurtyka w wywiadzie dla sobotniej "Rzeczpospolitej" powiedział, że z biura Borusewicza dzwoniono do gdańskiego oddziału Instytutu w sprawie książki autorstwa Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka o Lechu Wałęsie. Dzwoniąca osoba, powołując się na Borusewicza groziła, że działalność Instytutu, a konkretnie książka o Wałęsie odbije się na budżecie IPN - powiedział Kurtyka. Dodał, że sam Borusewicz też dzwonił do dyrektora gdańskiego oddziału Instytutu.
Borusewicz przyznał w sobotę, że "pracownica biura dzwoniła do pracownicy IPN". "Nie było tam nic na temat pracowników IPN" - zaznaczył Borusewicz.
"Wiem, że prezes Kurtyka musi jakoś uzasadnić zwolnienie Cenckiewicza. Ja niezależnie od tego, jakie byłyby naciski, nie zwalniałbym swojego pracownika" - skomentował Borusewicz wypowiedź Kurtyki w rozmowie z dziennikarzami w Warszawie.
Pytany o stosunek do Cenckiewicza powiedział: "jest obojętny". "Polemizuję z poglądami pana Cenckiewicza, a nie z nim samym" - dodał.
"Chciałbym aby prezes IPN ujednolicił przekaz, raz było zarzucane, że żądałem odwołania Cenckiewicza i obcięcia budżetu IPN, po czym nastąpiło zdementowanie tej informacji właśnie przez IPN. Dzisiaj słyszę, że to nie ja, ale ktoś z mojego biura i że nie chodzi o obcięcie, ale o dodanie 40 milionów" - powiedział Borusewicz.
"Sytuacja jest jasna, chodzi nie o to, że ktoś chce zabrać, ale czy parlament zechce dać jeszcze 40 milionów. To jest jak w tym dowcipie, że dają rowery na Placu Czerwonym. Okazało się, że nie dają, ale kradną" - mówił w sobotę Borusewicz.
We wtorek Cenckiewicz, potwierdzając, że zrezygnował z pracy w IPN uzasadniał, że zrobił to w związku z "nieuzasadnionymi i brutalnymi atakami" ekipy rządzącej oraz mediów na IPN, na niego, a także wobec planów cięć budżetowych.
Cenckiewicz wymienił sytuację, gdy Borusewicz krytykował zaproszenie przez gdański IPN Joanny i Andrzeja Gwiazdów na szkolne zajęcia edukacyjne i otwarcie wystawy o Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża.
Według Cenckiewicza, Borusewicz "osobiście wywierał naciski i protestował" przeciwko zaproszeniu przez IPN Gwiazdów. "Tego typu praktyki są groźne dla prowadzenia rzetelnych działań edukacyjnych i wolności badań naukowych" - napisał we wtorek historyk.
"Doszło do skandalu dlatego, że ja zostałem zaproszony przez IPN do mojej szkoły, liceum plastycznego, gdzie miałem spotkanie z młodzieżą i nie poinformowano mnie w ogóle, że kilka dni później, w tej samej szkole, odbędzie się spotkanie z Gwiazdą, (Anną) Walentynowicz, Cenckiewiczem, (Krzysztofem) Wyszkowskim. I to uważam za karygodne" - mówił we wtorek dziennikarzom marszałek.
Borusewicz tłumaczył, że gdyby miał świadomość, że jego wizyta w szkole wpisuje się w cykl spotkań, przemyślałby swoją obecność. "Jeżeli marszałka się zaprasza, to się mu mówi o tym, kto jeszcze później będzie" - podkreślił.
Zaznaczył, że skoro nie wiedział o spotkaniu Gwiazdów z młodzieżą (jak mówił, dowiedział się o nim z publikacji prasowych), to nie miał szansy naciskać na to, żeby się ono nie odbyło. Borusewicz oświadczył, że na temat spotkania Gwiazdów w liceum "nic nie mówił". Pytany, czy zatem zarzut o naciskach jest kłamstwem, odpowiedział "tak".
We wtorek IPN zaprzeczył, jakoby przedstawiciele kierownictwa Platformy Obywatelskiej lub rządu naciskali na władze Instytutu w celu zwolnienia z pracy Cenckiewicza. O tych naciskach pisała, powołując się na nieoficjalne źródła, "Rzeczpospolita". Według gazety, padły groźby zmniejszenia budżetu instytutu o 30 mln zł.
W sobotniej "Rz" prezes IPN tłumaczy, że Instytut wystąpił o zwiększenie w przyszłym roku budżetu o 50 mln złotych. Jeśli ten wzrost wyniósłby 10 mln, Instytut musiałby ograniczyć aktywność i zwalniać pracowników. Kurtyka dodaje, że gdyby chodziło o odebranie 40 mln zł z obecnego budżetu, oznaczałoby to powrót do "finansowania na poziomie czasów rządu Leszka Millera" i przy obecnych zadaniach - masowe zwolnienia i drastyczne ograniczenie działalności.ab, pap