Już w czasach kongresu wiedeńskiego decyzje o losach narodów zapadały w ciągu ostatniego kwadransa
"Bóg czasu jest łagodnym bogiem, który wszystko leczy"
Sokrates
Rok temu zaślepieni fundamentalizmem terroryści zaatakowali wypełnione ludźmi wieże amerykańskiego WTC. Za rok dobiegać będzie końca proces jednoczenia Europy, rozpoczęty we współczesnym wymiarze z górą pięćdziesiąt lat temu. W skali, którą łatwo sobie każdemu wyobrazić - biegnie nowy wiek XXI i zarazem nowe, trzecie tysiąclecie naszej ery.
Fenomen czasu zaprząta chyba od zawsze uwagę myślicieli. Dla większości z nich jest to oczywiście kategoria względna - tak też wynika z codziennego doświadczenia każdego z nas. Dla niektórych "rok nie wyrok", innemu czas płynie tak wolno, że jutra doczekać nie sposób. Ile się zdarzyć może w ciągu 12 miesięcy, w ciągu 52 tygodni, w ciągu 365 dni - na to pytanie każdy ma własną odpowiedź. Obywatele II Rzeczypospolitej mogli mieć aż do końca lat trzydziestych złudne (jak się rychło okazało) wrażenie, że teraz to już Polska będzie trwała długo, a może i wiecznie. To poczucie trwałości i nieodwracalności wyjścia z rozbiorów bywa interpretowane jako przyczyna wrześniowej klęski. Kiedy jednak patrzymy na II RP z perspektywy powojnia, co przytomniejsi zauważają, jak wiele zdołano dokonać w ciągu tak krótkiego(!) okresu, praktycznie w ciągu życia jednego pokolenia. W gruncie rzeczy odrodzona Polska dostała od losu zaledwie dwadzieścia lat na skonsolidowanie się po 123-letniej niewoli, a uzyskane efekty graniczyły z cudem, zważywszy na punkt startowy.
Trzynaście lat temu swe inauguracyjne przemówienie wygłosił w Sejmie premier Tadeusz Mazowiecki i wielu ludzi w Polsce od pamiętnej daty
12 września liczy nową polską erę. Ile wydarzyło się od tamtego czasu? Na ile zmienił się nasz ojczysty krajobraz, o ile przesunęły się horyzonty naszych narodowych i osobistych aspiracji i oczekiwań? Z pewnością znacznie bardzie, niż uzmysławia sobie na co dzień zainfekowana nie tylko starczą amnezją wielka rzesza P.T. Rodaków.
Łagodny bóg czasu Sokratesa niekoniecznie istnieje, chyba że prawdziwy Bóg zsyła na ludzkie stworzenie łaskę lub karę zapominania. Łaskę lub karę, bo przecież z jednej strony - rzeczywiście, nic tak nie leczy ran jak upływający czas, ale z drugiej - lepiej byłoby w ostatecznym rachunku zdawać sobie sprawę, jak było naprawdę... Gdybyśmy jeszcze procesy zapominania i zachowywania w pamięci pozostawili w spokoju, nie próbując ich przyspieszyć lub spowolnić - być może odzyskalibyśmy właściwą ludzkiej naturze miarę czasu. Częściej jednak staramy się "czym prędzej" zapomnieć różne złe sprawy i zarazem na siłę przedłużyć pamięć o jaśniejszych fragmentach przeszłości. Pomniki dla Gierka - oto interesujący przedmiot analizy.
Już od trzech lat żyję naturalnym rocznym rytmem. Co roku idą w czerwcu w świat absolwenci natolińskiego College of Europe, co roku zjawiają się we wrześniu nowi studenci. Patrzę na wielonarodową żywą Europę i uzmysławiam sobie, z jak innym bagażem pamięci przychodzi (i wychodzi) każdy kolejny rocznik. Dynamika zdarzeń, które towarzyszą naszemu europejskiemu doświadczeniu, jest zaiste niezwykła. Główny problem, jaki dostrzegam przy próbach uporządkowania swojej własnej i moich studentów wyobraźni, to nieproporcjonalność tego, co już było, do tego, co nas dopiero czeka, przeszłości do przyszłości.
Gdzieś u źródła tego problemu tkwi wrodzona ludzkiej naturze niecierpliwość. Na przełomie tego i następnego roku to niecierpliwość może się okazać dla Polaków zasadzką. Będziemy z niecierpliwością reagowali choćby na dochodzące do nas sygnały o finalnej fazie negocjacji z UE, za nic mając powtarzane od dawna ostrzeżenia znawców przedmiotu, którzy przypominają, że już w czasach kongresu wiedeńskiego prawdziwe decyzje o losach narodów zapadły w ciągu ostatniego kwadransa. Jak się ten ostatni kwadrans będzie miał do roku, jaki minął od 11 września 2001 r., i do owych trzynastu lat, które upłynęły od 12 września 1989 r.? Ano, czas pokaże.
Sokrates
Rok temu zaślepieni fundamentalizmem terroryści zaatakowali wypełnione ludźmi wieże amerykańskiego WTC. Za rok dobiegać będzie końca proces jednoczenia Europy, rozpoczęty we współczesnym wymiarze z górą pięćdziesiąt lat temu. W skali, którą łatwo sobie każdemu wyobrazić - biegnie nowy wiek XXI i zarazem nowe, trzecie tysiąclecie naszej ery.
Fenomen czasu zaprząta chyba od zawsze uwagę myślicieli. Dla większości z nich jest to oczywiście kategoria względna - tak też wynika z codziennego doświadczenia każdego z nas. Dla niektórych "rok nie wyrok", innemu czas płynie tak wolno, że jutra doczekać nie sposób. Ile się zdarzyć może w ciągu 12 miesięcy, w ciągu 52 tygodni, w ciągu 365 dni - na to pytanie każdy ma własną odpowiedź. Obywatele II Rzeczypospolitej mogli mieć aż do końca lat trzydziestych złudne (jak się rychło okazało) wrażenie, że teraz to już Polska będzie trwała długo, a może i wiecznie. To poczucie trwałości i nieodwracalności wyjścia z rozbiorów bywa interpretowane jako przyczyna wrześniowej klęski. Kiedy jednak patrzymy na II RP z perspektywy powojnia, co przytomniejsi zauważają, jak wiele zdołano dokonać w ciągu tak krótkiego(!) okresu, praktycznie w ciągu życia jednego pokolenia. W gruncie rzeczy odrodzona Polska dostała od losu zaledwie dwadzieścia lat na skonsolidowanie się po 123-letniej niewoli, a uzyskane efekty graniczyły z cudem, zważywszy na punkt startowy.
Trzynaście lat temu swe inauguracyjne przemówienie wygłosił w Sejmie premier Tadeusz Mazowiecki i wielu ludzi w Polsce od pamiętnej daty
12 września liczy nową polską erę. Ile wydarzyło się od tamtego czasu? Na ile zmienił się nasz ojczysty krajobraz, o ile przesunęły się horyzonty naszych narodowych i osobistych aspiracji i oczekiwań? Z pewnością znacznie bardzie, niż uzmysławia sobie na co dzień zainfekowana nie tylko starczą amnezją wielka rzesza P.T. Rodaków.
Łagodny bóg czasu Sokratesa niekoniecznie istnieje, chyba że prawdziwy Bóg zsyła na ludzkie stworzenie łaskę lub karę zapominania. Łaskę lub karę, bo przecież z jednej strony - rzeczywiście, nic tak nie leczy ran jak upływający czas, ale z drugiej - lepiej byłoby w ostatecznym rachunku zdawać sobie sprawę, jak było naprawdę... Gdybyśmy jeszcze procesy zapominania i zachowywania w pamięci pozostawili w spokoju, nie próbując ich przyspieszyć lub spowolnić - być może odzyskalibyśmy właściwą ludzkiej naturze miarę czasu. Częściej jednak staramy się "czym prędzej" zapomnieć różne złe sprawy i zarazem na siłę przedłużyć pamięć o jaśniejszych fragmentach przeszłości. Pomniki dla Gierka - oto interesujący przedmiot analizy.
Już od trzech lat żyję naturalnym rocznym rytmem. Co roku idą w czerwcu w świat absolwenci natolińskiego College of Europe, co roku zjawiają się we wrześniu nowi studenci. Patrzę na wielonarodową żywą Europę i uzmysławiam sobie, z jak innym bagażem pamięci przychodzi (i wychodzi) każdy kolejny rocznik. Dynamika zdarzeń, które towarzyszą naszemu europejskiemu doświadczeniu, jest zaiste niezwykła. Główny problem, jaki dostrzegam przy próbach uporządkowania swojej własnej i moich studentów wyobraźni, to nieproporcjonalność tego, co już było, do tego, co nas dopiero czeka, przeszłości do przyszłości.
Gdzieś u źródła tego problemu tkwi wrodzona ludzkiej naturze niecierpliwość. Na przełomie tego i następnego roku to niecierpliwość może się okazać dla Polaków zasadzką. Będziemy z niecierpliwością reagowali choćby na dochodzące do nas sygnały o finalnej fazie negocjacji z UE, za nic mając powtarzane od dawna ostrzeżenia znawców przedmiotu, którzy przypominają, że już w czasach kongresu wiedeńskiego prawdziwe decyzje o losach narodów zapadły w ciągu ostatniego kwadransa. Jak się ten ostatni kwadrans będzie miał do roku, jaki minął od 11 września 2001 r., i do owych trzynastu lat, które upłynęły od 12 września 1989 r.? Ano, czas pokaże.
Więcej możesz przeczytać w 37/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.