Jego następca, Leonid Kuczma, ocenił tymczasem, że rozpisując nowe wybory, Juszczenko postąpił dobrze.
"Jest to prawidłowe działanie. Nie wierzę w koalicje, które nie mają podstaw ideologicznych" - powiedział Kuczma.
Juszczenko ogłosił dekret o nowych wyborach tego samego dnia rano. Jako przyczynę podał brak koalicji rządowej; poprzednia, złożona z Bloku premier Julii Tymoszenko i prezydenckiej Naszej Ukrainy-Ludowej Samoobrony rozpadła się 2 września. W ciągu 30 dni, przewidzianych w konstytucji na powołanie nowego sojuszu, ugrupowania ukraińskiego parlamentu nie były w stanie go utworzyć.
Nowe wybory odbędą się 7 grudnia.
Według Krawczuka, decyzja Juszczenki o rozwiązaniu Rady Najwyższej (parlamentu) może doprowadzić do tego, że "rozwścieczeni nią deputowani", którzy trafią do nowego parlamentu, mogą rozpocząć procedurę impeachmentu prezydenta.
"Jeśli w ciągu czterech lat nie ma zgody między prezydentem, rządem a parlamentem, oznacza to, że sytuacja wymaga bardziej radykalnych decyzji" - powiedział na konferencji prasowej w Kijowie.
Krawczuk przypomniał, że będąc prezydentem, sam dobrowolnie zgodził się na wcześniejsze wybory głowy państwa.
"Mam prawo tak mówić, gdyż w 1994 roku właśnie tak postąpiłem. Mając do wyboru impeachment, albo wcześniejsze wybory, zgodziłem się na wybory. Byłem wtedy przekonany, że jeśli nie uczynię tego kroku, sytuacja w państwie radykalnie się skomplikuje" - podkreślił Krawczuk.
Pierwszy ukraiński prezydent wyraził opinię, że decyzja Juszczenki o rozwiązaniu parlamentu nie była dobra, zwłaszcza w warunkach światowego kryzysu finansowego. Krawczuk uważa także, że krok ten oddala perspektywę członkostwa Ukrainy w strukturach euroatlantyckich.
ND, PAP