Tradycyjnie, pocztą, przysłano mi nową kartę kredytową. Zadzwoniłem pod wskazany numer, by ją aktywować.
Tradycyjnie, pocztą, przysłano mi nową kartę kredytową. Zadzwoniłem pod wskazany numer, by ją aktywować.
W tym momencie skończył się urok tradycji, a rozpoczął atak cywilizacji. Automat zaproponował ustalenie wspólnego języka, następnie przedstawił wiele możliwości, jakie otwierają się przed moimi pieniędzmi.
Wszystko przetykane motywami muzycznymi w wykonaniu berlińskich filharmoników, choć pewien nie jestem. Równie dobrze mógł to być offowy band techno-disco-folk-rock-pop. Jakość dźwięku - przypominająca brzmienie gramofonu Bambino - nie pozwala na wyrobienie precyzyjnej opinii. Młodszym rocznikom wyjaśniam, że Bambino to kultowy sprzęt ich dziadków z epoki wczesnego Gomułki.
Po licznych próbach i błędach udało się dotrzeć do jakiejś żywej istoty ukrytej za gadającym automatem. Istota, prawdopodobnie płci męskiej, ale nie ręczę, poprosiła o sześciocyfrowy numer citiphon PIN, bez którego nie ma obowiązku rozmawiać z kimkolwiek. Niestety, był to cios w moją słabiznę. Kartą kredytową posługuję się od wielu lat, ale z citiphonu PIN nie korzystam. Nie był mi potrzebny i zapomniałem. Rozczarowany moją abnegacją półautomat nie wykluczył uruchomienia nowej karty pod warunkiem uzyskania odpowiedzi na wiele pytań, przy których przesłuchanie w pałacu Mostowskich wspominam jak ciepłą rozmówkę w intymnej atmosferze. Ile mam telefonów i pod jakim adresem który?
Nazwiska rodowe żeńskiej części rodziny? Kiedy podpisałem umowę o ubezpieczeniu? Jaki jest stan mego konta w euro, dolarach i złotówkach? Sporo rzeczy wiedziałem, część zgadłem, ale niestety nie pamiętałem daty podpisania umowy, a także nie znałem aktualnego stanu konta. Pogarda, jaka zabrzmiała w półautomatycznym głosie, potwierdziła, że mam do czynienia z istotą ludzką, której nieobce są namiętności. - Jak to, nie wie pan, ile ma pan na koncie? - No, tak się złożyło. Nie są to jakieś duże pieniądze... - Nieduże? To o czym my w ogóle rozmawiamy. Rozległ się pisk i popłynęły tony nieokreślonej muzyki. O, kurde, pomyślałem sobie tradycyjnie, nowa cywilizacja dała mi nauczkę.
Z nostalgią pomyślałem o czasach, kiedy podchodziło się do okienka, a kasjer pytał: "Pan sobie życzy?". Odpowiadałem: "Wszystkiego najlepszego!". Kasjer się uśmiechał i załatwiał sprawę jak mógł najlepiej. Dookoła kłębiła się elitarna kolejka właścicieli konta A. Podawano sobie poufne informacje, w której bramie stoi lepszy cinkciarz. Po ile żytnia w Peweksie. Opowiadano dowcipy.
Na przykład o tym, jak w kołchozie Czerwony Październik chciano awansować na brygadzistę pewnego zdolnego młodzieńca. Niestety, okazał się analfabetą. Został zwolniony i wyemigrował. Po latach do banku w Nowym Jorku wchodzi elegancki mężczyzna w otoczeniu pięknych dziewczyn, rzuca czek na ladę i podpisuje trzema krzyżykami. Zdziwiony kasjer pyta: "Czy pan nie umie pisać?". "Jakbym umiał pisać, byłbym brygadzistą w kołchozie Czerwony Październik!" - odpowiada elegant.
Obecnie nie do pomyślenia! Inna cywilizacja...
Więcej możesz przeczytać w 41/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.