Wejścia mają to do siebie, że przeważnie są piękne. Najpiękniejsze jest wejście na kobietę, a najgorzej schodzi się z Gubałówki w szpilkach
Mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy" - to słynne zdanie celnego aforysty Leszka Millera weszło już do klasyki polskiej myśli erotyczno-politycznej.
Prawda, o której wiedzą kobiety i lekarze, jest taka, że większość facetów kończy marnie. Ładne zakończenia trafiają się tylko w bajkach dla dzieci i filmach porno dla dorosłych. W życiu faceci kończą marnie, bo to na ogół oni giną na wojnach, dostają zawałów serca za biurkiem, trafiają do ciupy lub na odwyk albo muszą się do końca życia męczyć z grubą żoną.
W przyrodzie panuje okrutne prawo, które polega na tym, że im ktoś piękniej zaczynał, tym marniej skończył. Przykładem Pershing, Kiełbasa, poseł Kolasiński, trener Engel, Andrzej Gołota czy Lech Wałęsa. Ten ostatni zaczynał jako współczesna wersja Józefa Piłsudskiego, a skończył jak Wodnik Szuwarek łowiący ryby w mętnej wodzie. Wejścia mają to do siebie, że przeważnie są piękne. Najpiękniejsze jest wejście na kobietę, a najgorzej schodzi się z Gubałówki w szpilkach i w trakcie deszczu. Często wkraczamy w życie głównym wejściem, a wylatujemy tylnymi schodami. Są instytucje, gdzie petentów przyjmuje się pięknym, zdobionym wejściem, a wyrzuca oknem. Aktorzy i politycy uwielbiają mieć dobre wejście na scenę. Dobre wejście to - jak mówią alkoholicy - połówka sukcesu.
Wejścia i zejścia dzielimy na wiele kategorii. Są szybkie wejścia (w tych specjalizuje się Robert Korzeniowski) i nagłe zejścia (na przykład ostatnio przytrafiło się to terroryście Abu Nidalowi). Słynne "Wejście smoka" z Bruceem Lee czy wejście Grzegorza Kołodki z nożyczkami to wejścia na ostro. Ucieczka Andrzeja Gołoty z ringu w trakcie walki z Tysonem to zejście na gorąco (czacha mu już dymiła). Pamiętne wejście na mównicę zmęczonego posła, obecnie kandydata na prezydenta Warszawy Jana Marii Jackowskiego to wejście na mokro (bo był czymś podlany). Ucieczka ministra Łapińskiego z miejsca wypadku samochodowego to zejście na chłodno (bo na chłodno kalkulował, że gówno mu mogą zrobić). Wejście przeważnie jest głośne, a zejście ciche, choć nie jest to regułą.
Dobre wejścia to często wejścia spóźnione. Wielu specjalnie spóźnia się na ważne przyjęcia tylko po to, aby "mieć wejście". Dobrze wchodzi ten, co wchodzi ostatni - mówi stare prawo bankietowe, które sprawdza się jednak tylko podczas oficjalnych przyjęć, a nie ma zastosowania podczas mniej oficjalnych zbiorowych orgii.
Dobre wejścia przydają się też biznesmenom w pracy. Najlepsze są oczywiście wejścia rządowe. Dzięki dobrym wejściom rządowym Grabek mógł zostać królem polskiej galarety. Bywa, że niezłe wejście rządowe kończy się wyjściem awaryjnym albo wejściem do celi. Zdarza się, że ktoś wchodzi z niezłym towarem na rynek, ale częściej zdarza się, że towar - jakikolwiek by był - po prostu nie schodzi.
U artystów wejścia i zejścia odgrywają nieco inną rolę. Piękne wejście miał ostatnio Piotr Trzaskalski, reżyser obsypanego nagrodami na festiwalu w Gdyni filmu "Edi". Film, będący debiutem fabularnym Trzaskalskiego, zauroczył publiczność i krytyków. Przy okazji festiwalu dla wszystkich stało się jasne, że kilku reżyserów weteranów miało swe symboliczne zejścia. Niektórym trudniej jest zejść z ekranu niż Syrence warszawskiej z pomnika.
Dobre wejście miała też Dorota Masłowska, nastolatka z Wejherowa, która napisała pierwszą polską powieść dresiarską. Starych, dobrych wieśniackich dresów nie ma już dawno nawet na najbardziej zapyziałych bazarach, ale za to można sobie teraz o ich posiadaczach poczytać w książce. Dresy zeszły z bazaru, ale za to weszły do literatury. Dla literatury to wejście dobre, ale dla dresiarzy to maksymalny zjazd i obciach.
Prawda, o której wiedzą kobiety i lekarze, jest taka, że większość facetów kończy marnie. Ładne zakończenia trafiają się tylko w bajkach dla dzieci i filmach porno dla dorosłych. W życiu faceci kończą marnie, bo to na ogół oni giną na wojnach, dostają zawałów serca za biurkiem, trafiają do ciupy lub na odwyk albo muszą się do końca życia męczyć z grubą żoną.
W przyrodzie panuje okrutne prawo, które polega na tym, że im ktoś piękniej zaczynał, tym marniej skończył. Przykładem Pershing, Kiełbasa, poseł Kolasiński, trener Engel, Andrzej Gołota czy Lech Wałęsa. Ten ostatni zaczynał jako współczesna wersja Józefa Piłsudskiego, a skończył jak Wodnik Szuwarek łowiący ryby w mętnej wodzie. Wejścia mają to do siebie, że przeważnie są piękne. Najpiękniejsze jest wejście na kobietę, a najgorzej schodzi się z Gubałówki w szpilkach i w trakcie deszczu. Często wkraczamy w życie głównym wejściem, a wylatujemy tylnymi schodami. Są instytucje, gdzie petentów przyjmuje się pięknym, zdobionym wejściem, a wyrzuca oknem. Aktorzy i politycy uwielbiają mieć dobre wejście na scenę. Dobre wejście to - jak mówią alkoholicy - połówka sukcesu.
Wejścia i zejścia dzielimy na wiele kategorii. Są szybkie wejścia (w tych specjalizuje się Robert Korzeniowski) i nagłe zejścia (na przykład ostatnio przytrafiło się to terroryście Abu Nidalowi). Słynne "Wejście smoka" z Bruceem Lee czy wejście Grzegorza Kołodki z nożyczkami to wejścia na ostro. Ucieczka Andrzeja Gołoty z ringu w trakcie walki z Tysonem to zejście na gorąco (czacha mu już dymiła). Pamiętne wejście na mównicę zmęczonego posła, obecnie kandydata na prezydenta Warszawy Jana Marii Jackowskiego to wejście na mokro (bo był czymś podlany). Ucieczka ministra Łapińskiego z miejsca wypadku samochodowego to zejście na chłodno (bo na chłodno kalkulował, że gówno mu mogą zrobić). Wejście przeważnie jest głośne, a zejście ciche, choć nie jest to regułą.
Dobre wejścia to często wejścia spóźnione. Wielu specjalnie spóźnia się na ważne przyjęcia tylko po to, aby "mieć wejście". Dobrze wchodzi ten, co wchodzi ostatni - mówi stare prawo bankietowe, które sprawdza się jednak tylko podczas oficjalnych przyjęć, a nie ma zastosowania podczas mniej oficjalnych zbiorowych orgii.
Dobre wejścia przydają się też biznesmenom w pracy. Najlepsze są oczywiście wejścia rządowe. Dzięki dobrym wejściom rządowym Grabek mógł zostać królem polskiej galarety. Bywa, że niezłe wejście rządowe kończy się wyjściem awaryjnym albo wejściem do celi. Zdarza się, że ktoś wchodzi z niezłym towarem na rynek, ale częściej zdarza się, że towar - jakikolwiek by był - po prostu nie schodzi.
U artystów wejścia i zejścia odgrywają nieco inną rolę. Piękne wejście miał ostatnio Piotr Trzaskalski, reżyser obsypanego nagrodami na festiwalu w Gdyni filmu "Edi". Film, będący debiutem fabularnym Trzaskalskiego, zauroczył publiczność i krytyków. Przy okazji festiwalu dla wszystkich stało się jasne, że kilku reżyserów weteranów miało swe symboliczne zejścia. Niektórym trudniej jest zejść z ekranu niż Syrence warszawskiej z pomnika.
Dobre wejście miała też Dorota Masłowska, nastolatka z Wejherowa, która napisała pierwszą polską powieść dresiarską. Starych, dobrych wieśniackich dresów nie ma już dawno nawet na najbardziej zapyziałych bazarach, ale za to można sobie teraz o ich posiadaczach poczytać w książce. Dresy zeszły z bazaru, ale za to weszły do literatury. Dla literatury to wejście dobre, ale dla dresiarzy to maksymalny zjazd i obciach.
Więcej możesz przeczytać w 41/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.