Zdaniem polityków z do niedawna proprezydenckiego bloku Nasza Ukraina-Ludowa Samoobrona (NU-LS), Juszczenko sprzeciwia się także koalicji, powstanie której ogłoszono w ubiegłym tygodniu.
Jest to koalicja bloku premier Julii Tymoszenko, NU-LS i bloku nowego przewodniczącego parlamentu Wołodymyra Łytwyna.
Jak podkreślił Bałoha w rozesłanym mediom oświadczeniu, sojusz ten nie jest w stanie rozwiązać najbardziej palących problemów Ukrainy, w tym narastającego kryzysu finansowego.
"Dzisiejszy sojusz w Radzie Najwyższej (...) jest wyjątkowo sytuacyjny. Jest to swego rodzaju klub interesów deputowanych, daleki od interesów państwa" - oświadczył.
Bałoha przekazał jednocześnie, że Juszczenko oczekuje od parlamentu stałej, efektywnej większości; jeśli taka nie powstanie, prezydent nie wyklucza odnowienia swego dekretu o przedterminowych wyborach parlamentarnych. Dekret ten został ogłoszony w październiku, jednak do wyborów nie doszło, ponieważ parlament nie dał na nie pieniędzy.
Sprawa koalicji podzieliła do niedawna proprezydencki klub parlamentarny NU-LS, który obradował w poniedziałek nad umową koalicyjną. Część deputowanych tego ugrupowania opowiada się za Juszczenką i jest przeciwna koalicji z blokiem Tymoszenko i blokiem Łytwyna, druga zaś część coraz bardziej odwraca się od prezydenta.
Jednym ze zwolenników zawarcia umowy koalicyjnej jest były minister spraw zagranicznych, zastępca szefa klubu NU-LS, Borys Tarasiuk. Oświadczył on w poniedziałek, że podpisze umowę koalicyjną, nie zważając na stanowisko Juszczenki.
"Większość klubu NU-LS, którą reprezentuję, podjęła decyzję o podpisaniu umowy koalicyjnej" - powiedział.
Ukraińscy komentatorzy powtarzają, że Juszczenko sprzeciwia się koalicji w nadziei na spadek notowań bardziej popularnej od niego premier Tymoszenko. Prezydent ma nadzieję, że jej popularność będzie spadała wraz ze wzrostem niezadowolenia społecznego, spowodowanego kryzysem finansowym - twierdzą.
Za rok na Ukrainie powinno dojść do wyborów prezydenta. Juszczenko, który chce pozostać na tym stanowisku na drugą kadencję obawia się, że Tymoszenko może zostać jego następczynią. Obecny prezydent ma dziś w swym kraju wyjątkowo niskie, około pięcioprocentowe poparcie. Premier Tymoszenko popiera około 20 proc. Ukraińców.
ND, PAP