Jest wielkim sukcesem, że ludzie Unii Wolności po raz pierwszy nie poprą w wyborach prezydenckich kandydata, który poniesie sromotną klęskę. Unia jako jedyna partia zwycięży, czyli wypadnie lepiej niż kiedyś
Gdy mijała kolejna, 620. już minuta, w której nasza piłkarska reprezentacja nie była w stanie strzelić bramki, Unia Wolności pokazała, o ile sprytniejsi od piłkarzy są politycy. W przeciwieństwie do piłkarzy, którzy błędnie sądzili, że mają jakieś szanse na trafienie do bramki, sprytni unici wiedzieli, że strzelić nie mogą. Zamiast więc kopać piłkę, zdecydowali: w wyborach prezydenckich nie wystawimy nikogo, nie poprzemy nikogo.
Trudno tę decyzję uznać za wiekopomną, bo tak jak namaszczenie kogoś przez unię niekoniecznie zwiększyłoby jego szanse, tak brak takiego namaszczenia niekoniecznie musi go tych szans pozbawiać. Ale nie należy tej decyzji lekceważyć. Jest w końcu wielkim sukcesem, że ludzie Unii Wolności (a wcześniej ROAD-u i Unii Demokratycznej) po raz pierwszy nie poprą w wyborach kandydata, który poniesie w nich sromotną klęskę. Z tego punktu widzenia można nawet powiedzieć, że w wyborach prezydenckich unia jako jedyna partia zwycięży naprawdę, czyli wypadnie lepiej niż kiedyś. Nawet SLD w razie reelekcji obecnego prezydenta powtórzy przecież co najwyżej swój wynik sprzed pięciu lat.
Trochę szydzę, z czego mogłoby wynikać, że uważam unię za partię doskonale nieskuteczną. Błąd. Uważam ją za najskuteczniejszą partię w Polsce, a może i nie tylko. Czy jest na świecie inna partia, mająca nie większe niż kilkunastoprocentowe poparcie, potrafiąca przez dziesięć lat forsować swoją politykę gospodarczą, którą - żeby było weselej - wszystkie inne partie chciałyby zmienić. Ciekawe, że unia skutecznie forsowała tę politykę, nawet gdy była w opozycji. Dobrze świadczyło to o Grzegorzu Kołodce, który chcąc być lustrzanym odbiciem Leszka Balcerowicza, wiedział, że nie może tego lustra stłuc.
Mają jednak ludzie unii potrzebę hamletyzowania, a potem podjęcia moralnie słusznej decyzji, która politycznie jest zupełnie idiotyczna. Ot, raz na pięć lat, właśnie przy okazji wyborów prezydenckich. Pięć lat temu unia poparła w nich Jacka Kuronia, chociaż nie miał on - o czym wiedzieli wszyscy, nawet unici - żadnych szans. I może dlatego go poparli. Dziesięć lat temu z kolei autentycznie wierzyli oni, że Tadeusz Mazowiecki może pokonać Lecha Wałęsę, choć każdy, kto widział, jak na wiecach ludzie reagują na każdego z nich, wiedział, że to niemożliwe. Świadkowie mówią, że na słynnej imprezie na Foksal do końca nie wierzono, że Mazowiecki naprawdę poległ. I to jak.
Ostatnio wiadomo było, że na prezydenturę nie ma żadnych szans Władysław Frasyniuk, i chyba dlatego wielu unitów zaczęło powtarzać, że kandydatem unii powinien być Władysław Frasyniuk. Frasyniuk był idolem mojej młodości, ale mimo szczerych wysiłków, nie mogę pojąć, dlaczego ktoś poważnie myślał, że to dobry potencjalny partner dla Clintonów, Blairów, Chiraców i Putinów. Chyba że Frasyniuka potraktowano jako siekierę na Andrzeja Olechowskiego, co nieładne świadectwo wystawiałoby unickim inteligentom. Sam poseł Frasyniuk zresztą, inaczej niż mój święty Frasyniuk z lat 80., pokazał, że nic co ludzkie nie jest mu obce. Ani nie jest aż takim etosowcem, żeby nie ambarasować Leszka Balcerowicza, wbrew jemu samemu publicznie zgłaszając jego kandydaturę. Ani nie jest tak pozbawiony małostkowości, by na złość unitom, którzy oficjalnie nie zgłosili jego kandydatury, sugerować poparcie unii dla Mariana Krzaklewskiego. W każdym razie Frasyniukowi nie zrobiono tego, co Kuroniowi, za co kolegom z partii powinien być wdzięczny.
Politycy unii w sprawie kandydata na prezydenta nie chcieli pójść za elektoratem, łaskawie więc pozwolili elektoratowi pójść, za kim chce. Co świadczy, nawiasem mówiąc, o zadufaniu unitów, bo ich wyborcy i bez tej instrukcji pójdą tam, gdzie mają ochotę. A z sondaży wynika, że większości tych wyborców ani nie przeszkadza postkomuch Kwaśniewski, ani związany kiedyś z komuchami Olechowski. Przy okazji trzeba nadmienić, że niesłuszne jest przypisywanie unitom zgubnego i bezwyjątkowego przywiązania do zasad przyzwoitości. Taki Olechowski, który teraz okazuje się jednak be, był zupełnie cacy, gdy w ostatnich wyborach pojawiał się w reklamówkach unii niemal tak często jak Balcerowicz. No, ale Olechowski zrobił swoje, Olechowski może odejść, że tak powiem, trawestując pewną maksymę (w imię politycznej poprawności, za którą opowiedziałem się tydzień temu, w oryginalnej wersji przytoczyć jej nie mogę). I nie można tylko nie zadać pewnego pytania. Czy Olechowski tak się nie podobał niektórym etosowcom, bo flirtował z realnym socjalizmem, czy dlatego, że oni mają już swojego zupełnie nieetosowego, za to o wiele bardziej lewicowego kandydata na prezydenta? Mają go w Pałacu Prezydenckim.
Dziesięcioletnie prezydenckie kłopoty ROAD-owców i unitów stawiają, oczywiście, w pewnej perspektywie 620-minutowe kłopoty piłkarzy. 10 godzin to w końcu mniej niż 10 lat. Choć istota kłopotów jest podobna. Trzeba kopnąć piłkę, żeby wpadła do bramki, i nie ma komu tego zrobić. Stanowi to zresztą pośredni dowód, że generalnie lekarze, politycy, piłkarze i - tak, tak - dziennikarze oraz wszyscy inni grają u nas na podobnym poziomie. Ot, w dolnej strefie stanów średnich.
Trudno tę decyzję uznać za wiekopomną, bo tak jak namaszczenie kogoś przez unię niekoniecznie zwiększyłoby jego szanse, tak brak takiego namaszczenia niekoniecznie musi go tych szans pozbawiać. Ale nie należy tej decyzji lekceważyć. Jest w końcu wielkim sukcesem, że ludzie Unii Wolności (a wcześniej ROAD-u i Unii Demokratycznej) po raz pierwszy nie poprą w wyborach kandydata, który poniesie w nich sromotną klęskę. Z tego punktu widzenia można nawet powiedzieć, że w wyborach prezydenckich unia jako jedyna partia zwycięży naprawdę, czyli wypadnie lepiej niż kiedyś. Nawet SLD w razie reelekcji obecnego prezydenta powtórzy przecież co najwyżej swój wynik sprzed pięciu lat.
Trochę szydzę, z czego mogłoby wynikać, że uważam unię za partię doskonale nieskuteczną. Błąd. Uważam ją za najskuteczniejszą partię w Polsce, a może i nie tylko. Czy jest na świecie inna partia, mająca nie większe niż kilkunastoprocentowe poparcie, potrafiąca przez dziesięć lat forsować swoją politykę gospodarczą, którą - żeby było weselej - wszystkie inne partie chciałyby zmienić. Ciekawe, że unia skutecznie forsowała tę politykę, nawet gdy była w opozycji. Dobrze świadczyło to o Grzegorzu Kołodce, który chcąc być lustrzanym odbiciem Leszka Balcerowicza, wiedział, że nie może tego lustra stłuc.
Mają jednak ludzie unii potrzebę hamletyzowania, a potem podjęcia moralnie słusznej decyzji, która politycznie jest zupełnie idiotyczna. Ot, raz na pięć lat, właśnie przy okazji wyborów prezydenckich. Pięć lat temu unia poparła w nich Jacka Kuronia, chociaż nie miał on - o czym wiedzieli wszyscy, nawet unici - żadnych szans. I może dlatego go poparli. Dziesięć lat temu z kolei autentycznie wierzyli oni, że Tadeusz Mazowiecki może pokonać Lecha Wałęsę, choć każdy, kto widział, jak na wiecach ludzie reagują na każdego z nich, wiedział, że to niemożliwe. Świadkowie mówią, że na słynnej imprezie na Foksal do końca nie wierzono, że Mazowiecki naprawdę poległ. I to jak.
Ostatnio wiadomo było, że na prezydenturę nie ma żadnych szans Władysław Frasyniuk, i chyba dlatego wielu unitów zaczęło powtarzać, że kandydatem unii powinien być Władysław Frasyniuk. Frasyniuk był idolem mojej młodości, ale mimo szczerych wysiłków, nie mogę pojąć, dlaczego ktoś poważnie myślał, że to dobry potencjalny partner dla Clintonów, Blairów, Chiraców i Putinów. Chyba że Frasyniuka potraktowano jako siekierę na Andrzeja Olechowskiego, co nieładne świadectwo wystawiałoby unickim inteligentom. Sam poseł Frasyniuk zresztą, inaczej niż mój święty Frasyniuk z lat 80., pokazał, że nic co ludzkie nie jest mu obce. Ani nie jest aż takim etosowcem, żeby nie ambarasować Leszka Balcerowicza, wbrew jemu samemu publicznie zgłaszając jego kandydaturę. Ani nie jest tak pozbawiony małostkowości, by na złość unitom, którzy oficjalnie nie zgłosili jego kandydatury, sugerować poparcie unii dla Mariana Krzaklewskiego. W każdym razie Frasyniukowi nie zrobiono tego, co Kuroniowi, za co kolegom z partii powinien być wdzięczny.
Politycy unii w sprawie kandydata na prezydenta nie chcieli pójść za elektoratem, łaskawie więc pozwolili elektoratowi pójść, za kim chce. Co świadczy, nawiasem mówiąc, o zadufaniu unitów, bo ich wyborcy i bez tej instrukcji pójdą tam, gdzie mają ochotę. A z sondaży wynika, że większości tych wyborców ani nie przeszkadza postkomuch Kwaśniewski, ani związany kiedyś z komuchami Olechowski. Przy okazji trzeba nadmienić, że niesłuszne jest przypisywanie unitom zgubnego i bezwyjątkowego przywiązania do zasad przyzwoitości. Taki Olechowski, który teraz okazuje się jednak be, był zupełnie cacy, gdy w ostatnich wyborach pojawiał się w reklamówkach unii niemal tak często jak Balcerowicz. No, ale Olechowski zrobił swoje, Olechowski może odejść, że tak powiem, trawestując pewną maksymę (w imię politycznej poprawności, za którą opowiedziałem się tydzień temu, w oryginalnej wersji przytoczyć jej nie mogę). I nie można tylko nie zadać pewnego pytania. Czy Olechowski tak się nie podobał niektórym etosowcom, bo flirtował z realnym socjalizmem, czy dlatego, że oni mają już swojego zupełnie nieetosowego, za to o wiele bardziej lewicowego kandydata na prezydenta? Mają go w Pałacu Prezydenckim.
Dziesięcioletnie prezydenckie kłopoty ROAD-owców i unitów stawiają, oczywiście, w pewnej perspektywie 620-minutowe kłopoty piłkarzy. 10 godzin to w końcu mniej niż 10 lat. Choć istota kłopotów jest podobna. Trzeba kopnąć piłkę, żeby wpadła do bramki, i nie ma komu tego zrobić. Stanowi to zresztą pośredni dowód, że generalnie lekarze, politycy, piłkarze i - tak, tak - dziennikarze oraz wszyscy inni grają u nas na podobnym poziomie. Ot, w dolnej strefie stanów średnich.
Więcej możesz przeczytać w 19/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.