O planowanej lutowej podwyżce stóp procentowych, jednej z najbardziej strategicznych decyzji dotyczących narodowej waluty, mogło wiedzieć prawie pięćdziesiąt osób, a na pewno wiedziało około dwudziestu
Kto ujawnił tajne informacje o podwyżce stóp procentowych?
W tak dużym gronie wtajemniczonych przeciek był tylko kwestią czasu. W wyniku wycieku informacji o podwyżce stóp przynajmniej jeden angielski bank miał zarobić na kupnie i późniejszej odsprzedaży złotówek ponad 100 mln zł. Doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa złożyła pod koniec kwietnia do prokuratury Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezes Narodowego Banku Polskiego. - W tej sprawie zostało wszczęte tajne śledztwo. Doniesienie było na tyle dobrze udokumentowane, że niepotrzebne okazało się nawet prowadzenie czynności sprawdzających - mówi Julita Sobczyk z Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Przeciek w tak ważnej sprawie byłby wydarzeniem bez precedensu w powojennych dziejach europejskich instytucji finansowych. Podważałby też wiarygodność procedur ochrony informacji niejawnych, do czego Polska zobowiązała się, przystępując do NATO.
Londyński ślad
O sprawie przecieku pierwsza napisała "Gazeta Wyborcza". Rada Polityki Pieniężnej ogłosiła decyzję o podniesieniu podstawowych stóp procentowych 23 lutego tego roku o godzinie 17.00. - Tego dnia w Londynie co najmniej jeden bank zachowywał się tak, jakby znał decyzję rady. Mniej więcej godzinę przed jej ogłoszeniem zaczął kupować złotówki, choć akurat tego dnia generalny trend był odwrotny - mówi pracownik jednego z polskich banków, zajmujący się transakcjami walutowymi. - Tego dnia przyglądałem się rynkowi i nie zauważyłem transakcji, które potwierdzałyby przeciek - polemizuje Andrzej Miciński, wiceprezes banku inwestycyjnego Schroders Polska. - Jeżeli doszło do przecieku, ktoś, kto znał wcześniej nasze decyzje, mógł kupić znaczną ilość złotówek, a potem - już po ogłoszeniu decyzji rady - odsprzedać je z zyskiem. To by oznaczało znaczny odpływ naszej waluty za granicę. Z tego, co wiem, nic takiego się nie zdarzyło - mówi Janusz Krzyżewski, członek rady. - Druga możliwość to tzw. kontrakty FRA, czyli kupowanie zysków. Podmioty, które uzyskałyby tajne informacje, mogłyby kupić znaczne ilości polskich papierów wartościowych, a następnie je odsprzedać. Rezultaty takich transakcji są jednak zwykle ujawniane po trzech miesiącach.
Gospodarka się broni
Członkowie rady, a także większość ekonomistów, pocieszają, że nawet jeśli doszło do przecieku, nie miało to negatywnych konsekwencji dla polskiej gospodarki. - Doszło najwyżej do naruszenia bardzo ważnej zasady, że wszyscy uczestnicy gry rynkowej muszą mieć dostęp do najważniejszych informacji - instrumentów tej gry - w tym samym czasie - mówi prof. Cezary Józefiak, członek rady. - Jeżeli spekulacje się potwierdzą, będzie to oznaczało, że, niestety, popełniono poważne przestępstwo. Na szczęście - z tego, co wiem - jeśli w ogóle był przeciek, fakt ten nie odbił się na kondycji całego rynku - dodaje Andrzej Topiński, kurator banku PKO BP. - Na naszym rynku nie zaobserwowano ewidentnych skutków ewentualnego przecieku. Wcześniej zdarzały się pogłoski o przeciekach, na przykład z GUS. Ale wtedy rzeczywiście bywało tak, że dwie godziny przed ogłoszeniem informacji o zmianach najważniejszych wskaźników ekonomicznych w serwisach Reutera widzieliśmy informacje o nagłym wzroście lub spadku kursu złotego - twierdzi Bogusław Grabowski, członek rady.
Kto winien?
Decyzję rady jeszcze przed jej ogłoszeniem znali przede wszystkim jej członkowie: Marek Dąbrowski, Cezary Józefiak, Dariusz Rosati, Janusz Krzyżewski, Jerzy Pruski, Bogusław Grabowski, Grzegorz Wójtowicz, Wiesława Ziółkowska i Wojciech Łączkowski. Ponadto przewodnicząca radzie Hanna Gronkiewicz-Waltz i jej zastępcy: Ryszard Kokoszczyński oraz Jerzy Stopyra, następnie Jarosław Bauc, wiceminister finansów, a w końcu kilku pracowników technicznych, na przykład protokolanci. - Jestem pewien, że nikt z uczestników posiedzenia nigdzie nie dzwonił, do nikogo też nie dzwoniono z zewnątrz. Nikt też nie wychodził z budynku, a gdyby tak się stało, na pewno pozostałby po tym jakiś ślad. Moim zdaniem, poza podejrzeniami jest też personel techniczny - tłumaczy Janusz Krzyżewski.
Wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz w telewizyjnych "Wiadomościach" upominał członków rady, że "powinni zaniechać nieostrożnego wypowiadania się, by szanować powagę instytucji, którą reprezentują". Przedstawiciele rady nie pozostają dłużni. - Jeśli nawet przeciek był, nie jest powiedziane, że jego autorem jest ktoś z nas. O decyzji podwyżki stóp wiedziało też wcześniej Ministerstwo Finansów - odpowiada jeden z członków rady. - W ubiegłym roku zdarzało się, że kilka banków kupowało lub sprzedawało papiery wartościowe, choć ich wyniki z rynku pierwotnego nie były jeszcze znane. Chodzi o wypadki, kiedy ogłaszane są przetargi na przykład na sprzedaż obligacji skarbowych. Ministerstwo Finansów najpierw zbiera oferty, a potem ogłasza, za ile i komu sprzedano papiery. W ubiegłym roku zdarzało się, że tuż przed ogłoszeniem wyników przetargów przeprowadzano operacje kupna lub sprzedaży na rynku wtórnym. Tak, jakby ktoś wiedział, czym i kiedy trzeba obracać - mówi wysoki urzędnik jednego z największych polskich banków.
Konflikt interesów
Podejrzenie przecieku doprowadziło do niesnasek pomiędzy poszczególnymi członkami rady. - Dziwię się kolegom z rady, że rozmawiają o tej sprawie z prasą, bo przecież na posiedzeniu ustaliliśmy, że nie będziemy się wypowiadać - mówi Wiesława Ziółkowska. Wtóruje jej Grzegorz Wójtowicz. - Sprawę bada prokuratura. Do czasu zakończenia jej prac nie mam nic do powiedzenia - twierdzi stanowczo. Niektórzy członkowie rady już na samym początku jej prac twierdzili, że w wypadku Wiesławy Ziółkowskiej zachodzi konflikt interesów. Jej mąż jest bowiem głównym księgowym w Wielkopolskim Banku Kredytowym. Ziółkowska podkreśla jednak kategorycznie: - I ja, i mój mąż mamy czyste sumienie. Nie mamy sobie nic do zarzucenia. Z kolei Grzegorz Wójtowicz pełnił od czerwca 1997 r. funkcję przewodniczącego rady nadzorczej Banku Gospodarki Żywnościowej. Zrezygnował z niej w marcu 1998 r.
Rada bezradna
Zamieszanie wokół Rady Polityki Pieniężnej i domniemanego przecieku ożywiło dyskusję, czy rada jest w ogóle potrzebna, choć podobne instytucje istnieją w większości krajów Unii Europejskiej. - Uważam, że taka instytucja gwarantuje niezależność banku centralnego od rządu. Inną sprawą jest wybór członków rady, który odbywa się na zasadzie politycznego klucza - komentuje prof. Stanisław Gomułka, doradca ministra finansów, jeden z inicjatorów powołania rady. - Nie sądzę też, by trzeba było zmieniać przepisy i procedury, które mają służyć zachowaniu tajemnicy. Jeśli są one łamane, wynika to ze złej woli konkretnych osób - twierdzi Andrzej Topiński.
- Rada w pierwszym roku działała w luksusowych warunkach, bo inflacja sama spadała. Później nie udało się jej osiągnąć w pełni celów inflacyjnych, ale często było to niezależne od jej decyzji - ocenia prof. Witold Orłowski z Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych. - Jeśli zasadniczym celem utworzenia RPP miało być umacnianie krajowej waluty, to można powiedzieć, że rada poniosła sromotną klęskę. Trzeba też jednak zdawać sobie sprawę, że możliwości RPP ograniczają się do ustalania stóp procentowych, więc de facto są zbyt małe, by radę można było obciążać tym, co się w zakresie polityki monetarnej działo na niekorzyść złotego - ocenia Krzysztof Dzierżawski z Centrum im. A. Smitha. - Najważniejszym sukcesem RPP mogła być wiarygodność polskiej polityki pieniężnej, a tego nie udało osiągnąć - konkluduje prof. Orłowski.
Więcej możesz przeczytać w 20/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.