Kryzys ekonomiczny, który w latach 1997-1998 wstrząsnął Azją, miał przykre konsekwencje dla całego rozwiniętego świata, z którym azjatyckie "tygrysy" związane są ścisłymi więzami ekonomicznymi
Zaskoczenie było tym większe, że problemy dotknęły obszar najbardziej dynamicznego rozwoju na świecie, na którym przez całe lata tempo wzrostu PKB wynosiło 5-10 proc. rocznie. Wiara w trwałość ekspansji gospodarczej Azji przyniosła przekonanie, że wiek XXI stanie się "wiekiem Pacyfiku". Po upływie trzech lat nikt już nie snuje takich wizji, jednak większość obserwatorów zgadza się, że Azja zdołała pokonać kryzys końca XX wieku.
Azjatycki Bank Rozwoju przewiduje, że w tym roku produkt krajowy brutto w Azji będzie wyższy od ubiegłorocznego średnio o ponad 6 proc. - żaden inny region globu nie osiągnie zapewne tak dobrych wyników. Oznaki ożywienia widać wreszcie także w Japonii, od dziesięciu lat borykającej się z kłopotami gospodarczymi. Po raz pierwszy spowodował je w 1990 r. dramatyczny krach na rynku przewartościowanych nieruchomości.
Koniec kryzysu?
Pierwsze oznaki poprawy sytuacji pojawiły się już w ubiegłym roku. PKB krajów, które popadły w tarapaty w katastrofalnym 1997 r., wyraźnie się zwiększył. W Korei Południowej wzrost był wprost imponujący - 10,7 proc. Inne ofiary przesilenia - m.in. Tajlandia, Malezja, Indonezja, a także Singapur, Hongkong, Wietnam - nie osiągnęły równie spektakularnych rezultatów, jednak wszędzie nastąpiła poprawa. Najwyraźniejszym jej wskaźnikiem jest dynamika wzrostu eksportu (rejon Azji i Pacyfiku - bez Japonii - ma siedemnastoprocentowy udział w handlu światowym). W 1999 r. wszystkie państwa południowo-wschodniej Azji (z wyjątkiem Indonezji) odnotowały wyraźny wzrost eksportu. Ciągle niższa niż w 1997 r. jest wartość inwestycji zagranicznych w regionie - inwestorzy czekają, aż tendencje wzrostowe zostaną wyraźnie potwierdzone.
Szybkie przezwyciężenie zjawisk kryzysowych unieważniło pesymistyczne prognozy formułowane w 1997 r. Zakładały one, że kryzys będzie podkopywał prosperity Azji co najmniej przez jedno dziesięciolecie, prowadząc do stagnacji i niepokojów społecznych. Ze względu na globalne powiązania tego regionu mógłby się także zakończyć ogólnoświatową recesją. Tymczasem stosunkowo szybkie wyjście z gospodarczego dołka podbudowało psychologicznie narody azjatyckie. Bez szybkiego zastrzyku finansowego (na przykład Korea Południowa otrzymała 40 mld USD) kuracja "tygrysów" byłaby jednak znacznie dłuższa, jeśli w ogóle możliwa. Udana terapia obudziła przy okazji siły dążące do ekonomicznej konfrontacji z resztą świata.
Dość gorzkiego lekarstwa
Paradoksalnie sanacja ta ma również złe strony. W wielu wypadkach wygląda bowiem na to, że elity rządzące zamierzają spocząć na laurach, wykorzystując zresztą nastroje społeczne. Tym samym znowu mogą zostać odłożone dalsze, konieczne reformy. Bez restrukturyzacji zaś nie będzie możliwy nie zakłócony, długofalowy rozwój. Przemeblowania wymaga zwłaszcza system finansowy, zbyt wieloma nićmi powiązany z aparatem państwowym. Banki pracujące na rzecz japońskich keiretsu albo koreańskich czeboli w istocie pełniły funkcję kokonu chroniącego swoje koncerny przed bezpośrednim wpływem mechanizmów rynkowych. Azjaci niechętnie spoglądają prawdzie w oczy - nie chcą przyznać, że to właśnie mętna struktura finansów, rak korupcji oraz nieograniczone korzystanie z familijnych i prywatnych układów w bankach spowodowały załamanie w 1997 r. Z godziny na godzinę drastycznie spadła wartość lokalnych walut. Widząc nadciągającą burzę, inwestorzy zagraniczni i miejscowi zaczęli wycofywać swe wkłady pieniężne. Widmo kryzysu i niepokojów społecznych skłoniło wiele rządów do pilnego sięgnięcia po recepty Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, mimo że w krajach azjatyckich obie te instytucje uznano za "instrumenty wyzysku" i "narzędzia światowego imperializmu". Najbardziej radykalną kurację musiały przejść te państwa, w które kryzys uderzył najsilniej - Tajlandia, Korea Południowa, Indonezja i Filipiny. Dziś wyszły one na prostą. Malezja sama poradziła sobie z kłopotami. Zrodziło to jednak poczucie przedwczesnego triumfalizmu, owocujące spowolnieniem zaordynowanej kuracji. Na dłuższą metę najbardziej zgubne może być zahamowanie zmian w systemie bankowym.
Klucz do Azji
Wydaje się, że inne aspekty otwarcia gospodarczego, wymuszonego na Azjatach przez MFW i BŚ, nie są zagrożone. Globalizacja toruje sobie drogę mimo oporów. Coraz łatwiej obcy kapitał może przejmować udziały w sektorach, które do niedawna były wyłączną domeną azjatyckiego biznesu. Zniknęły branże tabu. Mimo gwałtownych protestów i paraliżujących cały kraj strajków, w Korei Południowej dobiega końca monopol tamtejszych przedsiębiorców w przemyśle samochodowym. Samsung Motor został niedawno sprzedany Renault. Do zmiany właściciela dojdzie niebawem w motoryzacyjnej odnodze koncernu Daewoo. Elity rządzące zdają się rozumieć, że gospodarka nowoczesnego państwa działającego w warunkach globalizacji nie może już dłużej kryć się za murem protekcjonizmu. Tym bardziej że pokonywanie kryzysu przez gospodarki uzależnione od eksportu możliwe jest w dużej mierze dzięki wzrostowi koniunktury w Europie i Ameryce Północnej.
Indonezja dopuściła międzynarodowych bankierów. Podobnie Tajlandia. Otwierają się całe sektory do niedawna jeszcze opanowane przez "republiki kolesiów", tłumaczące obronę przed konkurencją z zewnątrz "azjatycką specyfiką stosunków społecznych". Skutki załamania przezwycięża też Japonia. Powoli odzyskuje utracone pozycje, lecz pozwoliła na wejście obcokrajowców do lukratywnej branży ubezpieczeniowej. Nie można wykluczyć, że padnie nawet ostatni, chroniony zaporowymi cłami bastion - import ryżu. Podstawowy produkt żywnościowy na wyspach jest drogi. Powodem drożyzny jest rozdrobnione, mało wydajne rolnictwo, będące dziwacznym skansenem w nowoczesnym Nipponie.
Dalsza liberalizacja na skalę całej Azji wydaje się nieuchronna. Jest bowiem szansą na zwiększenie konkurencyjności, na tańsze i lepsze towary oraz rozszerzenie obszarów zamożności. Równie ważna dla utrzymania i podniesienia stopy życiowej narodów Azji będzie kondycja Stanów Zjednoczonych i Japonii, największych importerów towarów pochodzących z rejonu Azji i Pacyfiku. W zamian za to biznes amerykański i japoński oczekuje, że azjatyccy partnerzy ostrzej będą walczyć z korupcją. Plaga ta w Singapurze została właściwie wykorzeniona, co dowodzi, że Azja nie musi być "endemicznym" siedliskiem korupcji.
Import demokracji
Pozytywnym skutkiem niedawnych wstrząsów ekonomicznych okazała się niespodziewanie demokratyzacja niektórych reżimów azjatyckich. Przez lata były one szczelnie odgrodzone od społeczeństwa siłami wojska i policji. Potajemnie nabijały sobie kiesę, lokując przywłaszczone środki na kontach zagranicznych. Najbardziej radykalne zmiany nastąpiły ostatnio w Indonezji. Przez 32 lata była ona traktowana jak rodzinny folwark przez generała Suharto. Wielopartyjne, uczciwe wybory w ubiegłym roku wyłoniły tam demokratyczny rząd, pierwszy od prawie czterech dziesięcioleci. Elekcja pokazała granice trwania satrapii. Uczyniła również Dżakartę wzorem udanego przejścia od dyktatury do struktur obywatelskich.
Nadal nie ma jednak pluralizmu w komunistycznych Chinach i Wietnamie oraz w zarządzanej przez juntę wojskową Birmie. W Laosie i Kambodży mechanizmy wyborcze są kontrolowane przez rządy następców Czerwonych Khmerów. Brunei trzyma w ryzach sułtan Bolkiah. Pełnią praw demokratycznych mogą się poszczycić w Azji Japończycy, Koreańczycy z południa, Malezyjczycy i Tajowie. Warunkiem demokratyzacji stało się w tych państwach zbudowanie stabilnej gospodarki.
Kraje azjatyckie żyją dziś kolejną odsłoną sukcesu. W kołach politycznych do obiegu powróciło pojęcie "cudu gospodarczego", jeszcze niedawno zastępowanego definicją "klęski". Coraz głośniej mówi się o projekcie stworzenia potężnego bloku handlowego na południowym wschodzie Azji. Rządzące się swoimi regułami ugrupowanie miałoby skutecznie rywalizować z Unią Europejską i północnoamerykańskim stowarzyszeniem NAFTA. Mogłoby także samodzielnie i elastycznie reagować na wybuchające kryzysy regionalne. Triumfowałaby solidarność i zaradność azjatycka. Pomoc zachodnich "krwiopijców" (w rodzaju wyklętego przez premiera Malezji Mohameda Mahathira finansisty George'a Sorosa) nie byłaby potrzebna. Według luźnych na razie założeń, w Unii Azjatyckiej znalazłyby się nie tylko kraje ASEAN, ale i azjatyckie kolosy ekonomiczne - Korea Południowa, Japonia i Chiny. Nowe azjatyckie stowarzyszenie objęłoby państwa zamieszkane dziś przez 1,9 mld ludzi, stałoby się zatem największym blokiem ekonomicznym współczesnego świata.
Azjatycki Bank Rozwoju przewiduje, że w tym roku produkt krajowy brutto w Azji będzie wyższy od ubiegłorocznego średnio o ponad 6 proc. - żaden inny region globu nie osiągnie zapewne tak dobrych wyników. Oznaki ożywienia widać wreszcie także w Japonii, od dziesięciu lat borykającej się z kłopotami gospodarczymi. Po raz pierwszy spowodował je w 1990 r. dramatyczny krach na rynku przewartościowanych nieruchomości.
Koniec kryzysu?
Pierwsze oznaki poprawy sytuacji pojawiły się już w ubiegłym roku. PKB krajów, które popadły w tarapaty w katastrofalnym 1997 r., wyraźnie się zwiększył. W Korei Południowej wzrost był wprost imponujący - 10,7 proc. Inne ofiary przesilenia - m.in. Tajlandia, Malezja, Indonezja, a także Singapur, Hongkong, Wietnam - nie osiągnęły równie spektakularnych rezultatów, jednak wszędzie nastąpiła poprawa. Najwyraźniejszym jej wskaźnikiem jest dynamika wzrostu eksportu (rejon Azji i Pacyfiku - bez Japonii - ma siedemnastoprocentowy udział w handlu światowym). W 1999 r. wszystkie państwa południowo-wschodniej Azji (z wyjątkiem Indonezji) odnotowały wyraźny wzrost eksportu. Ciągle niższa niż w 1997 r. jest wartość inwestycji zagranicznych w regionie - inwestorzy czekają, aż tendencje wzrostowe zostaną wyraźnie potwierdzone.
Szybkie przezwyciężenie zjawisk kryzysowych unieważniło pesymistyczne prognozy formułowane w 1997 r. Zakładały one, że kryzys będzie podkopywał prosperity Azji co najmniej przez jedno dziesięciolecie, prowadząc do stagnacji i niepokojów społecznych. Ze względu na globalne powiązania tego regionu mógłby się także zakończyć ogólnoświatową recesją. Tymczasem stosunkowo szybkie wyjście z gospodarczego dołka podbudowało psychologicznie narody azjatyckie. Bez szybkiego zastrzyku finansowego (na przykład Korea Południowa otrzymała 40 mld USD) kuracja "tygrysów" byłaby jednak znacznie dłuższa, jeśli w ogóle możliwa. Udana terapia obudziła przy okazji siły dążące do ekonomicznej konfrontacji z resztą świata.
Dość gorzkiego lekarstwa
Paradoksalnie sanacja ta ma również złe strony. W wielu wypadkach wygląda bowiem na to, że elity rządzące zamierzają spocząć na laurach, wykorzystując zresztą nastroje społeczne. Tym samym znowu mogą zostać odłożone dalsze, konieczne reformy. Bez restrukturyzacji zaś nie będzie możliwy nie zakłócony, długofalowy rozwój. Przemeblowania wymaga zwłaszcza system finansowy, zbyt wieloma nićmi powiązany z aparatem państwowym. Banki pracujące na rzecz japońskich keiretsu albo koreańskich czeboli w istocie pełniły funkcję kokonu chroniącego swoje koncerny przed bezpośrednim wpływem mechanizmów rynkowych. Azjaci niechętnie spoglądają prawdzie w oczy - nie chcą przyznać, że to właśnie mętna struktura finansów, rak korupcji oraz nieograniczone korzystanie z familijnych i prywatnych układów w bankach spowodowały załamanie w 1997 r. Z godziny na godzinę drastycznie spadła wartość lokalnych walut. Widząc nadciągającą burzę, inwestorzy zagraniczni i miejscowi zaczęli wycofywać swe wkłady pieniężne. Widmo kryzysu i niepokojów społecznych skłoniło wiele rządów do pilnego sięgnięcia po recepty Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, mimo że w krajach azjatyckich obie te instytucje uznano za "instrumenty wyzysku" i "narzędzia światowego imperializmu". Najbardziej radykalną kurację musiały przejść te państwa, w które kryzys uderzył najsilniej - Tajlandia, Korea Południowa, Indonezja i Filipiny. Dziś wyszły one na prostą. Malezja sama poradziła sobie z kłopotami. Zrodziło to jednak poczucie przedwczesnego triumfalizmu, owocujące spowolnieniem zaordynowanej kuracji. Na dłuższą metę najbardziej zgubne może być zahamowanie zmian w systemie bankowym.
Klucz do Azji
Wydaje się, że inne aspekty otwarcia gospodarczego, wymuszonego na Azjatach przez MFW i BŚ, nie są zagrożone. Globalizacja toruje sobie drogę mimo oporów. Coraz łatwiej obcy kapitał może przejmować udziały w sektorach, które do niedawna były wyłączną domeną azjatyckiego biznesu. Zniknęły branże tabu. Mimo gwałtownych protestów i paraliżujących cały kraj strajków, w Korei Południowej dobiega końca monopol tamtejszych przedsiębiorców w przemyśle samochodowym. Samsung Motor został niedawno sprzedany Renault. Do zmiany właściciela dojdzie niebawem w motoryzacyjnej odnodze koncernu Daewoo. Elity rządzące zdają się rozumieć, że gospodarka nowoczesnego państwa działającego w warunkach globalizacji nie może już dłużej kryć się za murem protekcjonizmu. Tym bardziej że pokonywanie kryzysu przez gospodarki uzależnione od eksportu możliwe jest w dużej mierze dzięki wzrostowi koniunktury w Europie i Ameryce Północnej.
Indonezja dopuściła międzynarodowych bankierów. Podobnie Tajlandia. Otwierają się całe sektory do niedawna jeszcze opanowane przez "republiki kolesiów", tłumaczące obronę przed konkurencją z zewnątrz "azjatycką specyfiką stosunków społecznych". Skutki załamania przezwycięża też Japonia. Powoli odzyskuje utracone pozycje, lecz pozwoliła na wejście obcokrajowców do lukratywnej branży ubezpieczeniowej. Nie można wykluczyć, że padnie nawet ostatni, chroniony zaporowymi cłami bastion - import ryżu. Podstawowy produkt żywnościowy na wyspach jest drogi. Powodem drożyzny jest rozdrobnione, mało wydajne rolnictwo, będące dziwacznym skansenem w nowoczesnym Nipponie.
Dalsza liberalizacja na skalę całej Azji wydaje się nieuchronna. Jest bowiem szansą na zwiększenie konkurencyjności, na tańsze i lepsze towary oraz rozszerzenie obszarów zamożności. Równie ważna dla utrzymania i podniesienia stopy życiowej narodów Azji będzie kondycja Stanów Zjednoczonych i Japonii, największych importerów towarów pochodzących z rejonu Azji i Pacyfiku. W zamian za to biznes amerykański i japoński oczekuje, że azjatyccy partnerzy ostrzej będą walczyć z korupcją. Plaga ta w Singapurze została właściwie wykorzeniona, co dowodzi, że Azja nie musi być "endemicznym" siedliskiem korupcji.
Import demokracji
Pozytywnym skutkiem niedawnych wstrząsów ekonomicznych okazała się niespodziewanie demokratyzacja niektórych reżimów azjatyckich. Przez lata były one szczelnie odgrodzone od społeczeństwa siłami wojska i policji. Potajemnie nabijały sobie kiesę, lokując przywłaszczone środki na kontach zagranicznych. Najbardziej radykalne zmiany nastąpiły ostatnio w Indonezji. Przez 32 lata była ona traktowana jak rodzinny folwark przez generała Suharto. Wielopartyjne, uczciwe wybory w ubiegłym roku wyłoniły tam demokratyczny rząd, pierwszy od prawie czterech dziesięcioleci. Elekcja pokazała granice trwania satrapii. Uczyniła również Dżakartę wzorem udanego przejścia od dyktatury do struktur obywatelskich.
Nadal nie ma jednak pluralizmu w komunistycznych Chinach i Wietnamie oraz w zarządzanej przez juntę wojskową Birmie. W Laosie i Kambodży mechanizmy wyborcze są kontrolowane przez rządy następców Czerwonych Khmerów. Brunei trzyma w ryzach sułtan Bolkiah. Pełnią praw demokratycznych mogą się poszczycić w Azji Japończycy, Koreańczycy z południa, Malezyjczycy i Tajowie. Warunkiem demokratyzacji stało się w tych państwach zbudowanie stabilnej gospodarki.
Kraje azjatyckie żyją dziś kolejną odsłoną sukcesu. W kołach politycznych do obiegu powróciło pojęcie "cudu gospodarczego", jeszcze niedawno zastępowanego definicją "klęski". Coraz głośniej mówi się o projekcie stworzenia potężnego bloku handlowego na południowym wschodzie Azji. Rządzące się swoimi regułami ugrupowanie miałoby skutecznie rywalizować z Unią Europejską i północnoamerykańskim stowarzyszeniem NAFTA. Mogłoby także samodzielnie i elastycznie reagować na wybuchające kryzysy regionalne. Triumfowałaby solidarność i zaradność azjatycka. Pomoc zachodnich "krwiopijców" (w rodzaju wyklętego przez premiera Malezji Mohameda Mahathira finansisty George'a Sorosa) nie byłaby potrzebna. Według luźnych na razie założeń, w Unii Azjatyckiej znalazłyby się nie tylko kraje ASEAN, ale i azjatyckie kolosy ekonomiczne - Korea Południowa, Japonia i Chiny. Nowe azjatyckie stowarzyszenie objęłoby państwa zamieszkane dziś przez 1,9 mld ludzi, stałoby się zatem największym blokiem ekonomicznym współczesnego świata.
Więcej możesz przeczytać w 20/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.