Minister edukacji Katarzyna Hall liczy, że we wrześniu do szkoły pójdzie 30 proc. sześciolatków. Ale w wydziałach edukacji największych miast tego nie potwierdzają. Z 4,1 tys. krakowskich rodziców tylko 74 zadeklarowało, że ich sześcioletnie dzieci pójdą do szkoły. We Wrocławiu chce tak zrobić zaledwie 9 proc. rodziców.
Dlaczego tak mało? Dzieci, które pójdą do szkół, uczyć się będą według nowej tzw. podstawy programowej (jest to dokument opisujący, co mają umieć uczniowie na kolejnych etapach edukacji). Zdaniem nauczycieli dla sześciolatków jest ona zbyt wymagająca.
Z kolei dla sześciolatków, które zostaną w zerówkach, nie ma żadnego programu nauczania. MEN nie widzi w tym problemu. - Takie sześciolatki będą brały udział w zajęciach realizowanych według nowej podstawy programowej wychowania przedszkolnego - twierdzą przedstawiciele resortu.
Nowa podstawa to także nowe podręczniki. MEN ma niecałe trzy miesiące na sprawdzenie i wydanie opinii o niemal 200 książkach (zwykle przez rok sprawdzał mniej), które wydawcy pisali w zawrotnym tempie. Efekty pośpiechu już widać. - Większość jest do poprawki - mówi gazecie jeden z ministerialnych rzeczoznawców. Resort twierdzi, że zdąży do września.
Jeszcze przed rokiem, gdy sześciolatek szedł do szkoły, musiał wcześniej przejść szczegółowe testy w poradniach psychologiczno-pedagogicznych. Ale teraz minister Hall zleciła Centrum Metodycznemu Pomocy Psychologiczno-Pedagogicznej opracowanie skróconej wersji testów i przeszkolenie nauczycieli, by to oni je przeprowadzali.
Naukowcy ostrzegają: wychowamy pokolenie, które będzie miał do nas żal, że na nim eksperymentowaliśmy - podkreśla "Metro".