Diametralny zwrot w strategii wyborczej PiS. Jarosław Kaczyński zapowiedział, że wszyscy parlamentarzyści, którzy chcą, mogą kandydować do Parlamentu Europejskiego – dowiedział się „Wprost”. Problem jednak w tym, że posłowie nie palą się już do startu w tych wyborach. – Kaczyński traktuje nas jak karne wojsko. Zostały same ochłapy – mówi jeden z posłów PiS.
Jeszcze miesiąc temu prezes PiS był nieprzejednany. - Poza zupełnie wyjątkowym przypadkiem Zbigniewa Ziobry parlamentarzyści nie powinni kandydować do Parlamentu Europejskiego – zapowiadał twardo. Kilka dni temu Kaczyński złagodził to stanowisko i dał zielone światło do startu w wyborach Jackowi Kurskiemu, Pawłowi Kowalowi i Arkadiuszowi Mularczykowi.
Prawdziwy przełom nastąpił w środę wieczorem podczas posiedzenia zarządu PiS. – Prezes powiedział, że każdy, kto chce, może kandydować. Co więcej, w niektórych okręgach lokalne władze partii będą prawdopodobnie prosić posłów, by wzmocnili listę swoim startem – relacjonuje jeden z członków posiedzenia zarządu.
Problem jednak w tym, że wszystkie tzw. biorące miejsca na listach są już zajęte i parlamentarzyści PiS już nie palą się do startu. – Sytuacja jest idiotyczna. Na ochotnika raczej nikt się już nie zgłosi, bo nikt nie chce kandydować dla samego kandydowania. Gorzej, jeśli partia poprosi kogoś o start. Mówi się, że odmowa może oznaczać problemy z uzyskaniem dobrego miejsca na liście w wyborach do Sejmu. Prezes potraktował nas jak karne wojsko. Jak byli chętni, to mówił „nie". A jak zostały ochłapy, to będzie siłą wciągać na listy – żali się jeden z posłów, który boi się, że zostanie poproszony o start.
Sytuacja, w której lokalne struktury PiS będą nakłaniać posłów do kandydowania, może mieć miejsce m.in. na Śląsku, gdzie chęć startu początkowo zgłaszali posłanka Izabela Kloc i senator Bronisław Korfanty. Kiedy się okazało, że liderem listy PiS ma być politolog Marek Migalski, ich zapał osłabł.
Prawdziwy przełom nastąpił w środę wieczorem podczas posiedzenia zarządu PiS. – Prezes powiedział, że każdy, kto chce, może kandydować. Co więcej, w niektórych okręgach lokalne władze partii będą prawdopodobnie prosić posłów, by wzmocnili listę swoim startem – relacjonuje jeden z członków posiedzenia zarządu.
Problem jednak w tym, że wszystkie tzw. biorące miejsca na listach są już zajęte i parlamentarzyści PiS już nie palą się do startu. – Sytuacja jest idiotyczna. Na ochotnika raczej nikt się już nie zgłosi, bo nikt nie chce kandydować dla samego kandydowania. Gorzej, jeśli partia poprosi kogoś o start. Mówi się, że odmowa może oznaczać problemy z uzyskaniem dobrego miejsca na liście w wyborach do Sejmu. Prezes potraktował nas jak karne wojsko. Jak byli chętni, to mówił „nie". A jak zostały ochłapy, to będzie siłą wciągać na listy – żali się jeden z posłów, który boi się, że zostanie poproszony o start.
Sytuacja, w której lokalne struktury PiS będą nakłaniać posłów do kandydowania, może mieć miejsce m.in. na Śląsku, gdzie chęć startu początkowo zgłaszali posłanka Izabela Kloc i senator Bronisław Korfanty. Kiedy się okazało, że liderem listy PiS ma być politolog Marek Migalski, ich zapał osłabł.