Somalijscy piraci porywający statki i ich załogi dla okupu piorą pieniądze w Dubaju – pisze „The Independent”, powołując się na wyniki dochodzenia przeprowadzonego na zlecenie morskich armatorów.
Według tych źródeł suma okupów, jakie właściciele statków zapłacili piratom w 2008 roku, wyniosła około 80 mln USD. Część została w Somalii, ale wiele milionów zostało wypranych za pośrednictwem systemu bankowego Zjednoczonych Emiratów Arabskich i innych państw Bliskiego Wschodu.
„Ojcami chrzestnymi tych nielegalnych operacji są biznesmeni z Somalii i Bliskiego Wschodu, jak też obywatele państw subkontynentu indyjskiego. Niepotwierdzone doniesienia sugerują, iż część pieniędzy z okupu trafiła do rąk radykalnych ugrupowań muzułmańskich" – pisze brytyjski dziennik.
„W grę wchodzą duże pieniądze, które przestępczym syndykatom dają dostęp do coraz bardziej skomplikowanych przelewów pieniężnych, jak również do nowoczesnej technologii ułatwiającej planowanie i uprawianie morskiego piractwa" – powiedział gazecie Christopher Ledger, dyrektor firmy Idarat Maritime, specjalizującej się w ochronie transportu morskiego.
W toku dochodzenia ustalono, iż gangi piratów planując ataki korzystają z informacji dostępnych dla firm spedycji morskiej. Mają też dostęp do internetu i innych nowoczesnych środków łączności.
„Fasadowe organizacje działające w zmowie z piratami w planowaniu ataków korzystają z informacji dostępnych dla armatorów morskich i mogą mieć dostęp do bazy danych Lloydsa (tzw. Lloyd's List, monitorująca ruchy statków - PAP) oraz innych organizacji jak Jane’s Intelligence, po to, by wiedzieć o działaniach zapobiegawczych wprowadzonych przez firmy spedycji morskiej" – dodaje dziennik.
Dodatkowo piraci zaopatrzyli się w sprzęt pozwalający im prowadzić nasłuch łączności morskiej.
Somalijczycy zajmujący się porywaniem statków i często ginący podczas akcji są tylko ludźmi z pierwszej linii frontu, za którymi kryją się duże przestępcze syndykaty.
„To płotki, prawdziwych rekinów należy szukać w takich miejscach, jak Dubaj, Nairobi i Mombasa" – powiedział gazecie Andrew Mwangura, ekspert w sprawach piractwa morskiego.
PAP
„Ojcami chrzestnymi tych nielegalnych operacji są biznesmeni z Somalii i Bliskiego Wschodu, jak też obywatele państw subkontynentu indyjskiego. Niepotwierdzone doniesienia sugerują, iż część pieniędzy z okupu trafiła do rąk radykalnych ugrupowań muzułmańskich" – pisze brytyjski dziennik.
„W grę wchodzą duże pieniądze, które przestępczym syndykatom dają dostęp do coraz bardziej skomplikowanych przelewów pieniężnych, jak również do nowoczesnej technologii ułatwiającej planowanie i uprawianie morskiego piractwa" – powiedział gazecie Christopher Ledger, dyrektor firmy Idarat Maritime, specjalizującej się w ochronie transportu morskiego.
W toku dochodzenia ustalono, iż gangi piratów planując ataki korzystają z informacji dostępnych dla firm spedycji morskiej. Mają też dostęp do internetu i innych nowoczesnych środków łączności.
„Fasadowe organizacje działające w zmowie z piratami w planowaniu ataków korzystają z informacji dostępnych dla armatorów morskich i mogą mieć dostęp do bazy danych Lloydsa (tzw. Lloyd's List, monitorująca ruchy statków - PAP) oraz innych organizacji jak Jane’s Intelligence, po to, by wiedzieć o działaniach zapobiegawczych wprowadzonych przez firmy spedycji morskiej" – dodaje dziennik.
Dodatkowo piraci zaopatrzyli się w sprzęt pozwalający im prowadzić nasłuch łączności morskiej.
Somalijczycy zajmujący się porywaniem statków i często ginący podczas akcji są tylko ludźmi z pierwszej linii frontu, za którymi kryją się duże przestępcze syndykaty.
„To płotki, prawdziwych rekinów należy szukać w takich miejscach, jak Dubaj, Nairobi i Mombasa" – powiedział gazecie Andrew Mwangura, ekspert w sprawach piractwa morskiego.
PAP