Airbus linii Yemenia rozbił się w nocy z poniedziałku na wtorek na Oceanie Indyjskim, u wybrzeży Komorów, z ponad 150 osobami na pokładzie. Leciał ze stolicy Jemenu, Sany, gdzie pasażerowie z Francji przesiedli się do feralnego samolotu. Rozbił się niedługo przed lądowaniem w komoryjskiej stolicy, Moroni.
"Domagam się, by ta tragedia była traktowana tak samo, jak to stało się po katastrofie samolotu, który leciał z Brazylii do Francji. Żeby podjęto te same środki, użyto takich samych sił, z taką samą intensywnością poszukiwano winnych" - mówił Salord w konsulacie w czasie spotkania ok. 40 przedstawicielami społeczności komoryjskiej, licznej w Marsylii.
Uczynił w ten sposób aluzję do katastrofy airbusa linii Air France z 228 osobami na pokładzie, do której doszło 1 czerwca. Francja bardzo zaangażowała się w poszukiwania wraku i ofiar oraz ustalanie przyczyn tragedii.
Jak zaznaczył konsul, o tym, że Paryż inaczej traktuje obie katastrofy, świadczy fakt, że dotąd nie zaproponowano samolotu do transportu rodzin ofiar. "To nie do rodzin należą takie kroki, to sprawa administracji Francji i jej konsulatu" - zaznaczył.
Francuskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, pytane przez AFP, zapewniło, że "francuskie władze są w pełnej mobilizacji, żeby pomóc rodzinom ofiar" katastrofy u wybrzeży Komorów, w takim samym stopniu, jak było to przy wypadku samolotu Air France.
Resort poinformował, że z francuskich terytoriów Majotta i Reunion wysłane zostały "znaczne siły powietrzne i morskie, których celem jest znalezienie ewentualnych ocalonych i ciał ofiar". Przypomniał, że na miejsce katastrofy udał się francuski sekretarz stanu ds. współpracy Alain Joyandet. Na pokładzie jego samolotu do Paryża wyleciała już z Moroni nastoletnia dziewczynka, jedyna jak dotąd osoba ocalała z katastrofy.
ND, PAP