Dzięki Hugo Chavezowi wiadomo przynajmniej, jaki jest symbol kapitalizmu. Jest nim golf. A walka z nim nabiera wymiaru uniwersalnej wojny uciskanej biedoty z uprzywilejowanymi burżujami.
Każdy populistyczny system wymaga istnienia wroga. A także symbolu tego wroga. Gra w golfa jest rzeczywiście rozrywką bardziej elitarną niż plebejską. W dodatku w Wenezueli pola golfowe wybudowano z myślą o Amerykanach.
Pole golfowe jest zatem idealnym polem do popisu dla boskiego Hugo. Choć nie można mu przy okazji odmówić racji - budowanie pól golfowych na terenach roponośnych to faktycznie kosztowny kaprys. Także argument "mieszkaniowy" brzmi logicznie.
Sęk w tym, że sprawę można było załatwić w inny sposób - po prostu po cichu zmieniając lokalizację "siedlisk burżuazji". Ale wówczas pies z kulawą nogą by się tym nie zainteresował. A tak Chavez mógł po raz kolejny odegrać rolę troskliwego ojca biednego ludu. Nie odpuszczając sobie przy okazji ataku na Amerykanów.
Pole golfowe jest zatem idealnym polem do popisu dla boskiego Hugo. Choć nie można mu przy okazji odmówić racji - budowanie pól golfowych na terenach roponośnych to faktycznie kosztowny kaprys. Także argument "mieszkaniowy" brzmi logicznie.
Sęk w tym, że sprawę można było załatwić w inny sposób - po prostu po cichu zmieniając lokalizację "siedlisk burżuazji". Ale wówczas pies z kulawą nogą by się tym nie zainteresował. A tak Chavez mógł po raz kolejny odegrać rolę troskliwego ojca biednego ludu. Nie odpuszczając sobie przy okazji ataku na Amerykanów.