Wybuch nastąpił przed kwaterą główną dowodzonych przez NATO sił ISAF, w dzielnicy, w której znajdują się ambasady wielu krajów, m.in. USA i W. Brytanii, a także siedziba afgańskiego prezydenta. Nad okolicą wznosił się słup dymu.
Po wybuchu na ulicach widać było wielu zakrwawionych i zszokowanych Afgańczyków. Przed wejściem do kwatery NATO było wiele dzieci, które sprzedają tam gumę do żucia - podali świadkowie.
Do odpowiedzialności za zamach przyznali się talibowie, którzy poinformowali, że celem była ambasada USA, ale zamachowcy nie mieli do niej dostępu. Rzecznik talibów Zabihullah Mudżahid oświadczył, że zamachowiec zdetonował 500 kg materiałów wybuchowych. Wcześniej Mudżahid twierdził, że zginęło kilku zagranicznych żołnierzy, ale nie zostało to potwierdzone.
Do wybuchu doszło na kilka dni przed wyborami prezydenckimi i do rad prowincji, planowanymi na 20 sierpnia. Talibowie wzywali do bojkotu głosowania i grozili odwetem tym, którzy wezmą w nim udział. Zamach potępił prezydent Afganistanu Hamid Karzaj, który zaznaczył, że przemoc nie powstrzyma Afgańczyków przed oddaniem głosu.
Sobotnia eksplozja to pierwszy na taką skalę atak od lutego, gdy talibowie przeprowadzili skoordynowane zamachy na budynki rządowe w centrum Kabulu, zabijając ok. 20 ludzi.
pap, em