Deklaracja Camerona zirytowała część eurosceptyków z partii Camerona, którzy zauważyli, że skoro obiecywał referendum, to powinien się tego trzymać. Cameron znalazł się wobec konieczności delikatnego wyważenia - utrzymania zadowolenia eurosceptyków i niewchodzenia w konflikt z krajami unijnymi, jeśli, jak można oczekiwać, konserwatyści wygrają w czerwcu przyszłego roku wybory.
Negocjacje zamiast sabotażuCameron zadeklarował, że jeśli zostanie premierem, jego rząd będzie aktywnym członkiem UE. - Moim celem nie jest frustrowanie ani sabotaż działania Unii Europejskiej - podkreślił. Torysi będą starali się wynegocjować wyłączenie Wielkiej Brytanii z niektórych obszarów unijnego prawodawstwa socjalnego i dotyczącego zatrudnienia, odzyskać uprawnienia w obszarze prawa karnego i zabiegać o całkowite wyłączenie Wielkiej Brytanii z unijnej karty praw podstawowych. - Będziemy działać bez pośpiechu, negocjować twardo, cierpliwie, z szacunkiem i nastawieniem, że w ciągu kadencji parlamentarnej uzyskamy zwrot uprawnień - dodał. Zapowiedział również, że konserwatyści będą się starali doprowadzić do tego, by w przyszłości przekazanie UE jakichkolwiek uprawnień musiało się odbyć na drodze referendum w Wielkiej Brytanii.
Twardo o budżecie
Konserwatyści chcą uchwalenia ustawy o suwerenności Zjednoczonego Królestwa, by jasno zaznaczyć, że wyższą od Brukseli instancją w Wielkiej Brytanii jest jej parlament. Cameron zapowiedział też, że konserwatyści będą chcieli twardych ustaleń finansowych w sprawie unijnego budżetu, "zapewniających, że Brytania nie będzie płacić więcej, niż wynosi jej sprawiedliwa część". Szczególną uwagę torysi chcą zwrócić na obszar regulacji finansowych, na którym, jak zapowiada Cameron, będą bronić "konkurencyjności londyńskiego City".
PAP, arb