Steinbach wyjaśniła, że wstrzymując się z formalnym zgłoszeniem jej kandydatury, prezydium BdV bierze wzgląd na sytuację nowego rządu, który "być może musi się jeszcze odnaleźć". - Rząd ma okazję naradzić się nad tym przez Święta Bożego Narodzenia. To święto pojednania. Z optymizmem patrzę w przyszłość - powiedziała Steinbach.
"Test dla demokracji"
We wtorek władze Związku Wypędzonych postanowiły odłożyć oficjalne nominowanie Steinbach do rady fundacji, która ma stworzyć w Berlinie muzeum poświęcone wysiedleniom Niemców. Jej wejściu do tego gremium sprzeciwia się szef MSZ, liberał Guido Westerwelle ze względu - jak tłumaczy - na dobro stosunków z Polską, krytyczną wobec Eriki Steinbach. BdV domaga się od rządu federalnego rozwiązania tego sporu, argumentując, że ma prawo do swobodnej decyzji w sprawie swych przedstawicieli w fundacji. - Chcemy takiego samego prawa, jakie mają Kościoły ewangelicki i katolicki, które również mają przedstawicieli w fundacji. Nie sądzę, by ktokolwiek wskazywał Kościołom, kogo miały nominować. My mamy takie same prawa, chcemy swobodnie dokonać nominacji. Dlatego ta sprawa to test dojrzałości naszej demokracji - powiedziała Steinbach.
Mówmy sobie prawdę
Steinbach zaznaczyła, że nie jest jej najważniejszym celem życiowym zasiadać w radzie fundacji. - Mam inne możliwości wywierania wpływu - powiedziała. - Ale mój Związek nie zaakceptuje tego, w jaki sposób traktowany jest przez część klasy politycznej. Jej zdaniem, Westerwelle powtarza błędy swojego poprzednika, socjaldemokraty Franka-Waltera Steinmeiera, który również sprzeciwiał się jej powołaniu do władz muzeum wysiedleń. - To nie służy stosunkom polsko-niemieckim. Przeciwnie: to szkodzi. Ministrowie spraw zagranicznych mają za zadanie wyjaśniać sąsiadom, co dzieje się w ich krajach. Pojednanie w Europie będzie możliwe tylko wtedy, gdy wszyscy będziemy mówić prawdę i będziemy mieć wobec siebie zrozumienie - oceniła.
PAP, arb