Wybór Hermana Van Rompuya na przewodniczącego Rady Europejskiej i Catherine Ashton na szefową dyplomacji UE wskazuje, że wejście w życie Traktatu Lizbońskiego nie ułatwi procesu podziału stanowisk w Unii - zauważa piątkowy "Financial Times". Ich wybór pokazuje też, zdaniem dziennika, jak wielką rolę w polityce Unii Europejskiej będzie odgrywał Parlament Europejski.
"FT" przypomina, że dwie największe grupy polityczne w PE, centroprawicowa Europejska Partia Ludowa oraz socjaliści, nalegały na zachowanie równowagi politycznej w obsadzie nowych funkcji. Oznaczało to, że szefem unijnej dyplomacji musi zostać polityk z lewicy - a tutaj pole wyboru było niewielkie. W kwestii stanowiska prezydenta UE z kolei małe państwa opierały się, by objął ją przedstawiciel wielkich państw, takich jak Wielka Brytania czy Francja.
Van Rompuy ani Ashton nie są "wielkimi postaciami politycznymi o międzynarodowej reputacji", ale klasycznymi kompromisowymi kandydatami - przyznaje "FT". Ich wybór wielu obserwatorów uznało za oznakę niezdolności UE do zaznaczenia swego miejsca na arenie międzynarodowej. Pierwszą reakcją w Waszyngtonie był szok i rozczarowanie.
Jednak z drugiej strony - wskazuje dziennik - oboje mają opinię osób kompetentnych i zdolnych do manewrowania wśród potencjalnych raf unijnej polityki i wewnątrz unijnych instytucji: w Radzie Europejskiej, Komisji Europejskiej, i - co może okazać się najważniejsze - w europarlamencie.PAP