Na pozór dzieli ich wszystko - jeden jest prezydentem USA, drugi może liczyć na 1 procent głosów w wyborach na prezydenta Polski. Jeden jest czarnoskóry, drugi nawet po wizycie na solarium wciąż pozostaje blady. Jeden jest prawnikiem z wykształcenia, a drugi wolał historię. Mimo to Barack Obama (czyli ten pierwszy) jest według Tomasza Nałęcza (tego drugiego) dowodem na to, że... profesor walcząc o prezydenturę w Polsce nie jest bez szans.
Tomasz Nałęcz postanowił wykorzystać fakt, że pozostałe partie ociągają się ze zgłaszaniem własnych kandydatów na prezydenta i już w tę sobotę zacznie reklamować się na ulicach stolicy. Na billboardzie towarzyszy mu Barack Obama. Dlaczego? Wyjaśniają to dwa napisy. Jeden głosi, że „Gdyby Obama uwierzył w sondaże nie zostałby prezydentem", a drugi, że: „Gdyby Nałęcz uwierzył w sondaże, nie wystartowałby". Mimo tak daleko posuniętej wiary w zwycięstwo swojego kandydata SdPL i PD przezornie zaczynają kampanię w dniu, w którym swojego kandydata przedstawi światu SLD zdradzając kto stanie w szranki z Lechem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem i tłumacząc dlaczego będzie to Jerzy Szmajdziński. Bo chociaż Nałęcz niczym Obama sukces ma w kieszeni to jednak Wojciech Filemonowicz, szef Socjaldemokracji Polskiej woli być "krok przed sojuszem". W sumie nic dziwnego - w końcu Szmajdziński to zdaniem niektórych polityków lewicy polski odpowiednik Johnna Kennedy'ego. Walka może być więc bardzo zacięta.
"Rzeczpospolita", arb