Nie da się uciec od sejmowej komisji hazardowej. Telewizyjne stacje informacyjne, niektóre stacje radiowe i dzienniki zachowują się tak, jakby w Polsce i na całym Świecie nie działo się nic ważniejszego, niż przesłuchania Mariusza Kamińskiego, Jacka Cichockiego, czy Zbigniewa Chlebowskiego. Internet jest również pełny analiz i opracowań, komentarzy i domniemań o tym, kto był zamieszany w lobbing na rzecz takich, a nie innych zapisów ustaw, a przede wszystkim - kto dopuścił do przecieku informacji do podejrzanych (?) i objętych akcją CBA. Niestety, w te rozgrywki i dmuchane analizy bawią się również poważni publicyści, a nie tylko anonimowi internauci.
Warto pamiętać o dwóch sprawach; Po pierwsze - głównym zadaniem komisji nie jest to, kto i kiedy dopuścił do wycieku informacji o prowadzonym śledztwie CBA. Zadanie komisji jest określone dużo szerzej, ma ona się zająć wszelkimi aspektami przygotowania, prowadzenia prac legislacyjnych nad ustawami hazardowymi. Po drugie - prawą ewentualnego wycieku informacji zajmuje się prokuratura. I tam znajdzie się rozwiązanie sprawy, a nie przed komisją śledczą. Komisja śledcza może być w tym przypadku ciałem doradczym dla prokuratury, ale już widzimy, że jej prace od strony prawnej, a także ustalenia faktycznego przebiegu zdarzeń, a przede wszystkim, problemów związanych z procesem legislacyjnym, zakończą się klęską.
Nie interesują mnie żadne kalendaria Jacka Cichockiego, Mariusza Kamińskiego, czy premiera Donalda Tuska, jak również billingi telefoniczne, czy analizy podsłuchów, rozbieżności w materiałach, notatkach. Dopóki te dokumenty nie nabiorą mocy dowodowej, a nie wiemy, czy w ogóle nabiorą, dopóty ich wartość jest czysto hipotetyczna.
Rozsądni obserwatorzy prac komisji sejmowej zdają sobie doskonale sprawę, że rozgrywający się dzień w dzień spektakl medialny jest tak naprawdę rozgrywką polityczną. Głównym celem działania komisji sejmowej nie jest wyjaśnienie ani spraw związanych z legislacją, czy lobbingiem środowisk firm hazardowych, nie jest również sprawa wyjaśnienia, na ile politycy PiS i PO ulegali wpływom różnych grup interesów branży hazardowej, nie jest również ważne kto był na początku łańcuszka przeciekowego, czy doszło do korupcji, czy nie. Spektakl dotyczy tego, czy uda się "dorwać króliczka", czyli premiera Donalda Tuska, a szerzej, czy uda się powtórzyć scenariusz znany z komisji Rywina.
Afera Rywina, "matka" wszystkich afer i prace komisji związanej z jej wyjaśnieniem, były początkiem końca sprawowania rządu przez Sojusz Lewicy Demokratycznej - i były tak naprawdę początkiem prawdziwej politycznej kariery zarówno braci Kaczyńskich jak i Donalda Tuska. I teraz Prawo i Sprawiedliwość usiłuje ten scenariusz powtórzyć, licząc, że udowodnienie winy (jakiejkolwiek winy...) Donaldowi Tuskowi i innym politykom Platformy Obywatelskiej, utoruje drogę Lechowi Kaczyńskiemu do reelekcji, a później da zwycięstwo parlamentarne PiS. Tylko, że scenariusz tego remake'u jest dość nieudolnie napisany, a i aktorzy nie są tej samej klasy, co w oryginale.
Donald Tusk zareagował szybko (może nawet zbyt szybko, dalej uważam odsunięcie Grzegorza Schetyny za poważny błąd), odsuwając polityków i swoich współpracowników na bocznicę. PO wymodelowało tak pracę komisji, że praktycznie nie ma szans na to, aby mogła ona cokolwiek udowodnić. Świadczy o tym to, że jak do tej pory, a przesłuchano już kilkunastu świadków, nie został przez członków komisji skierowany żaden wniosek do prokuratury z podejrzeniem o dokonanie przestępstwa przez któregokolwiek z zeznających.
Wyjątkowo Platformie Obywatelskiej pomógł... Mariusz Kamiński, były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Przychylni PiS obserwatorzy i komentatorzy wpadli w zachwyt, jak to Kamiński wypadł wspaniale i wiarygodnie przez komisją. Jego zeznania układały się w spójną, prostą i logiczną całość, co jak na własny użytek nazwałem "powiastką". Niestety, nie była to powiastka na miarę "Kandyda" Woltera, lecz dobrze przygotowane polityczne i medialne wystąpienie. Zwolennicy Kamińskiego usilnie próbują udowodnić i przekonać wszystkich, że Mariusz Kamiński jest apolitycznym, niezależnym urzędnikiem państwowym, o nieposzlakowanej opinii i jego intencje są czyste i jasne. Szkoda tylko, że na początku swoje wypowiedzi przed komisją wyraźnie zaznaczył, że przyszedł do premiera i przekazał mu informację, ponieważ miał to być test na przywództwo dla Donalda Tuska.
Kamiński próbował rozegrać aferę hazardową politycznie. Nie zrobił tego sam, ani z własnej inicjatywy - jest na to "za krótki". Inspiracje i sterowanie musiało być zupełnie w innym miejscu, można się domyślić, że była to siedziba Prawa i Sprawiedliwości, na ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie. Mam jednak wrażenie, że pomysł wykorzystania politycznego całej sprawy zrodził się ad hoc, w momencie, kiedy okazało się, że działania CBA, cała akcja przeciwko hazardowym lobbystom, posłom i urzędnikom Platformy Obywatelskiej została jak wiele innych po prostu schrzaniona. Logiczne by było, że informacja o nieprawidłowościach w sferze prac nad ustawą hazardową, skierowana do premiera powinna być powiązania ze złożeniem stosownych wniosków do prokuratury, z zatrzymaniami i pierwszymi przesłuchaniami. Nic takiego się nie stało - informacje o prowadzonej przez CBA akcji i dochodzeniu musiały wyciec do zainteresowanych wcześniej (nie z Kancelarii Premiera), a Kamiński ratując sytuację, postanowił wykorzystać sprawę politycznie, szachując premiera i jednocześnie poprzez swojego "szczura" wypuszczając przeciek do "Rzeczpospolitej".
Obserwatorzy prac komisji, ci szukający winy Donalda Tuska - nie tylko winy "przeciekowej", ale odpowiedzialności za całą aferę, usiłują przekonać nas, że zeznania Kamińskiego, Cichockiego i Chlebowskiego i wcześniej wiceministra finansów, Jacka Kapicy, potwierdzają, że wiedza o aferze, jej mechanizmach została wzbogacona. Nic podobnego - jest to w dalszym ciągu wiedza wirtualna, bez żadnego znaczenia prawnego. Nie dowiedzieliśmy się ani niczego nowego, ani niczego, co by miało znaczenie prawne, procesowe. Na podstawie dotychczasowych zeznań nie można nikomu postawić żadnych zarzutów, ponieważ jak do tej pory nie udowodniono nikomu złamania prawa. Choć nie da się ukryć, że u kilku bohaterów afery da się zauważyć brud za uszami...
Prace komisji hazardowej nie zakończą się takim efektem, jak praca komisji do spraw korupcji Lwa Rywina. Partia rządząca i sam premier odbudowują wyniki sondażowe. PO, pomimo roszad, jakie dokonał Donald Tusk utrzymuje spójność i homogeniczność postaw, nie zagraża jej rozłam, ani nawet jednostkowe odejścia. Premier zapewne stanie do wyścigu prezydenckiego - i go wygra. Należy pamiętać, że afera Rywina rozgrywała się głównie wewnątrz SLD - afera hazardowa to próba destabilizacji PO z zewnątrz. I to się nie uda...
Nie interesują mnie żadne kalendaria Jacka Cichockiego, Mariusza Kamińskiego, czy premiera Donalda Tuska, jak również billingi telefoniczne, czy analizy podsłuchów, rozbieżności w materiałach, notatkach. Dopóki te dokumenty nie nabiorą mocy dowodowej, a nie wiemy, czy w ogóle nabiorą, dopóty ich wartość jest czysto hipotetyczna.
Rozsądni obserwatorzy prac komisji sejmowej zdają sobie doskonale sprawę, że rozgrywający się dzień w dzień spektakl medialny jest tak naprawdę rozgrywką polityczną. Głównym celem działania komisji sejmowej nie jest wyjaśnienie ani spraw związanych z legislacją, czy lobbingiem środowisk firm hazardowych, nie jest również sprawa wyjaśnienia, na ile politycy PiS i PO ulegali wpływom różnych grup interesów branży hazardowej, nie jest również ważne kto był na początku łańcuszka przeciekowego, czy doszło do korupcji, czy nie. Spektakl dotyczy tego, czy uda się "dorwać króliczka", czyli premiera Donalda Tuska, a szerzej, czy uda się powtórzyć scenariusz znany z komisji Rywina.
Afera Rywina, "matka" wszystkich afer i prace komisji związanej z jej wyjaśnieniem, były początkiem końca sprawowania rządu przez Sojusz Lewicy Demokratycznej - i były tak naprawdę początkiem prawdziwej politycznej kariery zarówno braci Kaczyńskich jak i Donalda Tuska. I teraz Prawo i Sprawiedliwość usiłuje ten scenariusz powtórzyć, licząc, że udowodnienie winy (jakiejkolwiek winy...) Donaldowi Tuskowi i innym politykom Platformy Obywatelskiej, utoruje drogę Lechowi Kaczyńskiemu do reelekcji, a później da zwycięstwo parlamentarne PiS. Tylko, że scenariusz tego remake'u jest dość nieudolnie napisany, a i aktorzy nie są tej samej klasy, co w oryginale.
Donald Tusk zareagował szybko (może nawet zbyt szybko, dalej uważam odsunięcie Grzegorza Schetyny za poważny błąd), odsuwając polityków i swoich współpracowników na bocznicę. PO wymodelowało tak pracę komisji, że praktycznie nie ma szans na to, aby mogła ona cokolwiek udowodnić. Świadczy o tym to, że jak do tej pory, a przesłuchano już kilkunastu świadków, nie został przez członków komisji skierowany żaden wniosek do prokuratury z podejrzeniem o dokonanie przestępstwa przez któregokolwiek z zeznających.
Wyjątkowo Platformie Obywatelskiej pomógł... Mariusz Kamiński, były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Przychylni PiS obserwatorzy i komentatorzy wpadli w zachwyt, jak to Kamiński wypadł wspaniale i wiarygodnie przez komisją. Jego zeznania układały się w spójną, prostą i logiczną całość, co jak na własny użytek nazwałem "powiastką". Niestety, nie była to powiastka na miarę "Kandyda" Woltera, lecz dobrze przygotowane polityczne i medialne wystąpienie. Zwolennicy Kamińskiego usilnie próbują udowodnić i przekonać wszystkich, że Mariusz Kamiński jest apolitycznym, niezależnym urzędnikiem państwowym, o nieposzlakowanej opinii i jego intencje są czyste i jasne. Szkoda tylko, że na początku swoje wypowiedzi przed komisją wyraźnie zaznaczył, że przyszedł do premiera i przekazał mu informację, ponieważ miał to być test na przywództwo dla Donalda Tuska.
Kamiński próbował rozegrać aferę hazardową politycznie. Nie zrobił tego sam, ani z własnej inicjatywy - jest na to "za krótki". Inspiracje i sterowanie musiało być zupełnie w innym miejscu, można się domyślić, że była to siedziba Prawa i Sprawiedliwości, na ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie. Mam jednak wrażenie, że pomysł wykorzystania politycznego całej sprawy zrodził się ad hoc, w momencie, kiedy okazało się, że działania CBA, cała akcja przeciwko hazardowym lobbystom, posłom i urzędnikom Platformy Obywatelskiej została jak wiele innych po prostu schrzaniona. Logiczne by było, że informacja o nieprawidłowościach w sferze prac nad ustawą hazardową, skierowana do premiera powinna być powiązania ze złożeniem stosownych wniosków do prokuratury, z zatrzymaniami i pierwszymi przesłuchaniami. Nic takiego się nie stało - informacje o prowadzonej przez CBA akcji i dochodzeniu musiały wyciec do zainteresowanych wcześniej (nie z Kancelarii Premiera), a Kamiński ratując sytuację, postanowił wykorzystać sprawę politycznie, szachując premiera i jednocześnie poprzez swojego "szczura" wypuszczając przeciek do "Rzeczpospolitej".
Obserwatorzy prac komisji, ci szukający winy Donalda Tuska - nie tylko winy "przeciekowej", ale odpowiedzialności za całą aferę, usiłują przekonać nas, że zeznania Kamińskiego, Cichockiego i Chlebowskiego i wcześniej wiceministra finansów, Jacka Kapicy, potwierdzają, że wiedza o aferze, jej mechanizmach została wzbogacona. Nic podobnego - jest to w dalszym ciągu wiedza wirtualna, bez żadnego znaczenia prawnego. Nie dowiedzieliśmy się ani niczego nowego, ani niczego, co by miało znaczenie prawne, procesowe. Na podstawie dotychczasowych zeznań nie można nikomu postawić żadnych zarzutów, ponieważ jak do tej pory nie udowodniono nikomu złamania prawa. Choć nie da się ukryć, że u kilku bohaterów afery da się zauważyć brud za uszami...
Prace komisji hazardowej nie zakończą się takim efektem, jak praca komisji do spraw korupcji Lwa Rywina. Partia rządząca i sam premier odbudowują wyniki sondażowe. PO, pomimo roszad, jakie dokonał Donald Tusk utrzymuje spójność i homogeniczność postaw, nie zagraża jej rozłam, ani nawet jednostkowe odejścia. Premier zapewne stanie do wyścigu prezydenckiego - i go wygra. Należy pamiętać, że afera Rywina rozgrywała się głównie wewnątrz SLD - afera hazardowa to próba destabilizacji PO z zewnątrz. I to się nie uda...