O skali zniszczeń świadczy fakt, że podczas akcji ratowniczej, w środę, wydobyto tylko jedną żywą osobę - 13-letnią dziewczynkę. Do pozostałych ofiar ratownicy dotarli w czwartek - ciała są w stanie uniemożliwiającym identyfikację.
Z uwagi na ryzyko zawalenia się sąsiednich domów, ich mieszkańców ewakuowano. Z miejsca katastrofy wycofano ciężki sprzęt i dalsze poszukiwania prowadzone są ręcznie.
Nie wiadomo, ile jeszcze ofiar może być pod gruzami. Belgijskie media mówią o co najmniej trzech-czterech osobach. Kamienica, choć w centrum miasta, była zdegradowana i zamieszkana w dużej mierze przez studentów i imigrantów, więc brak wiarygodnych danych o tym, ile osób było w poszczególnych mieszkaniach. Kilkanaście rodzin twierdzi, że od środy nie ma kontaktu z bliskimi, którzy mogli przebywać w kamienicy. "Trudno jest sprecyzować liczbę poszukiwanych. Normalnie jest tam dużo młodych ludzi. Czy wszyscy tam byli? Spali u siebie, czy u swoich znajomych? A może mieli gości w swoich mieszkaniach?" - pytał retorycznie przedstawiciel władz miasta Pierre Reuter.
Według rzecznika belgijskiego MSW, co najmniej 21 osób zostało rannych, w tym trzy są w stanie krytycznym. Miejsce tragedii odwiedzili już król Belgów Albert II oraz premier Yves Leterme. Była to największa katastrofa w Belgii od 2004 roku, kiedy to na skutek awarii w zakładach przemysłowych Ghislenghien na wschodzie kraju zginęły 24 osoby, a 132 odniosły obrażenia.
PAP, dar