Według niej, 24 lipca 2003 r., gdy porywacze kolejny raz zażądali okupu, wsiadła razem z mężem do samochodu i jechała zgodnie z instrukcjami porywaczy: z Drobina do Płońska, do Warszawy, na trasę AK, gdzie miała wyrzucić torbę z okupem. - Policja jechała za nami. Nie mieli podsłuchu na telefonie porywaczy ani naszym. To mąż do nich dzwonił i przekazywał, co porywacze mówili nam. Gdy wyrzuciliśmy torbę z pieniędzmi przez okno, policja tego nie widziała. Potem nas podejrzewali, że przejęliśmy te pieniądze - mówiła.
- Policjanci bezmyślnie jechali za nami. Gdyby mieli podsłuch, wiedzieliby, że nie powinni tak jechać, jechaliby przed nami i mogliby zatrzymać sprawców - dodała. Największy żal do policji ma ona za to, że funkcjonariusze nie pojechali nawet na miejsce wyrzucenia pieniędzy, by zabezpieczyć ślady.
Olewnik powiedziała, że MSW nie zgodziło się na przeprowadzenie konfrontacji między Danutą Olewnik i jej mężem oraz policjantami na temat przebiegu całego zdarzenia. - W piśmie do prokuratury powołano się "na dobro policji" - powiedział pełnomocnik kobiety, mec. Bogdan Borkowski. Szef komisji Marek Biernacki z PO zapewnił, że komisja będzie interweniować w sprawie. Według eksperta komisji Jerzego Stańczyka, może chodzić jedynie o zapewnienie tym policjantom ochrony ich danych i wizerunków, bo są to policjanci niejawni.Danuta Olewnik oświadczyła również, że do dziś, że uwierzyła policji, która przekonywała w 2003 r., iż anonim wskazujący na sprawców porwania jest fałszywym tropem. Siostra zamordowanego przez bandytów Krzysztofa Olewnika zeznała, że napisany odręcznie anonim trafił do firmy Włodzimierza Olewnika w styczniu lub lutym 2003 r. - gdy Krzysztof jeszcze żył. Nieujawniony do dziś autor listu pisał, że "dotarło do jego uszu", że Krzysztofowi Olewnikowi grozi niebezpieczeństwo, że jest przetrzymywany w pobliżu Nowego Dworu Maz., że może zginąć i że ze sprawą ma coś wspólnego Ireneusz P. "Bokser" i Robert Pazik. - Natychmiast zawiadomiliśmy policję o tym liście i na własną rękę jeździliśmy po okolicach Nowego Dworu, po lasach, polach i wsiach. Policja powiedziała mi jednak, że ten anonim to bzdura, że Pazik i K. absolutnie nie mają z tym nic wspólnego, są cały czas podsłuchiwani. Do dziś mam do siebie żal, że im uwierzyłam, że przestaliśmy jeździć do Nowego Dworu. Może natrafilibyśmy na jakiś ślad - mówiła.
Olewnik twierdzi również, że porywacze jej brata Krzysztofa wiedzieli o wszystkim, co się dzieje w domu porwanego, m.in. o szczegółach ustaleń poczynionych przez rodzinę. Zeznając przed sejmową komisją śledczą Danuta Olewnik przytoczyła pewne zdarzenie. W domu była tylko rodzina, jeden pracownik detektywa Rutkowskiego oraz przyjaciel rodziny Jacek Krupiński z żoną. Wtedy zadzwonili porywacze, odtwarzając nagrany głos Krzysztofa Olewnika z poleceniem, aby żona Krupińskiego i jeszcze jedna osoba pojechali w określone miejsce z okupem. - Zaproponowałam wtedy, że to ja się przebiorę za żonę Jacka i pojadę tam. Po kilkunastu minutach był kolejny telefon z komunikatem: tylko żadnych przebierańców. Albo ktoś im mówił, albo mieliśmy podsłuch - oceniła Danuta Olewnik.
PAP, arb