Dwa tygodnie temu w mieszkaniu Marcina Rosoła pojawili się funkcjonariusze CBA. Zażądali wydania komputerów i pendrive'ów. Z ustaleń „Wprost” wynika, że na pół godziny przed odwiedzinami funkcjonariusze Biura zadzwonili do Rosoła z zapowiedzią swojej wizyty. - Mogło dojść do ujawnieniem planu czynności śledczych objętych tajemnicą – uważa były szef ABW Andrzej Barcikowski.
Dwa dni po tym zdarzeniu rzecznik CBA Jacek Dobrzyński wyjaśniał, że przeszukanie nie było konieczne, bo Rosół dobrowolnie wydał sprzęt, o który chodziło. Z ustaleń „Wprost" wynika, że funkcjonariusze Biura ok. siódmej rano zadzwonili do Rosoła… z pytaniem, czy jest w domu, oraz z zapowiedzią swojej wizyty. - Pan Marcin Rosół nie przebywał w miejscu stałego zameldowania. Dlatego też funkcjonariusze CBA telefonicznie ustalili miejsce jego pobytu. Oczywiste jest, że nie uprzedzali go o formie, a tym bardziej o celu wizyty – mówi „Wprost" Dobrzyński.
Z naszych informacji wynika, że wyglądało to trochę inaczej. Odebrawszy telefon, przerażony Rosół, spytał, czy idą go aresztować oraz czy ma szykować szczoteczkę do zębów i żegnać z żoną i córeczką, która urodziła mu się trzy miesiące temu. Funkcjonariusz odpowiedział, że nie i że dostanie tylko postanowienie prokuratury o żądaniu wydania rzeczy. Kiedy przyjechali, Rosół odebrał postanowienie i dobrowolnie wydał dwa komputery i pendrive’y! Na koniec zaparzył jeszcze funkcjonariuszom kawę.
– Ostrzeżenie o żądaniu wydania rzeczy jest ujawnieniem planu czynności śledczych, które są objęte tajemnicą. To tak jakby wysłać świadkowi pytania przed przesłuchaniem. Jeśli coś takiego miało miejsce, to jest to dziwne – komentuje w rozmowie z „Wprost" były szef ABW Andrzej Barcikowski. Z naszych informacji wynika, że z wizytą u Marcina Rosoła byli starzy funkcjonariusze Biura, służący jeszcze od czasów Mariusza Kamińskiego.