Kornelia Marek miała być drugą Justyną Kowalczyk. Zamiast tego została polskim Benem Johnsonem. Ów kanadyjski lekkoatleta był w swoim czasie bohaterem najgłośniejszej afery dopingowej – dzięki „wspomagaczom” najpierw znalazł się na sportowym Olimpie jako złoty medalista olimpijski, a potem trafił do piekła – w 1993 roku został dożywotnio zdyskwalifikowany. Różnica jest taka, że Johnson faszerował się sterydami żeby być najlepszym na świecie, a Marek dzięki dopingowi otarła się o pierwszą dziesiątkę w swojej konkurencji.
Dziś Johnson przekonuje, że doping biorą (prawie) wszyscy, a on miał po prostu pecha bo dał się złapać. Na antenie TVN24 radził Kornelii Marek żeby szła w zaparte i wzięła dobrego adwokata. Kornelia na nasze nieszczęście posłuchała, przez co wszyscy byliśmy świadkami niezwykle żenującego widowiska podczas konferencji prasowej zawodniczki.
Kornelia w blasku fleszy stanęła przed dziennikarzami i zamiast posypać głowę popiołem stwierdziła, że czuje się winna bo… za bardzo zaufała ludziom. – Teraz już nikomu nie ufam – dramatyzowała sportsmenka według której doping został jej podstępnie podany przez fizjoterapeutę w postaci niegroźnie wyglądającej kroplówki. Żeby było śmieszniej fizjoterapeuta według Marek też jest bez winy. Wychodziło z tego że doping został jej podany w wyniku jakiegoś wyrafinowanego spisku wrażych sił. Najpewniej zrobiła to jakaś zazdrosna rywalka, a może nawet prezes PKOL-u Piotr Nurowski, który podmienił kroplówki fizjoterapeucie z powodu żądzy sukcesu. Pewnikiem chciał się pochwalić że Marek zamiast 23 miejsca zajęła 11 i stąd całe zamieszanie. Bez sensu? Cóż – nikt nie mówił, że iść w zaparte będzie łatwo.
Obserwowałem wijącą się jak piskorz Kornelię Marek czując na przemian złość i litość. Podczas olimpiady w Vancouver Marek nie biegała po trasach w swoim domowym dresie tylko w kombinezonie, na którym znajdowało się godło mojego kraju. Nie reprezentowała tam siebie, ani nawet rodziny Marków ale Polskę. I – jako jedyna zawodniczka przyłapana podczas olimpiady na dopingu nie zaprezentowała jej zbyt dobrze. Za to należałoby się jakieś „przepraszam", którego zawodniczka z siebie nie wykrztusiła – dlatego byłem zły.
Złość jednak szybko ustąpiła miejsca litości. Bo Marek, wspomagająca się groźnymi dla jej zdrowia medykamentami po to tylko, by zająć 11 miejsce jest smutnym znakiem naszych czasów. Czasów, w których młoda dziewczyna uważa, że miarą jej wartości może być tylko sukces. Więc dla tego sukcesu jest w stanie poświęcić wszystko – swoje dobre imię, godność, reputację swojego kraju, ideę sportowej rywalizacji, etc. etc. A kiedy zostaje przyłapana na oszustwie, zamiast spłonić się rumieńcem i ocalić resztki szacunku do siebie, robi wszystko, by nie przyznać się, że po prostu była słabsza i nie mogła sobie z tym poradzić. Zamiast tego tworzy jakieś absurdalne historie, które mają przekonać wszystkich, że ona by ten sukces osiągnęła, ale złe moce, spiski, etc. etc.
Jacek Kaczmarski w jednej ze swoich piosenek śpiewa, że Polacy to naród, który umie jedno robić dobrze – „najpiękniej na świecie przegrywać". W kontekście piosenki o księciu Józefie Poniatowskim, w której ta fraza się pojawia słowa te są bardzo gorzkie. Znacznie bardziej gorzki jest jednak fakt, że dziś Kornelia Marek nie umie nawet tego. A przecież za „piękną przegraną” w tej sytuacji szanowalibyśmy ją chyba bardziej, niż za 11 miejsce na Olimpiadzie – nawet w sytuacji, gdyby zdobyła je w uczciwy sposób.
Kornelia w blasku fleszy stanęła przed dziennikarzami i zamiast posypać głowę popiołem stwierdziła, że czuje się winna bo… za bardzo zaufała ludziom. – Teraz już nikomu nie ufam – dramatyzowała sportsmenka według której doping został jej podstępnie podany przez fizjoterapeutę w postaci niegroźnie wyglądającej kroplówki. Żeby było śmieszniej fizjoterapeuta według Marek też jest bez winy. Wychodziło z tego że doping został jej podany w wyniku jakiegoś wyrafinowanego spisku wrażych sił. Najpewniej zrobiła to jakaś zazdrosna rywalka, a może nawet prezes PKOL-u Piotr Nurowski, który podmienił kroplówki fizjoterapeucie z powodu żądzy sukcesu. Pewnikiem chciał się pochwalić że Marek zamiast 23 miejsca zajęła 11 i stąd całe zamieszanie. Bez sensu? Cóż – nikt nie mówił, że iść w zaparte będzie łatwo.
Obserwowałem wijącą się jak piskorz Kornelię Marek czując na przemian złość i litość. Podczas olimpiady w Vancouver Marek nie biegała po trasach w swoim domowym dresie tylko w kombinezonie, na którym znajdowało się godło mojego kraju. Nie reprezentowała tam siebie, ani nawet rodziny Marków ale Polskę. I – jako jedyna zawodniczka przyłapana podczas olimpiady na dopingu nie zaprezentowała jej zbyt dobrze. Za to należałoby się jakieś „przepraszam", którego zawodniczka z siebie nie wykrztusiła – dlatego byłem zły.
Złość jednak szybko ustąpiła miejsca litości. Bo Marek, wspomagająca się groźnymi dla jej zdrowia medykamentami po to tylko, by zająć 11 miejsce jest smutnym znakiem naszych czasów. Czasów, w których młoda dziewczyna uważa, że miarą jej wartości może być tylko sukces. Więc dla tego sukcesu jest w stanie poświęcić wszystko – swoje dobre imię, godność, reputację swojego kraju, ideę sportowej rywalizacji, etc. etc. A kiedy zostaje przyłapana na oszustwie, zamiast spłonić się rumieńcem i ocalić resztki szacunku do siebie, robi wszystko, by nie przyznać się, że po prostu była słabsza i nie mogła sobie z tym poradzić. Zamiast tego tworzy jakieś absurdalne historie, które mają przekonać wszystkich, że ona by ten sukces osiągnęła, ale złe moce, spiski, etc. etc.
Jacek Kaczmarski w jednej ze swoich piosenek śpiewa, że Polacy to naród, który umie jedno robić dobrze – „najpiękniej na świecie przegrywać". W kontekście piosenki o księciu Józefie Poniatowskim, w której ta fraza się pojawia słowa te są bardzo gorzkie. Znacznie bardziej gorzki jest jednak fakt, że dziś Kornelia Marek nie umie nawet tego. A przecież za „piękną przegraną” w tej sytuacji szanowalibyśmy ją chyba bardziej, niż za 11 miejsce na Olimpiadzie – nawet w sytuacji, gdyby zdobyła je w uczciwy sposób.