Jeśli ktoś miał złudzenia, czy tragedia w Smoleńsku zmieni przynajmniej na trochę polską politykę, to wczoraj został ich skutecznie pozbawiony. Decyzja o pochowaniu prezydenckiej pary na Wawelu była tym, na co wiele osób zdawało się czekać. Znów można się pookładać maczugami argumentów, znów można się oburzać, znów można się podzielić na „ciemnogród” i „oświeconych”. I szybciutko udało nam się zamienić narodowe pojednanie w polskie piekiełko.
Nie wiem czy Wawel to właściwe miejsce, by pochować parę prezydencką. Nie wiem, dlaczego rodzina nie chce, aby Lech Kaczyński spoczął w Warszawie, mieście, w którym się urodził i z którym był tak mocno związany. Ale to, że nie do końca rozumiem tę decyzję nie zmienia faktu, że to rodzina decyduje o miejscu pochówku. A Wawel został jej, wśród kilku innych miejsc, zaproponowany – o czym mówił wczoraj rzecznik rządu Paweł Graś. Skoro tak, pozostaje mi uszanować tę decyzję.
Nie chcę myśleć, jak czuję się dzisiaj Jarosław Kaczyński. Nie chcę myśleć jak się czuł w sobotę, kiedy musiał identyfikować ciało brata. I nie chcę myśleć, jak musi się czuć ukrywając tą tragedię przed matką, w trosce o jej zdrowie. Jarosław Kaczyński stracił nie tylko brata. Stracił również przyjaciela i najbliższego powiernika. Stracił jedną z nielicznych osób, której tak naprawdę ufał. Kiedy patrzyłem na kamienną twarz prezesa PiS podczas powitania trumny z ciałem prezydenta na warszawskim Okęciu próbowałem wyobrazić sobie, jak wielkie emocje kryją się pod tą maską. I nie byłem w stanie.
Dlatego kiedy widzę jak znów skaczemy sobie do gardeł licytując się „godzien", czy „nie godzien” nie potrafię zapomnieć o Jarosławie Kaczyńskim. O Marcie Kaczyńskiej, która w jednej chwili straciła obydwoje rodziców. O Jadwidze Kaczyńskiej, która wciąż czeka w szpitalu, aż syn odwiedzi ją po powrocie z Katynia. I zastanawiam się, czy ktokolwiek z grupy protestującej pod Wawelem, czy ktokolwiek z płonących świętym oburzeniem internautów rozumie co robi, przerywając ich żałobę debatą o tym, czy najbliższa im osoba miała wystarczająco dużo zalet, czy może jednak na pewne wyróżnienia nie zasługuje. Rzymska zasada mówi: De mortuis nihil nisi bene. Zwłaszcza jeśli nie wyschły jeszcze łzy. Po pogrzebie będziemy mieli znów całą wieczność na debaty. A płonąc dziś świętym oburzeniem niczego nie zmienimy. Co najwyżej zadamy kolejny cios rodzinie tragicznie zmarłego prezydenta.
Prezydent Lech Kaczyński i Maria Kaczyńska spoczną na Wawelu. Niech spoczywają w pokoju.
Nie chcę myśleć, jak czuję się dzisiaj Jarosław Kaczyński. Nie chcę myśleć jak się czuł w sobotę, kiedy musiał identyfikować ciało brata. I nie chcę myśleć, jak musi się czuć ukrywając tą tragedię przed matką, w trosce o jej zdrowie. Jarosław Kaczyński stracił nie tylko brata. Stracił również przyjaciela i najbliższego powiernika. Stracił jedną z nielicznych osób, której tak naprawdę ufał. Kiedy patrzyłem na kamienną twarz prezesa PiS podczas powitania trumny z ciałem prezydenta na warszawskim Okęciu próbowałem wyobrazić sobie, jak wielkie emocje kryją się pod tą maską. I nie byłem w stanie.
Dlatego kiedy widzę jak znów skaczemy sobie do gardeł licytując się „godzien", czy „nie godzien” nie potrafię zapomnieć o Jarosławie Kaczyńskim. O Marcie Kaczyńskiej, która w jednej chwili straciła obydwoje rodziców. O Jadwidze Kaczyńskiej, która wciąż czeka w szpitalu, aż syn odwiedzi ją po powrocie z Katynia. I zastanawiam się, czy ktokolwiek z grupy protestującej pod Wawelem, czy ktokolwiek z płonących świętym oburzeniem internautów rozumie co robi, przerywając ich żałobę debatą o tym, czy najbliższa im osoba miała wystarczająco dużo zalet, czy może jednak na pewne wyróżnienia nie zasługuje. Rzymska zasada mówi: De mortuis nihil nisi bene. Zwłaszcza jeśli nie wyschły jeszcze łzy. Po pogrzebie będziemy mieli znów całą wieczność na debaty. A płonąc dziś świętym oburzeniem niczego nie zmienimy. Co najwyżej zadamy kolejny cios rodzinie tragicznie zmarłego prezydenta.
Prezydent Lech Kaczyński i Maria Kaczyńska spoczną na Wawelu. Niech spoczywają w pokoju.