Dodatkowe koszty (szacowane na 0,3 proc. PKB), wynikające z konieczności zmiany przepisów, poniesiemy wszyscy. Głównym utrudnieniem będą jednak nie (hipotetycznie) rosnące koszty, ale komplikacje związane z samą wymianą waluty. Okres przejściowy, w którym będziemy się posługiwać podwójnymi cenami, będzie problematyczny m.in. dla informatyków i specjalistów od programowania kas fiskalnych. Funkcjonowanie obu walut, a potem wymiana gotówki dotkną każdego obywatela. Kraje, które planowały spokojny, dwumiesięczny czas wymiany walut borykały się z chaosem, a w Niemczech, gdzie wymiany waluty dokonano jednorazowo, proces przeszedł bez większych zawirowań. Dlatego kraje dołączające do strefy euro w drugiej kolejności (Słowenia, Słowacja, Cypr, Malta) zdecydowały się skrócić czas równoległego funkcjonowania starej i nowej waluty do niezbędnego minimum.
Mówiąc o przygotowaniach do wprowadzenia euro w Polsce, warto pamiętać o innych doświadczeniach. Z efektem cappuccino poradziliśmy sobie w 1993 roku przy wprowadzaniu VAT, kiedy także wszyscy obawiali się wzrostu cen. Denominacja złotego w 1995 roku była uproszczoną wersją zmiany waluty. Obie operacje są dziś oceniane jako sukces. W ten sam sposób za kilka lat będziemy patrzeć na pożegnanie ze złotym.
Na Słowacji wprowadzenie euro ograniczyło arsenał środków do walki z kryzysem i nieco pogłębiło recesję. W trakcie przygotowań Słowacja dała jednak przykład wzorcowo prowadzonej kampanii informacyjnej, współpracy instytucji centralnych i zaangażowania biznesu. Specjalne kalkulatory przeliczające korony na euro otrzymało każde gospodarstwo domowe. Dlatego trudno spotkać na Słowacji krytykę nowej waluty.