Dziś Grecja zachwiała euro, zachwiała bardzo poważnie. Efekt spotęgują problemy Portugalii i Hiszpanii. Te kraje wykorzystały przystąpienie do Unii Europejskiej i strefy euro do cywilizacyjnej i gospodarczej rewolucji, ale nie utrzymały w ryzach swoich finansów. Carpe diem – używaj dnia, dnia dzisiejszego, bo jutro niepewne. Cóż nam się może stać w bezpiecznej strefie razem z silnymi Niemcami? No i nawarzyli sobie piwa, które teraz ciężko wypić. Na trochę wyższym poziomie czeka ich to, co przeżywaliśmy na początku lat 90.: cięcia, cięcia i jeszcze raz cięcia. Przysłowiowy Balcerowicz pilnie poszukiwany, na szczęście nie u nas, ale w Grecji. Och, będzie boleć wszystkich. I to dłużej, niż trwało przepiękne życie, pełne oliwek i wina na kredyt.
Nie dziwi więc, że nasz polski entuzjazm wchodzenia do strefy euro nieco stopniał. Gdy strefa się chwieje, nie zachęca. Tym bardziej że to w dużej mierze dzięki polskiej walucie tak dobrze poradziliśmy sobie z kryzysem. Dzięki deprecjacji złotego w ubiegłym roku wzmocniliśmy konkurencyjność polskiej gospodarki, szczególnie eksportu, i utrzymaliśmy wzrost gospodarczy. Dziś chcieliby to samo robić Grecy, Portugalczycy czy Hiszpanie, ale nie mogą, bo mają niemiecko-francuskie euro, czyli o jeden instrument gospodarczy mniej. Czy to znaczy, że powinniśmy rezygnować z wchodzenia do strefy euro? Nic podobnego.
Powinniśmy najszybciej jak to możliwe przeprowadzić reformy finansów publicznych, by wypełnić wszystkie kryteria z Maastricht. Jest to podstawowy warunek przyspieszenia gospodarczego i dalszego zacieśniania współpracy gospodarczej z europejskimi partnerami. Nie można dusić polskiej gospodarki zbyt dużym długiem publicznym czy deficytem budżetowym, nie da się szybko biec z takim garbem. Mamy nieprawdopodobnie wielką szansę przyspieszenia w doganianiu najbogatszych krajów świata i musimy tę szansę wykorzystać.
Ważniejszym pytaniem jest, kiedy i na jakich warunkach przystępować do strefy euro. Jeśli złoty będzie silny i 3 PLN będziemy mogli wymienić na 1 EUR, to średnie miesięczne zarobki w Polsce wynoszące 3600 PLN zamienią się na 1200 EUR. Przy słabszej złotówce, np. 4 PLN/EUR, będzie to tylko 900 EUR. Jednocześnie za kawę w kawiarni, za którą dziś płacimy 10 PLN, zapłacimy 3,50 EUR przy silnej złotówce lub 2,50 przy słabej. Natomiast deficyt budżetowy wynoszący w tym roku 54 mld PLN będzie wynosił 18 mld EUR przy 3 PLN/EUR lub 13,5 mld EUR, przy słabszej złotówce. Warunki, na jakich będziemy przyjmować euro, są ważne zarówno dla finansów państwa, jak i każdego z nas.
Jeszcze większe znaczenie mają te relacje dla kosztów produkcji, a co za tym idzie, dla konkurencyjności naszej gospodarki. Rodzimy eksport jest konkurencyjny przy słabym złotym. Silny złoty go zabija. Odwrotnie z importem – staje się najbardziej opłacalny przy silnym złotym. Balans jest niezmiernie trudny, a jednocześnie ogromnie ważny, wpływa na tempo wzrostu gospodarczego. Ze znanych przypadków europejskich najlepiej poradzili sobie z tym problemem Hiszpanie, dlatego najbardziej skorzystali z wejścia do strefy euro.
Z tego także powinna wynikać odpowiedź na pytanie o czas. Do momentu światowego kryzysu, wysokich stóp procentowych, a więc i drogiego kredytu w naszym kraju, szybkie tempo przyjmowania euro było zasadne. Czym prędzej, tym lepiej dla Polski. Dziś sytuacja się zmieniła. Zmienić więc powinniśmy także tempo. Najlepiej odpowiedzić tak: przyjmijmy euro, gdy będzie ono mogło być tak polskie, jak dziś jest niemiecko-francuskie. Do tego czeka nas jednak długa i trudna droga, tak długa, jak wielka jest różnica między polską i niemiecką gospodarką.
Warto więc najszybciej jak to możliwe zacząć reformować budżet i finanse, jakbyśmy mieli już za 2-3 lata zastępować złotego unijną walutą. Ostateczną decyzję o przyjęciu euro powinniśmy podjąć, gdy będziemy pewni, że każdy z nas na tym skorzysta. A jak będziemy rozwijali się szybciej o 4-5 proc. wzrostu PBK od głównych rozgrywających, to korzystny czas wymiany waluty nastąpi całkiem szybko. Spieszyć się powoli – to dopiero sztuka.