Wielka Brytania pozna teraz smak kontynentalnej polityki – pisze dzisiaj „Der Spiegel”. To niezdecydowanie wyborców sprawiło, że konserwatyści i Partia Pracy będą musieli walczyć o większość w parlamencie – tak samo jak Nicolas Sarkozy, Angela Merkel oraz inni europejscy przywódcy.
Brytyjczycy najwyraźniej nie byli pewni, jakich chcą zmian. Niewątpliwie mieli już dość premiera Gordona Browna i Partii Pracy, ale rząd torysów z Davidem Cameronem na czele nie wydawał się jednak wystarczająco atrakcyjną perspektywą – 36% proc. głosów nie zapewni konserwatystom parlamentarnej większości.
Koalicja w Izbie Gmin? To byłaby wybitnie niebrytyjska sytuacja – komentuje „Der Spiegel". Na Wyspach koalicje zawsze były postrzegane jako zbyt skomplikowane i niesprawne organizmy polityczne, dziwaczny wymysł kontynentalnej Europy, prowadzący do niestabilności i korupcji. Brytyjczycy są przyzwyczajeni do systemu dwupartyjnego, który od lat utrzymywał się w ich parlamencie dzięki większościowej ordynacji wyborczej – zdaniem niemieckiego magazynu, niepraktycznej i niedemokratycznej. Wyborczy remis miał miejsce w Wielkiej Brytanii tylko dwukrotnie: w 1928 i 1974 roku.
Wielka Brytania zmierza w kierunku rozdrobnienia sceny politycznej, typowego dla reszty Europy – stwierdza „Der Spiegel". Formowanie rządu będzie uciążliwym procesem, ale może obfitować w niespodzianki. Partia Pracy nie chce dać za wygraną, ale ich jedyną szansą na uzyskanie władzy byłaby koalicja z Liberalnym Demokratami i Zielonymi; premierem byłby wtedy dotychczasowy minister spraw zagranicznych, David Miliband. Konserwatyści profilaktycznie nazwali ten sojusz „Koalicją przegranych”.
Ordynacja większościowa najbardziej zaszkodziła tym razem Liberalnym Demokratom – 23 proc. głosów zapewniło im mniej niż 10 proc. mandatów w Izbie Gmin. Niejeden sympatyk partii Nicka Clegga oddał głos na Partię Pracy, byleby tylko zapobiec zwycięstwu konserwatystów. Mimo to Liberalni Demokraci staną się zapewne języczkiem u wagi w trakcie formowania nowego rządu.
Rządy torysów nie wywrą raczej dużego wpływu na stosunki Wielkiej Brytanii z resztą krajów Unii Europejskiej – przewiduje „Der Spiegel". Od czasów Margaret Thatcher ich politykę zagraniczną cechowały nie tylko nacjonalistyczne tendencje, ale przede wszystkim pragmatyzm. Nie należy się obawiać, że Wielka Brytania stanie się jeszcze większym hamulcem europejskich reform, zwłaszcza, iż może potrzebować pomocy UE.
Wprawdzie żadna z partii nie mówiła o tym głośno, ale jasne jest, że przyszły rząd będzie musiał zacisnąć pasa. Aby zredukować zadłużenie, Wielka Brytania potrzebuje jeszcze większych budżetowych cięć niż za rządów Margaret Thatcher, a to właśnie jej spuścizna wzbudza wśród Brytyjczyków skrajne emocje w stosunku do konserwatystów – zauważa „Der Spiegel".
MB
Koalicja w Izbie Gmin? To byłaby wybitnie niebrytyjska sytuacja – komentuje „Der Spiegel". Na Wyspach koalicje zawsze były postrzegane jako zbyt skomplikowane i niesprawne organizmy polityczne, dziwaczny wymysł kontynentalnej Europy, prowadzący do niestabilności i korupcji. Brytyjczycy są przyzwyczajeni do systemu dwupartyjnego, który od lat utrzymywał się w ich parlamencie dzięki większościowej ordynacji wyborczej – zdaniem niemieckiego magazynu, niepraktycznej i niedemokratycznej. Wyborczy remis miał miejsce w Wielkiej Brytanii tylko dwukrotnie: w 1928 i 1974 roku.
Wielka Brytania zmierza w kierunku rozdrobnienia sceny politycznej, typowego dla reszty Europy – stwierdza „Der Spiegel". Formowanie rządu będzie uciążliwym procesem, ale może obfitować w niespodzianki. Partia Pracy nie chce dać za wygraną, ale ich jedyną szansą na uzyskanie władzy byłaby koalicja z Liberalnym Demokratami i Zielonymi; premierem byłby wtedy dotychczasowy minister spraw zagranicznych, David Miliband. Konserwatyści profilaktycznie nazwali ten sojusz „Koalicją przegranych”.
Ordynacja większościowa najbardziej zaszkodziła tym razem Liberalnym Demokratom – 23 proc. głosów zapewniło im mniej niż 10 proc. mandatów w Izbie Gmin. Niejeden sympatyk partii Nicka Clegga oddał głos na Partię Pracy, byleby tylko zapobiec zwycięstwu konserwatystów. Mimo to Liberalni Demokraci staną się zapewne języczkiem u wagi w trakcie formowania nowego rządu.
Rządy torysów nie wywrą raczej dużego wpływu na stosunki Wielkiej Brytanii z resztą krajów Unii Europejskiej – przewiduje „Der Spiegel". Od czasów Margaret Thatcher ich politykę zagraniczną cechowały nie tylko nacjonalistyczne tendencje, ale przede wszystkim pragmatyzm. Nie należy się obawiać, że Wielka Brytania stanie się jeszcze większym hamulcem europejskich reform, zwłaszcza, iż może potrzebować pomocy UE.
Wprawdzie żadna z partii nie mówiła o tym głośno, ale jasne jest, że przyszły rząd będzie musiał zacisnąć pasa. Aby zredukować zadłużenie, Wielka Brytania potrzebuje jeszcze większych budżetowych cięć niż za rządów Margaret Thatcher, a to właśnie jej spuścizna wzbudza wśród Brytyjczyków skrajne emocje w stosunku do konserwatystów – zauważa „Der Spiegel".
MB