"Miało być przejrzyste rządzenie, jest zawłaszczone i upartyjnione państwo!" - wołał Leszek Miller, przewodniczący SLD, podczas konwencji wyborczej Aleksandra Kwaśniewskiego. Dostał rzęsiste brawa
SLD po to chce przejąć stery - dowodził Miller - aby zbudować państwo, "w którym władza jest służebna, sprawna i nieskorumpowana". Tyle że sojusz już przejął władzę. Rządzi lub współrządzi województwami, powiatami i miastami, kasami chorych i funduszami. I wszystko wskazuje na to, że po wygranych przez SLD wyborach parlamentarnych przywódcy nowej opozycji będą mogli wołać po pewnym czasie: "Miało być przejrzyste rządzenie, jest zawłaszczone i upartyjnione państwo!"
Po zmianie administracji w Białym Domu Kongres publikuje waszyngtoński bestseller "Policy and Supporting Positions", nazywany w stolicy plum book - księgą smakołyków. Zawiera ona listę stanowisk, które ma obsadzić prezydent swoimi ludźmi. Chodzi mniej więcej o 5 tys. działaczy na 2,8 mln osób zatrudnionych przez rząd federalny. Podobne proporcje zachowane są na szczeblu stanowym. Amerykański system z wyborami federalnymi, stanowymi, miejskimi i lokalnymi (nawet do rady szkolnej) uniemożliwia jednej partii zdominowanie regionu. A jeszcze w XIX wieku obowiązywała zasada "łupy należą do zwycięzcy" i nawet posadę listonosza dostawał "swój" człowiek.
- Niewątpliwie byłoby lepiej, gdyby w administracji samorządowej, podobnie jak i w centralnej, służba cywilna ograniczała polityczny patronat - przekonuje Jan Pastwa, szef Służby Cywilnej. - Nominacje na stanowiska w sferze publicznej muszą być nadawane wedle precyzyjnie ustalonych zasad. To sprawa fundamentalna - uważa dr Paweł Śpiewak, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
- Nie jest ważne, o ile tych stanowisk będzie więcej, o ile mniej. Ważne, aby kryteria ich obsadzania były jasne, tak jak w demokracjach zachodnich - uważa prof. Zbigniew Kiełmiński, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - I tak ustawodawca nie wychwyci wszystkiego. Niezbędny jest dobry obyczaj, a ten powstaje latami. Potrzebny jest umiar, opanowanie i roztropność - ocenia realistycznie Jan Pastwa.
W PRL aparat PZPR był wszędzie, decydował o obsadzie setek tysięcy stanowisk - od premiera, marszałków Sejmu i Senatu po prezesów GS. Dziesięć lat po upadku systemu ok. 90 tys. działaczy może uzyskać rekomendację swojej partii na mniej czy bardziej intratne stanowiska. Politycy wygrywają wybory, więc powinni zajmować kluczowe stanowiska, które pozwolą im nadawać kierunek życiu państwa i zaspokoić ambicję sprawowania władzy. Problem polega na tym, że w III RP politycy - nie tylko z najwyższego szczebla, lecz również samorządowi - mają decydujący głos w sprawach tysięcy przedsiębiorstw, instytucji, agencji, szpitali, domów kultury i dziesiątków parabudżetowych funduszy. Proces upartyjniania może być powstrzymany w wyniku porozumienia wszystkich sił politycznych, nie zaś roztaczania złudnych obietnic przez SLD. Świętych nie ma - zasada "TKM" wyznawana jest przez każdą opcję.
Leszek Miller, przewodniczący SLD, szydzi, że husaria Krzaklewskiego nie jest zdolna do samodzielnego rządzenia. O zdolności oddziałów Millera można się przekonać w województwie kujawsko-pomorskim. SLD w pięćdziesięcioosobowym sejmiku ma 26 mandatów, bezwzględną większość w największych miastach: Bydgoszczy, Włocławku, Grudziądzu i Inowrocławiu. "Grudziądz dzisiaj ledwie dyszy przez czerwonych towarzyszy" - głosił napis na transparencie niesionym przez mieszkańców tego miasta po bezprawnym zwolnieniu dyrektora szpitala. W marcu mieszkańcy wyszli na ulice, protestując przeciwko kumoterstwu i mafijnym metodom rządzenia SLD. Małgorzata Kufel, była pielęgniarka, obecnie wiceprezydent miasta, żona Zbigniewa Kufla, posła SLD, zarzuciła dyrektorowi szpitala niegospodarność i horrendalnie wysokie zarobki. Zarzuty się nie potwierdziły, wyszło natomiast na jaw, że to Kufel za swoje miesięczne usługi pielęgniarskie zażądała
14 tys. zł. Kujawsko-Pomorska Kasa Chorych - na szefa której sejmik wojewódzki wybrał Henryka Kierzkowskiego, absolwenta AWF, oskarżanego m.in. o postrzelenie człowieka na polowaniu i sfałszowanie dokumentów - stała się nie tylko siedzibą partii, ale synekurą dla rodzin polityków SLD. Centralne władze sojuszu napiętnowały kujawsko-pomorskich działaczy, bowiem wiedzą, że zbyt zachłanne sięganie po konfitury może szybko obniżyć popularność ich partii. Jednak Leszek Miller, choćby nawet chciał, nie jest i nie będzie w stanie powstrzymać tysięcy gminnych, powiatowych i wojewódzkich działaczy, prących do zdobywania wszystkiego, co się znajdzie w zasięgu ręki. Bez prawnego oddzielenia tego, co partyjne, od tego, co bezpartyjne, pozostaje jedynie spektakularne usuwanie "złych sekretarzy" i mianowanie "dobrych".
W Wałbrzychu SLD-owskie władze miasta podpisały na tyle kontrowersyjne umowy, że analizują je UOP, prokuratura i policja. Jedna dotyczy wydzierżawienia Zamku Książ brytyjskiej firmie Castle Książ Time Ltd., która miała urządzić w nim 200 luksusowych apartamentów. W zamian za wynajem Wałbrzych ma otrzymywać... 1,1 zł plus VAT. Brytyjczycy mają wprawdzie płacić 1000 funtów tygodniowo od każdego wynajętego apartamentu, ale na razie nie wykończyli żadnego. A terminy już dawno minęły. Poprzednie władze Wałbrzycha, także z SLD, zawarły kontrakt na komputeryzację urzędu miasta z londyńską firmą Olimpic Resources & Services PLC bez przetargu i bez sprawdzenia jej wiarygodności. Kontrakt, choć kilkakrotnie renegocjowany, nigdy nie został zrealizowany.
Marka Czekalskiego z Unii Wolności trudno podejrzewać o brak sympatii do SLD. A jednak były prezydent Łodzi, kilka lat temu konstruktor samorządowej koalicji UW-SLD, teraz, gdy miastem tym samodzielnie rządzi sojusz, bije na alarm. Zarząd Łodzi jest oskarżany o naruszanie ustawy o jednostkach pomocniczych oraz naruszanie uchwały rady miejskiej o organizacjach pozarządowych, ignoruje też upomnienia wojewody i regionalnej izby obrachunkowej. Prezydent miasta postanowił pomóc koledze z PSL, Andrzejowi Charzewskiemu, byłemu wojewodzie skierniewickiemu, od dwóch lat przewodniczącemu sejmiku wojewódzkiego. Mianował go kierownikiem oddziału w wydziale handlu, usług i rolnictwa w urzędzie miasta. Charzewski sporadycznie pokazywał się w pracy, za to pensję brał regularnie.
W Pionkach postanowiono zrezygnować z usług ciepłowni Pronit dyktującej wysokie ceny. Członkowie zarządu z SLD wybrali - poza przetargiem - firmę, która nie spełniała zakładanych kryteriów, gdyż wybudowano bez zgody powiatu na inwestycję dwie kotłownie, które w dodatku zostały źle zlokalizowane. W Radzyniu Chełmińskim w styczniu 2000 r. mieszkańcy próbowali odwołać radę i zarząd (zdominowany przez SLD i PSL) z powodu złej prywatyzacji ośrodka zdrowia i fałszowania informacji o finansach gminy.
SLD rządzi także w parabudżetowych funduszach. Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska w Łodzi, kierowany przez działaczy PSL i SLD, w ubiegłym roku zasłynął wysłaniem dwudziestu pracowników na Cypr, aby zapoznali się z technologią odsalania wody morskiej - z Łodzi do najbliższego morza jest przecież tylko 450 km. Ostatnio fundusz postanowił przejąć bank. Wybór padł na Bank Częstochowski. Kupiono 228 tys. akcji po 33,6 zł, podczas gdy cena rynkowa wynosiła... 25 zł. Akcje nabyto od dwóch osób, które kupiły je kilka dni wcześniej. Fundusz stracił 1,96 mln zł z publicznych pieniędzy. Z kolei Leszek Maliński, przewodniczący rady nadzorczej FOŚ w Pabianicach, a jednocześnie szef tamtejszego SLD, obiecywał podobno dofinansowanie inwestycji na ochronę środowiska w zamian za dopuszczenie SLD do władzy. W wielu regionach walka o przejęcie funduszy ochrony środowiska toczyła się także pomiędzy AWS i UW. Przez półtora roku akcja próbowała przejąć kontrolę nad funduszem w województwie śląskim. Doprowadziła co prawda do zmiany zarządu, ale unia, współdziałając z SLD, zrewanżowała jej się odwołaniem członków rady nadzorczej.
Klasycznym przykładem upartyjnienia stały się kasy chorych. Reformatorzy służby zdrowia nie przewidzieli barier uniemożliwiających stworzenie łańcucha partyjnych nominacji. Łańcuch zaczyna się w sejmikach wojewódzkich, a kończy na oddziałach szpitali. - Precyzyjne określenie wymagań pozwoliłoby uniknąć posądzeń o zatrudnianie osób nie ze względu na kompetencje, ale przekonania polityczne czy też koligacje rodzinne - uważa Dariusz Dudarewicz, wiceprezes Urzędu Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych.
Do nadmiernego upartyjnienia dochodzi w tych państwach, w których nie ma jasnego oddzielenia stanowisk przypadających partiom od tych obejmowanych przez korpus służby cywilnej, a także tam, gdzie politycy mają zbyt dużo do powiedzenia w gospodarce. We Włoszech walka o miejsca w radach nadzorczych i spółkach skarbu państwa jest bardziej zacięta niż o stanowiska rządowe. Do czasu podjęcia akcji "Czyste ręce" firmy publiczne niemal oficjalnie finansowały swoich opiekunów politycznych. Teraz, gdy coraz bardziej prawdopodobna staje się zmiana dzierżawcy rządowego steru, wzrasta nerwowość wśród szefów wielkich przedsiębiorstw państwowych, którzy dobrze wiedzą, że podlegając bezpośrednio politykom, nie będą oceniani tylko za fachowość. O pomoc do SLD zwrócił się Andrzej Ziaja, prezes firmy Metronex, w której udziały ma skarb państwa. Twierdził, że ma być zwolniony za publiczne poparcie Leszka Millera. Jednak wniosek o odwołanie Ziai złożono podobno dwa tygodnie przed jego deklaracją. Polityka polityką, a żyć trzeba.
- Kiedyś była nomenklatura monopartyjna, a teraz pojawiła się multinomenklatura. Każda partia stara się pozyskać jak najwięcej stanowisk dla swoich ludzi - ocenia Jan Pastwa. Jego zdaniem, upartyjnienie jest nawet bardziej dotkliwe w samorządach niż w administracji centralnej. - Kilka miesięcy przed wyborami państwo przestaje funkcjonować, gdyż urzędnicy nie wiedzą, czy jeszcze słuchać starych władz, czy już szykować się na przyjście nowych - zauważa Śpiewak. Według ustawy o służbie cywilnej, "łupy polityczne" w administracji rządowej to stanowiska ministrów, ich zastępców, wojewodów i wicewojewodów oraz doradców politycznych. Stanowiska od dyrektora generalnego w dół powinny być obsadzane przez urzędników służby cywilnej. W praktyce tylko 349 ze 105 tys. pracowników administracji rządowej należy do korpusu służby cywilnej.
- We Francji, Irlandii, Holandii, Hiszpanii, Portugalii i Szwecji służba cywilna obejmuje wszystkich pracowników administracji publicznej - wymienia Tomasz Grzegorz Grosse, ekspert Centrum Badań Regionalnych. W Niemczech aż 40 proc. urzędników publicznych należy do korpusu służby cywilnej. Minister wprowadza tam tylko jednego politycznego doradcę. - Większy nacisk kładzie się na lojalność urzędników niż ich upartyjnienie - podkreśla prof. Kiełmiński. We Francji istnieją aż trzy korpusy urzędnicze: rządowa służba cywilna (2,5 mln osób), samorządowa (1,3 mln) i szpitalna (0,8 mln). Bezpośrednio dekretami francuskiej Rady Ministrów mianowani są prefekci (funkcja odpowiadająca wojewodzie) i około pięciuset wysokich funkcjonariuszy w rangach dyrektorskich. - Także w instytucjach Unii Europejskiej zmiany na szczytach władzy nie czynią popłochu w urzędniczych szeregach - mówi Eric Mamer, rzecznik komisji ds. reformy administracyjnej UE. Po objęciu funkcji przez Romano Prodiego z 52 unijnych ministrów i ich zastępców zwolniono siedemnastu.
Socjolodzy, politolodzy, działacze gospodarczy i samorządowi wszystkich partyjnych barw, a także politycy zgodnie nawołują: należy odpartyjnić państwo. A kto jest bardziej w opozycji, ten głośniej woła. Rzeczywistość jest jednak taka, że Leszek Miller pokazowo ukarał działaczy średniego szczebla partyjnego aparatu, którzy przesadzili w swej łapczywości. Reszta jest w porządku. Na razie nie przesadza.
Po zmianie administracji w Białym Domu Kongres publikuje waszyngtoński bestseller "Policy and Supporting Positions", nazywany w stolicy plum book - księgą smakołyków. Zawiera ona listę stanowisk, które ma obsadzić prezydent swoimi ludźmi. Chodzi mniej więcej o 5 tys. działaczy na 2,8 mln osób zatrudnionych przez rząd federalny. Podobne proporcje zachowane są na szczeblu stanowym. Amerykański system z wyborami federalnymi, stanowymi, miejskimi i lokalnymi (nawet do rady szkolnej) uniemożliwia jednej partii zdominowanie regionu. A jeszcze w XIX wieku obowiązywała zasada "łupy należą do zwycięzcy" i nawet posadę listonosza dostawał "swój" człowiek.
- Niewątpliwie byłoby lepiej, gdyby w administracji samorządowej, podobnie jak i w centralnej, służba cywilna ograniczała polityczny patronat - przekonuje Jan Pastwa, szef Służby Cywilnej. - Nominacje na stanowiska w sferze publicznej muszą być nadawane wedle precyzyjnie ustalonych zasad. To sprawa fundamentalna - uważa dr Paweł Śpiewak, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
- Nie jest ważne, o ile tych stanowisk będzie więcej, o ile mniej. Ważne, aby kryteria ich obsadzania były jasne, tak jak w demokracjach zachodnich - uważa prof. Zbigniew Kiełmiński, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - I tak ustawodawca nie wychwyci wszystkiego. Niezbędny jest dobry obyczaj, a ten powstaje latami. Potrzebny jest umiar, opanowanie i roztropność - ocenia realistycznie Jan Pastwa.
W PRL aparat PZPR był wszędzie, decydował o obsadzie setek tysięcy stanowisk - od premiera, marszałków Sejmu i Senatu po prezesów GS. Dziesięć lat po upadku systemu ok. 90 tys. działaczy może uzyskać rekomendację swojej partii na mniej czy bardziej intratne stanowiska. Politycy wygrywają wybory, więc powinni zajmować kluczowe stanowiska, które pozwolą im nadawać kierunek życiu państwa i zaspokoić ambicję sprawowania władzy. Problem polega na tym, że w III RP politycy - nie tylko z najwyższego szczebla, lecz również samorządowi - mają decydujący głos w sprawach tysięcy przedsiębiorstw, instytucji, agencji, szpitali, domów kultury i dziesiątków parabudżetowych funduszy. Proces upartyjniania może być powstrzymany w wyniku porozumienia wszystkich sił politycznych, nie zaś roztaczania złudnych obietnic przez SLD. Świętych nie ma - zasada "TKM" wyznawana jest przez każdą opcję.
Leszek Miller, przewodniczący SLD, szydzi, że husaria Krzaklewskiego nie jest zdolna do samodzielnego rządzenia. O zdolności oddziałów Millera można się przekonać w województwie kujawsko-pomorskim. SLD w pięćdziesięcioosobowym sejmiku ma 26 mandatów, bezwzględną większość w największych miastach: Bydgoszczy, Włocławku, Grudziądzu i Inowrocławiu. "Grudziądz dzisiaj ledwie dyszy przez czerwonych towarzyszy" - głosił napis na transparencie niesionym przez mieszkańców tego miasta po bezprawnym zwolnieniu dyrektora szpitala. W marcu mieszkańcy wyszli na ulice, protestując przeciwko kumoterstwu i mafijnym metodom rządzenia SLD. Małgorzata Kufel, była pielęgniarka, obecnie wiceprezydent miasta, żona Zbigniewa Kufla, posła SLD, zarzuciła dyrektorowi szpitala niegospodarność i horrendalnie wysokie zarobki. Zarzuty się nie potwierdziły, wyszło natomiast na jaw, że to Kufel za swoje miesięczne usługi pielęgniarskie zażądała
14 tys. zł. Kujawsko-Pomorska Kasa Chorych - na szefa której sejmik wojewódzki wybrał Henryka Kierzkowskiego, absolwenta AWF, oskarżanego m.in. o postrzelenie człowieka na polowaniu i sfałszowanie dokumentów - stała się nie tylko siedzibą partii, ale synekurą dla rodzin polityków SLD. Centralne władze sojuszu napiętnowały kujawsko-pomorskich działaczy, bowiem wiedzą, że zbyt zachłanne sięganie po konfitury może szybko obniżyć popularność ich partii. Jednak Leszek Miller, choćby nawet chciał, nie jest i nie będzie w stanie powstrzymać tysięcy gminnych, powiatowych i wojewódzkich działaczy, prących do zdobywania wszystkiego, co się znajdzie w zasięgu ręki. Bez prawnego oddzielenia tego, co partyjne, od tego, co bezpartyjne, pozostaje jedynie spektakularne usuwanie "złych sekretarzy" i mianowanie "dobrych".
W Wałbrzychu SLD-owskie władze miasta podpisały na tyle kontrowersyjne umowy, że analizują je UOP, prokuratura i policja. Jedna dotyczy wydzierżawienia Zamku Książ brytyjskiej firmie Castle Książ Time Ltd., która miała urządzić w nim 200 luksusowych apartamentów. W zamian za wynajem Wałbrzych ma otrzymywać... 1,1 zł plus VAT. Brytyjczycy mają wprawdzie płacić 1000 funtów tygodniowo od każdego wynajętego apartamentu, ale na razie nie wykończyli żadnego. A terminy już dawno minęły. Poprzednie władze Wałbrzycha, także z SLD, zawarły kontrakt na komputeryzację urzędu miasta z londyńską firmą Olimpic Resources & Services PLC bez przetargu i bez sprawdzenia jej wiarygodności. Kontrakt, choć kilkakrotnie renegocjowany, nigdy nie został zrealizowany.
Marka Czekalskiego z Unii Wolności trudno podejrzewać o brak sympatii do SLD. A jednak były prezydent Łodzi, kilka lat temu konstruktor samorządowej koalicji UW-SLD, teraz, gdy miastem tym samodzielnie rządzi sojusz, bije na alarm. Zarząd Łodzi jest oskarżany o naruszanie ustawy o jednostkach pomocniczych oraz naruszanie uchwały rady miejskiej o organizacjach pozarządowych, ignoruje też upomnienia wojewody i regionalnej izby obrachunkowej. Prezydent miasta postanowił pomóc koledze z PSL, Andrzejowi Charzewskiemu, byłemu wojewodzie skierniewickiemu, od dwóch lat przewodniczącemu sejmiku wojewódzkiego. Mianował go kierownikiem oddziału w wydziale handlu, usług i rolnictwa w urzędzie miasta. Charzewski sporadycznie pokazywał się w pracy, za to pensję brał regularnie.
W Pionkach postanowiono zrezygnować z usług ciepłowni Pronit dyktującej wysokie ceny. Członkowie zarządu z SLD wybrali - poza przetargiem - firmę, która nie spełniała zakładanych kryteriów, gdyż wybudowano bez zgody powiatu na inwestycję dwie kotłownie, które w dodatku zostały źle zlokalizowane. W Radzyniu Chełmińskim w styczniu 2000 r. mieszkańcy próbowali odwołać radę i zarząd (zdominowany przez SLD i PSL) z powodu złej prywatyzacji ośrodka zdrowia i fałszowania informacji o finansach gminy.
SLD rządzi także w parabudżetowych funduszach. Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska w Łodzi, kierowany przez działaczy PSL i SLD, w ubiegłym roku zasłynął wysłaniem dwudziestu pracowników na Cypr, aby zapoznali się z technologią odsalania wody morskiej - z Łodzi do najbliższego morza jest przecież tylko 450 km. Ostatnio fundusz postanowił przejąć bank. Wybór padł na Bank Częstochowski. Kupiono 228 tys. akcji po 33,6 zł, podczas gdy cena rynkowa wynosiła... 25 zł. Akcje nabyto od dwóch osób, które kupiły je kilka dni wcześniej. Fundusz stracił 1,96 mln zł z publicznych pieniędzy. Z kolei Leszek Maliński, przewodniczący rady nadzorczej FOŚ w Pabianicach, a jednocześnie szef tamtejszego SLD, obiecywał podobno dofinansowanie inwestycji na ochronę środowiska w zamian za dopuszczenie SLD do władzy. W wielu regionach walka o przejęcie funduszy ochrony środowiska toczyła się także pomiędzy AWS i UW. Przez półtora roku akcja próbowała przejąć kontrolę nad funduszem w województwie śląskim. Doprowadziła co prawda do zmiany zarządu, ale unia, współdziałając z SLD, zrewanżowała jej się odwołaniem członków rady nadzorczej.
Klasycznym przykładem upartyjnienia stały się kasy chorych. Reformatorzy służby zdrowia nie przewidzieli barier uniemożliwiających stworzenie łańcucha partyjnych nominacji. Łańcuch zaczyna się w sejmikach wojewódzkich, a kończy na oddziałach szpitali. - Precyzyjne określenie wymagań pozwoliłoby uniknąć posądzeń o zatrudnianie osób nie ze względu na kompetencje, ale przekonania polityczne czy też koligacje rodzinne - uważa Dariusz Dudarewicz, wiceprezes Urzędu Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych.
Do nadmiernego upartyjnienia dochodzi w tych państwach, w których nie ma jasnego oddzielenia stanowisk przypadających partiom od tych obejmowanych przez korpus służby cywilnej, a także tam, gdzie politycy mają zbyt dużo do powiedzenia w gospodarce. We Włoszech walka o miejsca w radach nadzorczych i spółkach skarbu państwa jest bardziej zacięta niż o stanowiska rządowe. Do czasu podjęcia akcji "Czyste ręce" firmy publiczne niemal oficjalnie finansowały swoich opiekunów politycznych. Teraz, gdy coraz bardziej prawdopodobna staje się zmiana dzierżawcy rządowego steru, wzrasta nerwowość wśród szefów wielkich przedsiębiorstw państwowych, którzy dobrze wiedzą, że podlegając bezpośrednio politykom, nie będą oceniani tylko za fachowość. O pomoc do SLD zwrócił się Andrzej Ziaja, prezes firmy Metronex, w której udziały ma skarb państwa. Twierdził, że ma być zwolniony za publiczne poparcie Leszka Millera. Jednak wniosek o odwołanie Ziai złożono podobno dwa tygodnie przed jego deklaracją. Polityka polityką, a żyć trzeba.
- Kiedyś była nomenklatura monopartyjna, a teraz pojawiła się multinomenklatura. Każda partia stara się pozyskać jak najwięcej stanowisk dla swoich ludzi - ocenia Jan Pastwa. Jego zdaniem, upartyjnienie jest nawet bardziej dotkliwe w samorządach niż w administracji centralnej. - Kilka miesięcy przed wyborami państwo przestaje funkcjonować, gdyż urzędnicy nie wiedzą, czy jeszcze słuchać starych władz, czy już szykować się na przyjście nowych - zauważa Śpiewak. Według ustawy o służbie cywilnej, "łupy polityczne" w administracji rządowej to stanowiska ministrów, ich zastępców, wojewodów i wicewojewodów oraz doradców politycznych. Stanowiska od dyrektora generalnego w dół powinny być obsadzane przez urzędników służby cywilnej. W praktyce tylko 349 ze 105 tys. pracowników administracji rządowej należy do korpusu służby cywilnej.
- We Francji, Irlandii, Holandii, Hiszpanii, Portugalii i Szwecji służba cywilna obejmuje wszystkich pracowników administracji publicznej - wymienia Tomasz Grzegorz Grosse, ekspert Centrum Badań Regionalnych. W Niemczech aż 40 proc. urzędników publicznych należy do korpusu służby cywilnej. Minister wprowadza tam tylko jednego politycznego doradcę. - Większy nacisk kładzie się na lojalność urzędników niż ich upartyjnienie - podkreśla prof. Kiełmiński. We Francji istnieją aż trzy korpusy urzędnicze: rządowa służba cywilna (2,5 mln osób), samorządowa (1,3 mln) i szpitalna (0,8 mln). Bezpośrednio dekretami francuskiej Rady Ministrów mianowani są prefekci (funkcja odpowiadająca wojewodzie) i około pięciuset wysokich funkcjonariuszy w rangach dyrektorskich. - Także w instytucjach Unii Europejskiej zmiany na szczytach władzy nie czynią popłochu w urzędniczych szeregach - mówi Eric Mamer, rzecznik komisji ds. reformy administracyjnej UE. Po objęciu funkcji przez Romano Prodiego z 52 unijnych ministrów i ich zastępców zwolniono siedemnastu.
Socjolodzy, politolodzy, działacze gospodarczy i samorządowi wszystkich partyjnych barw, a także politycy zgodnie nawołują: należy odpartyjnić państwo. A kto jest bardziej w opozycji, ten głośniej woła. Rzeczywistość jest jednak taka, że Leszek Miller pokazowo ukarał działaczy średniego szczebla partyjnego aparatu, którzy przesadzili w swej łapczywości. Reszta jest w porządku. Na razie nie przesadza.
Więcej możesz przeczytać w 26/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.