Ochmann jest zdania, że kanclerz Merkel "ponosi współodpowiedzialność za rezygnację Koehlera". Jak wyjaśnił, przez ponad tydzień niemiecka kanclerz "nie powiedziała ani słowa w obronie prezydenta" po jego kontrowersyjnej wypowiedzi, w której powiązał on udział Bundeswehry w misjach zagranicznych z ochroną interesów gospodarczych Niemiec. - Co więcej, Koehler był krytykowany za swój błąd bardziej przez chadecję niż przez opozycyjną socjaldemokrację. Partia, przez którą dwukrotnie został wybrany na prezydenta, zostawiła go na lodzie - powiedział Ochmann.
Politolog zauważył, że po przegranych przez chadecko-liberalną koalicję wyborach w Nadrenii Północnej-Westfalii 9 maja oraz wycofaniu się z polityki jednego z liderów chadecji, premiera Hesji Ronalda Kocha, dymisja prezydenta jest kolejnym ciosem dla osłabionej Merkel. W opinii Ochmanna wybory prezydenckie, który muszą odbyć się w ciągu miesiąca, mogą stać się testem na to, jak wyglądać będzie przyszła koalicja rządząca Niemcami na szczeblu federalnym.
Jeśli nowy prezydent zostanie wybrany przez Zgromadzenie Federalne głosami CDU i SPD, to "wcześniej czy później dojdzie w Berlinie do wielkiej koalicji" - uważa niemiecki ekspert. Według sondaży większość Niemców nie jest zadowolona z pracy obecnej koalicji rządzącej, tworzonej od jesieni zeszłego roku przez chadecki blok CDU/CSU i liberalną FDP.
Ochmann przyznał, że Horst Koehler był popularny wśród mieszkańców Niemiec, ale jego wizerunek w dużej mierze wykreowały media. - Były też krytyczne głosy, że to "teflonowy" prezydent, który nie reprezentuje stałych, zdecydowanych poglądów. Być może był lubiany dlatego, że nie można się było do niego przyczepić - powiedział Ochmann. Zwrócił też uwagę, że wybory prezydenckie w Niemczech odbędą się w podobnym terminie co w Polsce. Być może wywoła to w Niemczech dyskusję na temat sensu utrzymywania urzędu prezydenta, który pełni głównie ceremonialną rolę, a także na temat możliwości wprowadzenia również w Niemczech bezpośrednich wyborów prezydenckich.
PAP, arb