Do końca kampanii wyborczej pozostały już mniej niż dwa tygodnie, można więc uznać, że kandydaci wychodzą na ostatnią prostą. Zaczyna się przedłużony sprint. Wciąż nie wiadomo jednak jak długo ten sprint potrwa. Kampania może zakończyć się 18 czerwca, lub dopiero 2 lipca. Coraz częściej pojawiają się też głosy, że jeżeli kandydat Platformy Obywatelskiej, Bronisław Komorowski nie wygra w pierwszej rundzie, to druga runda może się zakończyć zwycięstwem kandydata PiS. Wprawdzie okoliczności i warunki są zupełnie inne niż w 2005 roku - ale efekt może być podobny.
W roku 2005 PO i PiS były partiami zapowiadającymi utworzenie koalicji. Dziś przyjaźń PO i PiS to tylko wspomnienie - choć różnic programowych między tymi partiami jest wciąż niewiele. Podobnie, jak niewiele jest różnic pomiędzy Bronisławem Komorowskim a Jarosławem Kaczyńskim.
Ostatnie sondaże dają Komorowskiemu od 46 do 50% poparcia, a Jarosławowi Kaczyńskiemu - od 35 do 38%. Ważniejsze jednak jest to, że Kaczyński ma cały czas trend wzrostowy, co upodabnia sytuację do tej sprzed pięciu lat, kiedy Lech Kaczyński również gonił rywala. Wtedy na korzyść Kaczyńskiego zadział wynik wyborów parlamentarnych, dających PiS niespodziewane zwycięstwo. Teraz nie ma wyborów, ale jest za to druga w ciągu miesiąca odsłona powodzi, z którą rząd radzi sobie różnie. Wydaje się również, że wyniki Jarosława Kaczyńskiego mogą być niedoszacowane, a Komorowskiego - przeszacowane.
Jarosław Kaczyński wie, że jego gra o dobrą pozycję wyjściową do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych zmienia się w grę o całą pulę. Dlatego powoli przestaje realizować konkretne zadania natury marketingowej i przystępuje do prawdziwej kampanii. To już nie jest kampania wycofana, realizowana wśród swoich, podporządkowana wizerunkowi, w cieniu tragedii smoleńskiej. Teraz Kaczyński ewidentnie dąży do zwarcia i konfrontacji, z Bronisławem Komorowskim (a właściwie z Donaldem Tuskiem). Sygnałem były wypowiedzi Kaczyńskiego "na wałach" w okolicach Jasła.
Bronisław Komorowski boi się tego rodzaju konfrontacji. Nie jest mocny w debatach, co pokazało spotkanie w BUW-ie kończące prawybory w Platformie Obywatelskiej. Wielu obserwatorów uznało, że lepiej w tamtym pojedynku wypadł Radosław Sikorski, a Komorowskiego zapamiętano przede wszystkim gafę jaką zanotował wypowiadając się o dostępności metody in vitro. Komorowski w tej kampanii wyspecjalizował się w gafach – do których należy zaliczyć pomylenie stanu wyjątkowego ze stanem klęski żywiołowej, deficytu budżetowego z długiem publicznym, zaliczenie Marka Belki do ONZ, czy ostatnia mocno niefortunna wypowiedź na temat możliwości wydobywania w Polsce gazu ze źródeł łupkowych.
Wzrost aktywności Jarosława Kaczyńskiego i jego powrót do twardej retoryki może jednak mieć dobre skutki dla Bronisława Komorowskiego, o ile jego sztab wyborczy wyciągnie odpowiednie wnioski i zastosuje odpowiednie techniki. Nad Platformą Obywatelską unosi się strach przed klęską... frekwencyjną. Prawybory, w których zagłosowała niespełna połowa działaczy PO, powinny być sygnałem, że dla sztabu Komorowskiego - ale również dla całej partii - ważne jest nie tylko dobre pokazanie kandydata, ale również to, aby przekonać elektorat do wyjścia z domu.
Wyścig wyborczy doprowadził do marginalizacji innych kandydatów. Narracja kampanii obraca się wokół tragedii smoleńskiej i powodzi, inne tematy praktycznie nie istnieją. Andrzej Olechowski ze swoimi wezwaniami o dyskusję o gospodarce, czy Marek Jurek z leitmotivem walki o ochronę życia poczętego trafiają w zły czas. Nawet dynamiczna i kampania Grzegorza Napieralskiego nie pozwala mu na stałe wybić się ponad barierę 5 procent głosów. Tak więc dla Kaczyńskiego i Komorowskiego mniejsze znaczenie będzie miała walka o głosy wyborców innych kandydatów, a większe mobilizacja własnego elektoratu i… negatywnego elektoratu przeciwnika.
Jeśli Komorowski ma uniknąć porażki nie ma więc wyjścia - musi wrócić do retoryki i pokazania Jarosława Kaczyńskiego jako groźnego twórcy IV RP. Musi sięgnąć po czarny PR. Musi to zrobić po to, aby przeciwnicy poszli zagłosować na Komorowskiego... bo nie jest on Jarosławem Kaczyńskim.
Ostatnie sondaże dają Komorowskiemu od 46 do 50% poparcia, a Jarosławowi Kaczyńskiemu - od 35 do 38%. Ważniejsze jednak jest to, że Kaczyński ma cały czas trend wzrostowy, co upodabnia sytuację do tej sprzed pięciu lat, kiedy Lech Kaczyński również gonił rywala. Wtedy na korzyść Kaczyńskiego zadział wynik wyborów parlamentarnych, dających PiS niespodziewane zwycięstwo. Teraz nie ma wyborów, ale jest za to druga w ciągu miesiąca odsłona powodzi, z którą rząd radzi sobie różnie. Wydaje się również, że wyniki Jarosława Kaczyńskiego mogą być niedoszacowane, a Komorowskiego - przeszacowane.
Jarosław Kaczyński wie, że jego gra o dobrą pozycję wyjściową do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych zmienia się w grę o całą pulę. Dlatego powoli przestaje realizować konkretne zadania natury marketingowej i przystępuje do prawdziwej kampanii. To już nie jest kampania wycofana, realizowana wśród swoich, podporządkowana wizerunkowi, w cieniu tragedii smoleńskiej. Teraz Kaczyński ewidentnie dąży do zwarcia i konfrontacji, z Bronisławem Komorowskim (a właściwie z Donaldem Tuskiem). Sygnałem były wypowiedzi Kaczyńskiego "na wałach" w okolicach Jasła.
Bronisław Komorowski boi się tego rodzaju konfrontacji. Nie jest mocny w debatach, co pokazało spotkanie w BUW-ie kończące prawybory w Platformie Obywatelskiej. Wielu obserwatorów uznało, że lepiej w tamtym pojedynku wypadł Radosław Sikorski, a Komorowskiego zapamiętano przede wszystkim gafę jaką zanotował wypowiadając się o dostępności metody in vitro. Komorowski w tej kampanii wyspecjalizował się w gafach – do których należy zaliczyć pomylenie stanu wyjątkowego ze stanem klęski żywiołowej, deficytu budżetowego z długiem publicznym, zaliczenie Marka Belki do ONZ, czy ostatnia mocno niefortunna wypowiedź na temat możliwości wydobywania w Polsce gazu ze źródeł łupkowych.
Wzrost aktywności Jarosława Kaczyńskiego i jego powrót do twardej retoryki może jednak mieć dobre skutki dla Bronisława Komorowskiego, o ile jego sztab wyborczy wyciągnie odpowiednie wnioski i zastosuje odpowiednie techniki. Nad Platformą Obywatelską unosi się strach przed klęską... frekwencyjną. Prawybory, w których zagłosowała niespełna połowa działaczy PO, powinny być sygnałem, że dla sztabu Komorowskiego - ale również dla całej partii - ważne jest nie tylko dobre pokazanie kandydata, ale również to, aby przekonać elektorat do wyjścia z domu.
Wyścig wyborczy doprowadził do marginalizacji innych kandydatów. Narracja kampanii obraca się wokół tragedii smoleńskiej i powodzi, inne tematy praktycznie nie istnieją. Andrzej Olechowski ze swoimi wezwaniami o dyskusję o gospodarce, czy Marek Jurek z leitmotivem walki o ochronę życia poczętego trafiają w zły czas. Nawet dynamiczna i kampania Grzegorza Napieralskiego nie pozwala mu na stałe wybić się ponad barierę 5 procent głosów. Tak więc dla Kaczyńskiego i Komorowskiego mniejsze znaczenie będzie miała walka o głosy wyborców innych kandydatów, a większe mobilizacja własnego elektoratu i… negatywnego elektoratu przeciwnika.
Jeśli Komorowski ma uniknąć porażki nie ma więc wyjścia - musi wrócić do retoryki i pokazania Jarosława Kaczyńskiego jako groźnego twórcy IV RP. Musi sięgnąć po czarny PR. Musi to zrobić po to, aby przeciwnicy poszli zagłosować na Komorowskiego... bo nie jest on Jarosławem Kaczyńskim.