Ludwik Sobolewski: Każdą nową firmę powitam ciepło. Każda z nich to zresztą wiele pracy, a KOV nawet szczególnie wiele, bo to spółka kanadyjska, i kilka wyjątkowych problemów prawnych, które musiały być rozwiązane. Będę witał gorąco duże spółki, których pojawienie się na parkiecie pogłębia rynek i przyciąga inwestorów zagranicznych. Bo oni szukają dużych, bezpiecznych i płynnych inwestycji z dobrą stopą zwrotu. Staramy się też o nowe spółki zagraniczne, bo zapewniają nam markę jako rynkowi regionalnemu i zwiększają rozpoznawalność GPW. Tak się dzieje np. dzięki notowanemu na Nasdaq i u nas CEDC, czeskiej firmie energetycznej CEZ czy spółce Kernel z Ukrainy. Wśród 30 firm z najwyższymi obrotami na GPW mamy aż cztery zagraniczne.
Wkrótce ma powstać rynek dla prywatyzowanych państwowych firm. Jak to rozwiązanie ma działać?
W drugiej połowie roku mógłby ruszyć rynek dla prywatyzowanych firm, na którym oprócz inwestorów branżowych mogliby także działać inwestorzy indywidualni. Giełda pomoże w przygotowywaniu oferty i przekazywaniu informacji pomiędzy Ministerstwem Skarbu, domami maklerskimi a inwestorami. Nie uważam, żeby mniejsze państwowe firmy były gorsze od prywatnych. Wiele z nich to ciekawe i dobrze prosperujące przedsięwzięcia i ich potencjał rozwoju przez giełdę i dzięki instrumentom rynku kapitałowego może być wysoki. Mam na myśli nie tylko akcje, ale również obligacje – dzięki rynkowi obligacji korporacyjnych Catalyst.Podoba się panu pomysł z akcjonariatem obywatelskim, gdzie inwestorom indywidualnym przypada spora pula akcji prywatyzowanej firmy, jak w wypadku PZU?
To przedsięwzięcie o wymiarze historycznym dla rynku kapitałowego, a przez to dla gospodarki. Albo teraz, albo nigdy. Nasza giełda nie rozwinęłaby się tak bez inwestorów indywidualnych. Ich udział w obrotach sięga 30 proc. Zachęcamy inwestorów indywidualnych, by nie ograniczali się do jednej transakcji, lecz pozostali na rynku i brali udział w innych ofertach.
Jakie korzyści będą mieli inwestorzy z wprowadzenia tzw. krótkiej sprzedaży?
Mówi się, że to narzędzie dla spekulantów. Nie ograniczałbym opisu krótkiej sprzedaży do gry pozwalającej zarabiać na spadkach. Dla giełdy będzie to higieniczne narzędzie, tonujące euforię i wzmacniające wiarygodność wyceny spółek. Dla inwestorów to nowa i ciekawa technika działania na rynku. Myślę, że przy dobrym zabezpieczeniu krótkiej sprzedaży, a takie wprowadzono na GPW, nie ma powodu, by ulegać histerii, która pojawiła się w Niemczech. Nasz rynek kapitałowy pod względem organizacji obrotu i sposobu zarządzania ryzykiem może być wzorem dla innych. Niestety, nie może być wzorem, jeśli chodzi o tempo wprowadzania pożytecznych dla jego rozwoju rozwiązań regulacyjnych.
Nie żal panu, że na giełdzie coraz więcej inwestorów gra, a nie inwestuje w firmy na zasadzie: kibicuję dobrej spółce, wierzę w jej strategię, czekam na zyski i dywidendę?
Zgadzam się, że tego tradycyjnego inwestowania jest coraz mniej. Światowe giełdy zaczynają przypominać urządzenia do gry losowej. Trwa wyścig o to, kto wymyśli sprawniejsze i szybsze automaty i sposoby komunikacji, które wykorzystują zjawisko chwilowych wahań kursowych. To jest chore i zagraża idei giełdy. Mam nadzieję, że to szaleństwo zostanie ograniczone przez regulatorów rynków.
Czy ostatni kryzys nie podważył zaufania do giełdy?
Inwestorzy zdają sobie sprawę, że giełda to ryzyko i zmienność, ale również, że nawet największe spadki kiedyś się kończą. A co pan sądzi o alternatywnych formach inwestowania: w złoto, w wino czy sztukę, które zawsze są mocno reklamowane przy okazji giełdowych spadków? To nie jest konkurencja dla giełdy. Już bardziej obawiam się konkurencji ze strony produktów bankowych. Dla tych, którzy chcą efektywnie zarządzać pieniędzmi, giełda i tak pozostanie najbardziej ciekawym sklepem z produktami, w które można zainwestować oszczędności. Na GPW są dostępne instrumenty oparte na różnych aktywach, nie tylko finansowych, lecz także na towarach, w tym na metalach szlachetnych.