Aby urozmaicić nieco oczekiwanie na finał wyborów prezydenckich sztab wyborczy kandydata PO postanowił wprowadzić do wyborczej gry instytucję przeprosin. W czasie wyborów w 2007 roku PO i PiS wielokrotnie kończyły programowe spory w sądzie w tzw. trybie wyborczym. Teraz mamy jednak kampanię miłości – i dlatego trzeba było czekać niemal do samego końca kampanii, by wreszcie być świadkiem takiego procesu w wykonaniu dwóch głównych sił politycznych.
Sprawa raczej na pewno zakończy się procesem, bo z jednej strony PO żąda przeprosin, a z drugiej mamy odpowiedź PiS, że Jarosław Kaczyński nie może przeprosić, ponieważ nie wie co złego zrobił. Nic dziwnego, że nie wie. Wszyscy pamiętamy, do czego zdolny jest Kaczyński: bojówki CBA wysyłane o 6 nad ranem do Bogu ducha winnych obywateli, prześladowanie kułaków (Lepper!), straszenie dzieci z ekranu telewizora… Ostatnio jednak niczego takiego nie robi, więc mając świadomość ogromu zła jaki potrafi wyrządzić, musi się dziwić, że PO gniewa się na niego za jakieś tam niewinne wypowiedzi o szpitalach.
Rzecz dotyczy tego, że Kaczyński sugeruje Komorowskiemu iż ten zaraz po objęciu urzędu prezydenta zacznie sprzedawać szpitale, które niechybnie przejmie obcy kapitał i w ich miejsce postawi hipermarkety w ramach planu zakładającego cichą eksterminację Polaków. O tym kapitale i eksterminacji Kaczyński rzecz jasna nie mówi. Ale jego wyborcy wiedzą przecież, że wszystkiego powiedzieć nie można (to, rozumie pan, ma coś wspólnego z jakimś pijarem…). Sztab wyborczy PO świadom tego, że prywatyzacja kojarzy się Polakom tak korzystnie jak np. pedofilia, postanowił szybciutko zareagować, żeby ich kandydat, broń Boże z tym brzydkim słowem nie był kojarzony.
Że co? Że PO to partia liberalna? Niby tak, ale co w praktyce oznacza to, iż Komorowski jest kandydatem partii liberalnej za bardzo nie wiadomo. Prywatyzować nie chce, nie chciał i nigdy chciał nie będzie (przynajmniej jeśli chodzi o szpitale), szefem NBP robi socjaldemokratę, a w jego wystąpieniach programowych więcej jest o wodzie, która spływa do Bałtyku rzekami niż o konkretnych gospodarczych rozwiązaniach. Zresztą w ogóle o konkretach dotyczących programu Komorowskiego nie wiemy za wiele, bo kandydat oszczędnie dawkuje nam swój program i mówi o nim dość enigmatycznie. Ostatnio np. zdradził, że według niego polityk (a więc zapewne i prezydent) powinien mieć coś z rycerza. Nie wiadomo jednak, czy chodziło mu o miecz, o własnego konia, czy może o zakuty łeb – jak złośliwie komentują internauci.
Nie lepiej jest z drugą stroną. Program Kaczyńskiego to na razie sadzenie dębów i mówienie: „Polska". Wiemy jeszcze, że nie będzie prywatyzował szpitali. Poza tym obiecuje, że nie będzie już wypowiadał wojen i zacznie zauważać w sejmowych korytarzach Donalda Tuska. Taki konserwatyzm po polsku. Wiele więcej o programie kandydata się pewnie nie dowiemy, bo podobno za każdym razem, gdy chce powiedzieć coś od serca, spin-doktorzy go kneblują, a na scenę wychodzi Joanna Kluzik-Rostkowska.
Dlatego też nie za bardzo obchodzi mnie, czy PiS przeprosi Komorowskiego, czy może PO powie „sorry" Kaczyńskiemu. Ja domagam się przeproszenia mnie jako wyborcy, za wybory, w których na tydzień przed decyzją nie wiem nic o programach głównych kandydatów.
Rzecz dotyczy tego, że Kaczyński sugeruje Komorowskiemu iż ten zaraz po objęciu urzędu prezydenta zacznie sprzedawać szpitale, które niechybnie przejmie obcy kapitał i w ich miejsce postawi hipermarkety w ramach planu zakładającego cichą eksterminację Polaków. O tym kapitale i eksterminacji Kaczyński rzecz jasna nie mówi. Ale jego wyborcy wiedzą przecież, że wszystkiego powiedzieć nie można (to, rozumie pan, ma coś wspólnego z jakimś pijarem…). Sztab wyborczy PO świadom tego, że prywatyzacja kojarzy się Polakom tak korzystnie jak np. pedofilia, postanowił szybciutko zareagować, żeby ich kandydat, broń Boże z tym brzydkim słowem nie był kojarzony.
Że co? Że PO to partia liberalna? Niby tak, ale co w praktyce oznacza to, iż Komorowski jest kandydatem partii liberalnej za bardzo nie wiadomo. Prywatyzować nie chce, nie chciał i nigdy chciał nie będzie (przynajmniej jeśli chodzi o szpitale), szefem NBP robi socjaldemokratę, a w jego wystąpieniach programowych więcej jest o wodzie, która spływa do Bałtyku rzekami niż o konkretnych gospodarczych rozwiązaniach. Zresztą w ogóle o konkretach dotyczących programu Komorowskiego nie wiemy za wiele, bo kandydat oszczędnie dawkuje nam swój program i mówi o nim dość enigmatycznie. Ostatnio np. zdradził, że według niego polityk (a więc zapewne i prezydent) powinien mieć coś z rycerza. Nie wiadomo jednak, czy chodziło mu o miecz, o własnego konia, czy może o zakuty łeb – jak złośliwie komentują internauci.
Nie lepiej jest z drugą stroną. Program Kaczyńskiego to na razie sadzenie dębów i mówienie: „Polska". Wiemy jeszcze, że nie będzie prywatyzował szpitali. Poza tym obiecuje, że nie będzie już wypowiadał wojen i zacznie zauważać w sejmowych korytarzach Donalda Tuska. Taki konserwatyzm po polsku. Wiele więcej o programie kandydata się pewnie nie dowiemy, bo podobno za każdym razem, gdy chce powiedzieć coś od serca, spin-doktorzy go kneblują, a na scenę wychodzi Joanna Kluzik-Rostkowska.
Dlatego też nie za bardzo obchodzi mnie, czy PiS przeprosi Komorowskiego, czy może PO powie „sorry" Kaczyńskiemu. Ja domagam się przeproszenia mnie jako wyborcy, za wybory, w których na tydzień przed decyzją nie wiem nic o programach głównych kandydatów.