"Należę do mniejszości Niemców, którzy kochają wolność. Mam wrażenie, że większość moich współobywateli nosi w sercu inną miłość - do bezpieczeństwa" - powiedział Gauck na spotkaniu z zagranicznymi dziennikarzami w Berlinie.
"Naród polskich sąsiadów bardzo leży mi na sercu. Gdyby tu (w Niemczech) zapanowała nowa dyktatura, pojechałbym do Polski, bo tam żyje więcej ludzi, którzy są gotowi zaryzykować coś dla wolności" - dodał. Mówił też o głębokiej wdzięczności opozycjonistów w d. NRD, do których się zalicza, wobec działaczy polskiej Solidarności i intelektualistów w Polsce.
Gauck bronił też swego stanowiska w sprawie utworzenia ośrodka poświęconego upamiętnieniu wysiedleń Niemców. "Nie jestem przeciwnikiem pojednania - zapewnił. - Cierpienie tych ludzi (wypędzonych), którzy nie byli odpowiedzialni za reżim nazistowski, powinno mieć miejsce w zbiorowej pamięci społeczeństwa".
Jak ocenił, Niemcy pamiętają o winie za II wojnę światową i nie zakłamują jej.
Odrzucił również zarzut niektórych jego przeciwników, jakoby miał w przeszłości ambiwalentny stosunek do granicy na Odrze i Nysie. W książce pt. "Czarna księga komunizmu" pisał, że w środowiskach wypędzonych w d. NRD panowało przekonanie o "wielkiej niesprawiedliwości, którą wzmocnili jeszcze komuniści, uznając w 1950 roku granicę na Odrze i Nysie".
"Pisałem o problemie, z którym borykało się społeczeństwo, a nie ja osobiście. Niemcy zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie mieli kłopot z przyzwyczajeniem się do nowej granicy na Odrze i Nysie - tłumaczył. - Jest podłością zarzucać mi, że byłem przeciwnikiem granicy na Odrze i Nysie".
Pytany o najbliższe wybory prezydenckie w Polsce Gauck wyraził nadzieję, że obecna kampania nie przyczyni się "do silniejszego poróżnienia w obozie politycznym". "Niektóre polityczne debaty w Polsce w minionych latach były też dla mnie bolesne" - przyznał.
Pastor Joachim Gauck, były szef Urzędu ds. Akt Stasi, został nominowany jako kandydat na prezydenta RFN przez niemieckich socjaldemokratów i Zielonych. Sam przyznaje, że jego wybór wydaje się jednak nieprawdopodobny. Chadecko-liberalna koalicja rządząca, która ma większość w dokonującym wyboru Zgromadzeniu Federalnym, wystawiła własnego kandydata, premiera Dolnej Saksonii Christiana Wulffa.
Gauck ocenił w środę, że jego szanse dziś wyglądają "bardziej optymistycznie" niż jeszcze tydzień temu, gdyż cieszy się wielką sympatią także w obozie rządzącym.
Ma on też za sobą opinię publiczną. Według opublikowanego w środę sondażu dla telewizji ARD, 43 proc. mieszkańców Niemiec głosowałoby na Gaucka, gdyby prezydenta wybierano bezpośrednio. Wulff mógłby liczyć na 34 proc.
Gauck interpretuje tę popularność jako wyraz "tęsknoty opinii publicznej w Niemczech za wiarą i zaufaniem do instytucji demokracji oraz reprezentujących ją osób". Jak mówił, chciałby być prezydentem, który dodaje ludziom odwagi w trudnych czasach i zachęca do wiary we własne możliwości i dobrą przyszłość.
Przedterminowe wybory prezydencie w Niemczech są konieczne, bo 30 maja nieoczekiwanie z urzędu ustąpił Horst Koehler, oburzony krytyką, jaką wywołała jego wypowiedź, w której powiązał udział niemieckich sił w misjach zagranicznych z potrzebą ochrony interesów gospodarczych Niemiec.
Niemieckie Zgromadzenie Federalne dokona wyboru głowy państwa 30 czerwca.
pap, em